Znane gry oparte na jeszcze bardziej znanych markach #1

lubiegrac publicystyka Znane gry oparte na jeszcze bardziej znanych markach #1
Znane gry oparte na jeszcze bardziej znanych markach #1



PanDamian | 14 października 2018, 14:00

 
Popkultura kocha rzeczy, które już zna. Na potwierdzenie tych słów zerknąłem na listę najwyżej ocenianych filmów w serwisie imdb. Z pierwszych dziesięciu tych niewątpliwie zasługujących na miano „dzieła” tworów kinematografii, połowa oparta jest w większy bądź mniejszy sposób o marki już istniejące, całkiem nieźle radzące sobie na rynku wydawniczym. O jakich mowa? „Skazani na Shawshank”, na motywach noweli króla horroru Stephena Kinga, dwie pierwsze części „Ojca chrzestnego”, wzorowane na książkach Mario Puzo. „Mroczny Rycerz” Nolana, przez wielu uważany za najlepszy film z uniwersum Batmana oraz „Władca Pierścieni: Powrót króla”, adaptacja części trylogii autorstwa ojca gatunku fantastyki, J.R.R. Tolkiena.
 
Nie chciałbym zostać posądzony o to, że może anglojęzyczni użytkownicy mają inny gust od Polaków, spojrzałem do „topki” Filmwebu. I co tam zobaczyłem? Weźmy ponownie pierwszą dziesiątkę. Z dzieł opartych na istniejącej już marce widzimy ponownie „Skazanych na Shawshank”, dwie części „Ojca chrzestnego” oraz „Władcę Pierścieni: Powrót króla”. Oprócz tego film na podstawie książki ponownie Stephena Kinga „Zielona Mila” i świetny „Lot nad kukułczym gniazdem” na kanwie bestsellera Kena Keseya.
 
Mógłbym bardziej brnąć w historię kinematografii, przytaczając kolejne dziesiątki, a nawet setki przykładów, ale nie do końca to nas interesuje w tym artykule. W tytule mowa w końcu o grach, prawda? Jeśli chodzi o początki tej gałęzi rozgrywki, to pierwsze nieśmiałe próby tworzenia interaktywnych aplikacji nie opierały się na niczym znanym z szeroko pojętej kultury. Bo i jak? Proste programy wektorowe czy inne bardzo ubogie graficznie tytuły początkowo nie miały po prostu możliwości w pełni rozwinąć skrzydeł. „Pong”, nestor, praprzodek wszystkich produkcji, to tylko kilka figur geometrycznych, a dopiero my musimy „dołożyć resztę” w naszej głowie, wyobrażając sobie emocjonującą grę w ping-ponga. Tak samo było w innych przypadkach; twórcy chociażby „Pac–Mana” czy autor „Tetrisa” stawiali na własną kreatywność i nie sięgali po sprawdzone pomysły, bo i trudno pewnie było przekonać włodarzy wielkich korporacji do udzielenia licencji na swoje marki jakimś bliżej niedookreślonym produktom wirtualnej rozrywki.
 
Wraz ze zwiększającą się mocą obliczeniową pierwszych komputerów a później konsol (włączając w to również produkcje automatowe), całkiem pokaźna część twórców zorientowała się, że zysk może przynieść coś, co ma związek z istniejącymi już markami. Zaczęto więc pisać produkcje, mniej lub bardziej oparte na popkulturowych markach. I niewielką część z nich postaram się krótko przedstawić poniżej.
 

Znane i mniej znane gry

Gry o Batmanie

 
Może zaczniemy od popularnej, wspomnianej już marki. Pod koniec przedostatniej dekady ubiegłego wieku świat ujrzał grę „Batman: The Video Game”. Ta paltformówka powstała na nintendowskie konsole NES i Game Boy. Swoją premierę miała w 1989 roku w Japonii oraz w 1990 roku w USA oraz Europie. Oceniana przez wielu jako jeden z najlepszych tytułów na tę platformę. Pomimo, jak na dzisiejsze standardy, ubogich możliwości graficznych i fizycznych, w swoich czasach produkcja została całkiem ciepło przyjęta i wciąż pozostaje w pamięci wielu graczy. Potwierdziło się to później, da się zrobić więcej niż jedną dobrą grę opartą na komiksowym uniwersum.
 
Mniej więcej w połowie okresu między wydaniem „Batman: The Video Game” a publikacją pierwszego epizodu sagi „Arkham” z podwojów Ubisoftu na świat wychynęła kolejna wersja przygód człowieka-nietoperza. „Batman: Vengeance”, bo to o tym tytule mowa, w przeciągu roku zadebiutowała na liczących się platformach w 2001 roku, czyli na GameBoy Advance, Gamecube, drugim PlayStation, pierwszym Xboksie i oczywiście PC. Tytuł ten pozwala na przemierzanie fikcyjnego Gotham w pełnym trójwymiarze, a fabuła skupiona jest na przeciwstawianiu się największym przestępcom w tym mieście, z Jokerem na czele. „Batman: Vengeance” dał się zapamiętać przez graczy jako solidny kawał rozgrywki, jednak entuzjazmu grających zdawali się nie podzielać recenzenci. Średnia ocen na portalu Metacritic waha się od 57 punktów (wydanie na komputery osobiste) do 70 (Xbox i Gamecube).
 
