Po obejrzeniu kolejnych oryginalnych produkcji filmowych Netflixa, zaliczanych do thrillerów, czyli tytułów, które w założeniu mają utrzymywać widza w ciągłym napięciu, trudno nie zauważyć, że ostatnio wyraźnie w tej kwestii
Netflix kuleje, zaliczając raz po raz filmowe wpadki. Po bardzo przeciętnych
Groźnych Kłamstwach, których recenzję znajdziecie na stronie, nie rewelacyjnym, acz w miarę przestępnym
Nie otwieraj oczu, przyszła pora na równie przeciętny, baa.... nawet sztampowy,
Fatalny Romans.
Reżyserem i zarazem autorem scenariusza tejże produkcji jest Peter Sullivan, który ma na swoim koncie doskonały serial Rodzina Borgiów, a także dramat Twarz Anioła czy mieszankę kryminału i thrillera, Golem z Limehouse. O ile poprzednie filmy mają i właściwie opowiadają w miarę ciekawą historię, mniej lub bardziej zaskakującą, tak Fatalny Romans niczym nowym widzów nie zaskakuje.
Fabuła jest prosta, mało wciągająca, powiedziałabym nawet przewidywalna, bo zwyczajnie widziana już w wielu tego typu filmach. Oto mamy panią prawnik, kobietę w średnik wieku o imieniu Ellie, która nieźle radzi sobie w pracy, robiąc karierę, a nawet realizując marzenia o założeniu swojej kancelarii prawniczej. Gorzej układa się jej jednak w życiu osobistym. Mąż, który w skutek wypadku nieco się od niej oddala, jedyna córka, która opuściła dom i wyjechała na studia, wszystko niesie ze sobą stan melancholii i pustki. Życie, choć bogate i z pozoru zaspokojone, nie daje Ellie jednak satysfakcji. I tak pewnego dnia, jej kancelaria prawnicza zatrudnia dawnego kolegę ze studiów naszej bohaterki, przystojnego, pociągającego Davida. Ten próbuje jakoś zbliżyć się do Ellie, i po wielu namowach, para umawia się na drinka, który o włos kończy się zdradą. Romans, który nigdy się nie zaczął, dla Davida, mężczyzny o niezrównoważonej psychice, zdaje się dalej trwać. Niedługo potem Ellie i jej rodzina odczuwa gniew odrzuconego niedoszłego kochanka, który rości sobie prawa do przeuroczej koleżanki.
Hmm....cóż, jak widzicie nic fabularnie zaskakującego tu nie znajdziecie, gorzej, że Fatalny Romans zamiast podbijać klimat, staje się klasycznym przeciętniakiem, filmem klasy B. Takie to banalne filmowe produkcje dość często możemy oglądać w telewizji. Około półtorej godziny przeciętności, idealna propozycja dla zabicia czasu, bez uniesień i dreszczyku emocji. Prosta opowieść, z przewidywalnym zakończeniem, słabym rozwinięciem i nijakimi postaciami.
Niestety aktorzy, choć starają się wyciągnąć z napisanych, stworzonych na potrzeby filmu postaci jak najwięcej, właściwie skrzydeł nie rozwijają, bowiem nie mają kiedy i jak. Scenariusz jest bowiem tak przeciętny i nijaki, że stojąca na życiowym rozdrożu prawniczka Eliie, w którą wcieliła się Nia Long jest mało wiarygodna. Nawet gdy grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo, nie jesteśmy w stanie wczuć się w jej położenie, współczuć jej, dopingować, czy wspierać myślami. David, w którego wcielił się Omar Epps, któremu przypadło grać rolę psychopatycznego, zaborczego, niedoszłego kochanka, jest równie nijaki, co jego poprzedniczka. Mimo tego, a może przez to, że wiemy, już na samym początku, że to czarny charakter tejże produkcji, to jego rola traci na znaczeniu, staje się płytka i przewidywalna, choć aktor stara się jak może. Nie warto nawet wspominać o innych, napisanych chyba na kolanie postaciach, które stanowią jedynie puste tło tego co dzieje się na ekranie.
A nie dzieje się nic, co by mogło zaciekawić, nic pod względem napięcia, jego budowania, wzmacniania i finałowej kulminacji. Ot już na wstępie możemy się domyślić jak potoczy się ta historia i jakie zakończenie w niej ujrzymy. Dobro zwycięża zło, ale ofiary oczywiście być muszą. Historia jakich wiele.
Do tego dochodzą sztuczności, które budują obraz klasycznego filmu drugiej kategorii, w której dialogi są nijakie, scenariusz kuleje, a efekty i elementy akcji, jak choćby momenty walki i szarpaniny, w tym wypadku między niedoszłym kochankiem, a mężem ofiary, są zwyczajnie śmieszne i wyraźnie pozorowane. Coś przysłowiowo "nie pykło" w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie ma co kryć, jest słabiutko, bardzo słabiutko.
Jedyne co może nas zadowolić to widok pięknego domu z prywatną plażą, który ma szansę stać się powiewem lata i naszych letnich, wakacyjnych planów, które zostały pokrzyżowane przez pandemię koronawirusa.
Trudno rozpisywać się nad czymś, co wyraźnie Netflixowi nie poszło. Fatalny Romans to nic nie wnosząca w filmowy świat, kolejna przeciętna produkcja na wspomnianej platformie. Typowy, mało zaskakujący, ale niestety także niezwykle przewidywalny thriller. Jeśli macie trochę czasu, chwilowo nie chcecie skupiać się na serialach, albo cierpicie na wakacyjną nudę, to możecie go obejrzeć. Niczym Was nie zdziwi, nie wystraszy, produkcja owa opowie prostą historię, ale zajmie Wam jedynie półtorej godziny z leniwego wakacyjnego, może urlopowego dnia. Moja ocena 5/10.