Na zewnątrz tropikalne upały, ciężko się żyje i pracuje, nawet z trudem usypia. W związku z powyższym jest czas na nadrobienie zaległości filmowych. Tym razem padło na dzieło z gatunku thrillerów, gdyż tylko one, no i może horrory zdołają mnie latem zaciekawić. Niestety tych naprawdę dobrych, interesujących, tych niezwykle wciągających chyba ze świecą szukać, a i świeca owa musi być pokaźnych rozmiarów i dawać spore światło, żeby móc w ogóle przyuważyć filmową perełkę. Hush, bo dzisiaj na nim się skupię, to raczej przeciętniak, produkcja jakich wiele, która nie zanudzi, ale i niczym wielkim i spektakularnym nas nie zaskoczy, niosąca pewne, narzucające się przesłanie: "Nigdy nie mieszkaj w domu położonym na odludziu, bo nie znasz dnia, ani godziny".
Historia zaczyna się w niewielkim domu położonym w lesie, z dala od innych domostw, w którym mieszka głuchoniema pisarka o imieniu Maddie. Utrata słuchu i mowy była następstwem powikłań po zapaleniu opon mózgowych, na jakie bohaterka filmu zapadła w wieku trzynastu lat. Mieszkająca na odludziu autorka książek, żyje tu z dala od rodziny, przyjaciół i bliskich kontaktując się ze światem zewnętrznym za pomocą Internetu. Jedyną odwiedzającą ją czasami osobą jest Sarah, przyjaciółka, który próbuje szkolić się w języku migowym. Spokój i swoiste odizolowanie od rzeczywistości słyszących przerywa Maddie pewnego wieczoru atak zamaskowanego psychopaty z kuszą w dłoni, który postanowi zrobić wszystko, by pozbawić ją jej młodego życia. Od tej chwili jedynym sprzymierzeńcem kobiety będzie głos, który czasami słyszy w głowie, mówiący jej co ma robić, a któremu musi się bezwzględnie poddać. Tym razem podpowiada jej jedno możliwe rozwiązanie, żeby się uratować, sama musi zabić.
No cóż fabuła jakich wiele w takich rodzaju produkcjach. Jest przeciwnik, jest i walka o przeżycie. Nie ma jednak motywu i przesłania jakim kieruje się napastnik. O ile o Maddie trochę wiemy, choć nie za dużo, to o agresorze zupełnie nic. Nie mamy pojęcia co nim kieruje, że chce zabić, co siedzi mu w głowie i dlaczego kobieta jest jego ofiarą. Fabułę tego projektu, wyreżyserowanego przez Mike'a Flanagana można porównać z growym survivalem, w którym chodzi jedynie i wyłącznie o przetrwanie. Jednym taka forma poprowadzenie akcji może się nie podobać, ale zapewne znajdzie się wiele osób, których zaciekawi, bo po pierwsze nie wymaga specjalnego zrozumienia sensu filmu, a po drugie potrafi być angażująca. Ma jeszcze jeden wielki plus. Nie trzeba skupiać się na dialogach, bo jest ich niewiele.
Niepełnosprawność Meddie nie jest w tej grze na śmierć i życie atutem, jak choćby w jakiś czas temu obejrzanym przeze mnie Nie oddychaj (Don't Breathe). Z góry wiemy, że dziewczyna ma niewielkie szanse na przetrwanie, a reżyser skutecznie podkręca atmosferę karząc nam oglądać bohaterką złamaną, dosłownie i w przenośni. Sceny, w których cierpi bezgłośnie, wijąc się na podłodze, muszę przyznać, są niezwykle sugestywne i wiarygodne. W tym miejscu chylę czoła w kierunku aktorki, która wcieliła się w pisarkę, Kate Siegel, bo owe chwile nadają temu było nie było przewidywalnemu dzieło, nieco wyrazu. Reszta aktorów wypada dość blado i przeciętnie, włącznie z mordercą, w którego wcielił się John Gallagher Jr., czy przyjaciółką Meggie, Sarahę, w tej roli Samantha Sloyan.
Dużą wadą, być może jedynie dla mnie, jest to, że większa część filmu rozgrywa się w ciemnościach. Czasami nie sposób zauważyć co się dzieje na ekranie i trzeba bardzo usilnie się w niego wpatrywać, by cokolwiek zobaczyć. Nie jest to fajne, szczególnie, że w tym filmie akcja, nie dialogi jest najważniejsza i to na niej zbudowany jest film i jego atrakcyjność lub nie.
Drugim minusem jest niebywała przewidywalność, spowodowana zapewne tym, że z góry wiemy co tak naprawdę może się tu wydarzyć. Choć dziewczyna, wbrew pozorom nie ma szans z dużo silniejszym i sprawniejszym mężczyzną, to nie odnosimy wrażenia, że coś się jej stanie. Nie ma (przynajmniej ja tak czułam) tego potrzebnego tu napięcia, oprócz być może dwóch scen, które z wiadomych przyczyn nie będę przytaczać.
Na uznanie z mojej strony zasługują zdjęcia i sceny prowadzone w domu, w których z prześladowcą dzieli naszą bohaterkę tylko przeszklone drzwi lub okna. W tych momentach jest stosowne napięcie i to coś, ten taki jak ja to mówię "filmowy dryg", który zachęca mnie do oglądania thrillerów, które uważam za bardziej emocjonalne od horrorów.
Cóż mogę napisać w podsumowaniu Hush? Przeciętniak z wybijającymi się scenami. Film dla zabicie upalnej nudy lub nudy jakiejkolwiek. Obraz, który nawet jak niczym nas nie zaskoczy, to jednak nie zanudzi. Niestety na tle poprzednich tytułów Mike'a Flanagana, takich jak: Oculus, Zanim się obudzę, czy Ouija: Narodziny zła, bardzo przeciętny i nieco blady. Moja ocena 5/10.
Cóż mogę napisać Mariuszu, tak jak w recenzji wspomniałam, nie wiadome są jego pobudki ;) Cieszę się, że mój tekst Cię zaciekawił, a film sprawdzić oczywiście polecam, może będziesz miał o nim inne zdanie niż ja :)
Nie lubię filmów w których agresor zachowuje się kretyńskimi i nielogiczne a odnoszę wrażenie, że w Hush tak właśnie jest. Nie ukrywam, że recenzja zaciekawiła mnie i, że mam zamiar sprawdzić film.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Cóż mogę napisać Mariuszu, tak jak w recenzji wspomniałam, nie wiadome są jego pobudki ;) Cieszę się, że mój tekst Cię zaciekawił, a film sprawdzić oczywiście polecam, może będziesz miał o nim inne zdanie niż ja :)