No właśnie. We wrześniu 2009 roku wydany został „Batman: Arkham Asylum”. Pod wieloma względami przełomowa była to gra, która otworzyła nowy rozdział w historii „egranizowaniu” komiksów. Studio Rocksteady postanowiło nie oglądać się na dotychczasowe produktu komputerowej rozgrywki z Mrocznym Rycerzem w roli głównej i zdecydowało się stworzyć grę jedyną w swoim rodzaju. Jak zapowiada tytuł, trafiamy do przybytku Arkham, będącego szpitalem psychiatrycznym wyspecjalizowanym w zajmowaniu się najbardziej odhumanizowanymi przestępcami. Jednak nawet doświadczony personel szpitalny nie był gotowy na przyjęcie Jokera, który, jak nietrudno się domyślić, narobił niezłego rabanu.
 
„Batman: Arkham Asylum” specyficzne połączenie gry akcji z wyraźnymi elementami bijatyki oraz skradanki. Przechodząc przez kolejne pomieszczenia w rozległym budynku szpitala spotykamy wrogów znanych z komiksów i filmowych adaptacji. Natrafiamy także na efekty przerażającej rebelii białego klauna, mierząc się z tabunami pomniejszych wrogów, doprowadzając ich do nieprzytomności wymyślnym zestawem ciosów opakowanym w całkiem przyjemny system walki polegającym na „hipnotycznym tańcu” Człowieka-Nietoperza. Okazjonalnie odblokowujemy kolejne elementy uzbrojenia i radzimy sobie z zagadkami środowiskowymi, będąc wspieranymi przez „tryb detektywa”, którego różne wariacje trafiały później do wielu innych gier.
 
Kolejne tytuły z serii rozwijały twórczo elementy znane z pierwowzoru, dodając quasi-otwarty świat w „Batman: Arkham City” czy rozwijając historię, ukazując wydarzenia z przeszłości w „Batman: Arkham Origins”. Trzy lata temu dostaliśmy ostatni kawałek z batmanowej kwadrologii, czyli „Batman: Akrham Knight”, w wielu aspektach będącym produkcją wtórną i zapamiętaną zwłaszcza z delikatnie mówiąc nieudanej konwersji na komputery osobiste.
 

Gry z uniwersum Harry’ego Pottera

 
Tych było naprawdę sporo. Należałoby zacząć od tych na pierwszą konsolę PlayStation, a nawet na Nintendo 2DS i 3DS czy GameBoy Color (nie mówiąc o już o produkcjach na urządzenia mobilne – od prościutkich tworów w systemie Java do niedawnej premiery „Hogwarts’ Mystery”).
 
Ogromna ilość fanów młodego czarodzieja miała okazję zapoznać się z komputerowymi wariacjami na temat twórczości za pomocą edycji na „pecety”. Wersje na komputery osobiste często w dużej mierze różniły się od wydań na konsole, jednak wspólnym mianownikiem zawsze była historia i przynajmniej w pewnej części podobna warstwa graficzna.
 
Na silniku Unreal Tournament w 2001 roku zadebiutowała na PC pierwsza odsłona zatytułowana, a jakże, „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”. Ta, bądź co bądź, średnia produkcja, i tak zawładnęła sercami wielu graczy, mających w sercu książkowy pierwowzór. Jako mały Harry przemierzaliśmy szkołę, mierząc się z przeciwnikami i zbieraliśmy Fasolki Wszystkich Smaków Berttiego Botta, które wymienić mogliśmy na karty do gry. Czary można było rzucać w ściśle określonych miejscach, a nasze możliwości ograniczone było tylko do klikania myszką.
 
Kolejne dwie części nie niosły ze sobą większych rewolucji, poza dopracowaną warstwą gameplayu i ulepszoną grafiką. Dopiero w odsłonie „Harry Potter i Czara Ognia” zaszły bardziej znaczące zmiany. Warstwa wizualna, wraz z głównymi bohaterami, „wydoroślała”. Postawiono na mnogość starć z magicznymi stworami oraz nie można już było w miarę otwarcie zwiedzać Hogwartu, lecz trzeba było przemieszczać się ograniczonymi, liniowymi ścieżkami. Kolejną małą rewolucją była za to część piąta. W odsłonie „Harry Potter i Zakon Feniksa” świat stał się naprawdę otwarty. Szkoła została odwzorowana w najmniejszych detalach i przywodziła na myśl swoją filmową odpowiedniczkę. Czarowanie wreszcie nie ograniczało się do zwykłego klikania, bowiem za pomocą myszki machaliśmy różdżką, tworząc nieskomplikowane wzoru skutkujące rzuceniem różnych zaklęć. Także na swojej drodze spotykaliśmy sporo postaci znanych z filmów i książek, które oprócz misji głównego wątku zlecały także zadania poboczne.
 
