FEAR The Walking Dead powraca w szóstym sezonie, w ciekawym, nieco odmienionym stylu. A tymczasem mamy przyjemność podzielić się z Wami przedpremierową, pozbawioną spojlerów recenzją pierwszego odcinka FEAR The Walking Dead. Serdecznie zapraszamy do lektury!
FEAR The walking Dead to jedna z najbardziej znanych serialowych propozycji od stacji AMC. Jej szósty już sezon powrócić ma 12 października na wspomnianym kanale. Miałam okazję sprawdzić pierwszy odcinek nowego szóstego sezonu przedpremierowo, który potwierdził zapowiedzi twórców o dokonaniu pewnych zmian w serialowej serii.
Otóż nowy sezon oprócz tego, że ponownie skupia się na apokaliptycznym, a właściwie post-apokaliptycznym świecie nękanym plagą żywych trupów, napędzanych rządzą pożywiania się żywymi to tym razem całość zbudowana jest na odmienionej formie w postaci antologii. Ta skupia się na konkretnych postaciach. Każdy odcinek nowej serii to historia innego bohatera, bądź bohaterów. Ma to oczywiście swoje dobre i złe strony. Mamy bowiem ciekawe, bliższe i bardziej ludzkie podejście do postaci, nieco psychologiczne przyjrzenie się jej z bliższej i spójniejszej rzeczywistości, ale mamy też jakby nieco spokojniejszy, powolniejszy przebieg akcji. Co niektórym zwolennikom szybkości i gnania z akcją do przodu, może to nieco przeszkadzać.
Sezon szósty rzecz jasna wiąże się z poprzednim, a ten na koniec zatrzymał fanów serii w wielkiej niepewności. Skupia się na jedynym bohaterze, choć przewijają się w nim postaci, który nie tyle budują napięcie, co rozwijają warstwę fabularną i nadają nieco innego klimatu. A ten lawiruje między klasycznym horrorem a mieszaniną thrillera i post-apokaliptycznego westernu.
FEAR The Walking Dead: sezon 6, odcinek 1 koncentruje się na Morganie, któremu udało się przeżyć starcie z Virginią. To wokół niego upleciona jest opowieść, która skupia się na walce o życie, ale pozwala także zobaczyć bardzo ciekawą i trzymającą w niepewności zabawę w „kotka i myszkę”. Nie bez powodu wspomniałam o wprowadzeniu do fabuły nutki westernowej, bo o to dane nam śledzić poczynania zupełnie nowych postaci. Te żywo związane są z głównych bohaterem tejże opowieści, tego odcinka, jakim jest niewątpliwie Morgan.
Zapytacie mnie zatem, co też to za osobnik, ten westernowy? Otóż na wstępie pierwszego odcinka do akcji wkracza łowca nagród, płatny morderca rodem z takiegoż właśnie rodzaju kina, osobnik w typowym kowbojskim kapeluszu, wyposażony w dość specyficzny rodzaj broni, przeogromny, niezwykle ostry, śmiercionośny topór. Jest zarówno mroczny, jak i nieco przerysowany, zabójczy i celowy. Nadanie serialowi grozy nieco post-apokaliptycznego Dzikiego Zachodu, może spowodować, że poczujemy się jak na kartach komiksowej opowieści, z której przecież The Walking Dead się wywodzi. I jest to moim skromnym zdaniem, celowe zamierzenie twórców i niezwykle trafne.
Ten zdawałoby się nieco niespójny element, szczególnie gatunkowo, wychodzi bowiem serialowi na plus, podobnie jak skoncentrowanie się na konkretnych postaciach, które dzięki temu możemy poznać bliżej, dokładniej i dogłębniej. Mam wrażenie, że mimo stałości w postaci wałęsających się po, muszę tu przyznać ciekawie wyglądających lokacjach, makabrycznych Zombie, mimo klasycznych z nimi walk, krwi, odciętych głów, grzebania się w ich wnętrznościach i innych obrzydliwościach, żywi martwi stają się jedynie tłem opowieści. Jej jądrem, ciągle oczywiście mówimy o odcinku pierwszym, są ludzie, a nawet jeden człowiek.
W opowieści nie mogło zabraknąć także stałości, która przebija się przez całą serię The Walking Dead, czyli klasycznych dylematów natury moralnej, decyzji i wyborów, zastanawiania się, pewnej podejrzliwości względem sytuacji i ludzi. Wspomniałam bowiem, że mimo tego, że to Morgan jest kluczową postacią odcinka pierwszego, na jego drodze staje nie tylko bezkompromisowy, zabójczy łowca, ale i człowiek szukający pomocy, skupiony na celu, zdeterminowany. To on jest motorem napędowym bardziej emocjonalnej części akcji. To on jest centrum trudnych moralnych „za i przeciw”.
To, że opowieść skupia się na ludziach, niewielkim ich gronie, to, że fabuła jest jakby wolniejsza, nie świadczy o tym, że nic się w serialu, szczególnie pod względem akcji nie dzieje. Nic bardziej mylnego. Dzieje się niezwykle dużo i to nie tylko dzięki żarłocznym trupom, ale przede wszystkim poprzez wprowadzenie łowcy. To dzięki niemu oglądamy zabójczą zabawę ścigany – ofiara i to ona pozwala zmienić odcinek pełen mroku i grozy, w ten skupiony bardziej na akcji.
Mocną stroną FEAR The Walking Dead: sezon 6, odcinek 1 jest muzyka, która buduje klimacik, jaki powinna posiadać rasowa produkcja, bądź co bądź w klimacie grozy. Na uwagę zasługuje oczywiście charakteryzacja, efekty specjalne związane między innymi z Zombie, ale nie tylko. Zaciekawić mogą także lokacje, które mieszają, podobnie jak sam odcinek, fikcję z rzeczywistością.
Cóż mogę napisać w podsumowaniu tejże recenzji? Otóż pierwszy odcinek sezonu szóstego FEAR The Walking Dead ma zasadniczą, najważniejszą i rzucającą się w oczy zaletę. Jest nią skupienie się na danej postaci. Zmieniona forma wydaje się wyjść historii serii naprzeciw, zdaje się działać jej na korzyść. Nie zapomniano także o postaciach żywo związanych z poprzednimi, szczególnie poprzednim sezonem. Nie zabrakło dylematów, post-apokaliptyczny świat dalej pełen jest mroku i Zombie. Jego grozę podbija intrygująca ścieżka dźwiękowa. Co tu dużo mówić! Jest dobrze i mam nadzieję, że będzie lepiej. Intrygująca opowieść w formie antologii, to chyba dobry kierunek, w którym warto podążać.