W inną stronę poszły następne osłony. Postawiono na bardziej „shooterowe” zasady rozgrywki, gdzie niczym w strzelance przemierzaliśmy kolejne etapy, „strzelając” z różdżki to zastępów Śmierciożerców, materializujących się w niekończącej fali, w dosyć ograniczony sposób mając styczność z elementami RPG. Te tytuły zostały dosyć chłodno przyjęte przez fanów. Jakiś czas temu jednak do sieci wyciekł gameplay zapowiadający nową grę, dziejącą się w znanym uniwersum, jednak jej czas akcji ma dziać się w przeszłości co do wydarzeń znanych z książek. Nic więcej na razie o niej nie wiadomo, ale miejmy nadzieję, że będzie nową – dobrą odsłoną, przy której spędzimy długie godziny.
 

Sprawa Telltale

 
Telltale do niedawna było prawdziwym mistrzem w korzystaniu z marek, które zdążyły już wypracować sobie renomę. Do niedawna, bowiem ponad dwa tygodnie temu gruchnęła wieść o nagłym, niezapowiedzianym zamknięciu studia.
 
A nie mówimy tutaj o zwykłym deweloperze zajmującym się grami. Mowa tu o takim, który, nie bójmy się tego słowa, zrewolucjonizował rynek gier przygodowych. W 2012 r. studio wkroczyło w branżę z rozmachem, prezentując swoją chyba najgłośniejszą grę na licencji – „The Walking Dead”. Tytuł wywołał ogromne poruszenie ze względu na nowatorską formę podejścia do tematu gier przygodowych. Głównym zajęciem grającego było klikanie, jednak w świeżej, ręcznie rysowanej oprawie. Na graczu spoczywała odpowiedzialność za umiejętne operowanie klawiszami podczas sekwencji QTE (quick time events) oraz prowadzenie rozmów, w ograniczonym czasie wybierając opcje dialogowe mające mieć konsekwencje w przyszłości. Tytuł podzielony był na epizody (a raczej, mówiąc po polsku, odcinki), które pełnymi garściami czerpały z serialowego pierwowzoru.
 
Studio już w przeszłości zajmowało się grami (w swoim dorobku mają produkty związane z markami „Sam and Max”, „Jurassic Park” czy „Back to the Future”). Także następne premiery odbiły się szerokim echem. Znakomite „The Wolf Among Us”, a także serie oparte na takich markach jak Batman, Minecraft i Gra o tron. I to właśnie taśmowa produkcja kolejnych podobnych tytułów najprawdopodobniej doprowadziła do upadku firmy, która nie zarabiając na siebie, zaliczyła finansowe fiasko i w konsekwencji niemal całkowitej likwidacji zespołu deweloperskiego.
 

Podsumowanie

 
„Koń jaki jest, każdy widzi”. Ta słynna definicja pochodzi z pierwszej polskiej encyklopedii „Nowe Ateny” autorstwa Benedykta Chmielowskiego. Obecnie używany jest raczej na określenie oczywistego stanu tego, jak się sprawy mają.
 
I tak też jest z grami na licencji. Podobnie jak z filmami, te również często nie miały szczęścia np. co do swoich komiksowych odpowiedników. Można chyba jednak wypracować zgodne stanowisko, że serce włożone w przygotowanie produktu oraz dobrze zaimplementowane niebanalne pomysły w przeważającej większości przypadków stanowią właśnie podstawę udanej gry.
 
Jak pokazują przykłady, nie wszędzie udało się odnieść sukces. Może przyczyna tkwiła w lenistwie w studiach, którego pracownicy wyszli z założenia, że coś, co już się sprzedało, sprzeda się kolejny raz? A może jednak zawinił brak czasu bądź to, iż nie zmierzono swoich sił na założone zamiary? Wiele z tych kwestii na pewno pozostanie tajemnicą, a nam pozostaje cieszyć się z dobrych produkcji, których obecnie na rynku nie brakuje.
 

Śledź nas na google news - Obserwuj to, co ważne w świecie gier!

Komentarze [1]:
avatar TOM3K
dodano: 2018-12-05 16:28:44

Gry o postaciach z komiksów to nieporozumienie juz nie raz o tym pisalem. To pomieszanie z poplataniem.

Copyright © lubiegrac.pl.

Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.

Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Lubiegrac.pl

reklama

redakcja

regulamin

rss

SocialMedia

Partners