Agata Dudek | 13 października 2022, 08:00
Zapraszamy do recenzji serialu Klub północny, kolejnej opowieści grozy od Mike'a Flanagana, która to typowym horrorem zdecydowanie nie jest. Oto recenzja!
Mike Flanagan znany jest przede wszystkim z klasycznych straszydeł, filmów, które kochają głównie fani horrorów. Od jakiegoś czasu reżyser tworzy swoje produkcje dla platformy Netflix. Możemy tam znaleźć doskonałą wersję niezbyt udanego opowiadania Kinga, czyli film Gra Geralda, trzymające w napięciu Hush, czy mający niezwykły klimat serial Nawiedzony Dom na Wzgórzu i nieco słabszy Nawiedzony dwór w Blay czy Nocną mszę.
Zapoznaj się również z: Strategia Mario + Rabbids Sparks of Hope coraz bliżej! Gra otrzymała nowy, efektowny zwiastun
Tym razem twórca postanowił nieco zmieniać formę swojego dzieła, mieszając w jednym, dość długim serialu, kilka gatunków, i nie skupiając się w nim jedynie na straszeniu. Klub północny, bo mowa właśnie o tym serialu, niewątpliwie nie jest klasyczną produkcją grozy, a czymś zupełnie nowym w filmowej twórczości Flanagana.
Klub północny to młodzieżowy serial grozy, ale nie do końca. Wszyscy, którzy oczekiwali po tej produkcji klimatu przerażenia, mogę się czuć nieco rozczarowani. Bo choć momentów grozy w nim nie brakuje, a klasyczne jump scare’y w owej produkcji występują… i to dość często, to nazwać serial horrorem, byłoby trudno. To raczej mroczna opowieść o umieraniu, a jednocześnie chęci życia. To historia młodych ludzi, których życie dobiega końca i nie ma od tego odwrotu.
Hmm… ale dramat, którego jesteśmy świadkami oglądając serial, i groza, której doświadczamy to jednak nie wszystko, co reżyser postanowił wrzucić do swojego dziesięcioodcinkowego serialu, który podobnie jak inne jego dzieła na Netflix, bazuje na książce, tym razem niezwykle płodnego pisarza dzieł dla młodzieży, Christophera Pike'a o tytule The Midnight Club. Otóż w czasie seansu doświadczamy także opowieści, które zmieniają przekaz serialu, wplatając do niego historie z gatunku science-fiction, kryminału, a nawet fantasy. Opowieść przeplata się i łączy poprzez Klub północny, tajne stowarzyszenie, które jest motywem przewodnim tej produkcji.
A ta rozgrywa się w prywatnym i bardzo renomowanym hospicjum dla młodzieży. Piękna posiadłość Bridhgtcliffe, mająca swoje tajemnice jest domem dla grupki umierającej młodzieży, której zostało niewiele czasu, a która ma w tym miejscu, w dobrych warunkach, i w miłej atmosferze doczekać do końca swoich dni. Pewnego dnia trafia tam nowa…, utalentowana nastolatka, która właśnie dostała się na studia. Ilonka dowiaduje się jednak, że jest śmiertelnie chora i wszystko wskazuje na to, że nie dożyje dorosłości. W internecie znajduje artykuł o tajemniczej kobiecie, niegdyś pacjentce tejże placówki, która w latach 60-tych zniknęła, po czym wróciła tam zupełnie zdrowa. Przekonana i wiedziona nadzieją wyjątkowości tego domu, a także tajemnicą jaki ten skrywa, zgłasza się do placówki i zostaje do niej przyjęta.
Tam chora na raka tarczycy Ilonka poznaje Kevina, chłopaka z bogatego domu cierpiącego na białaczkę, Anyę, pełną gniewu, wybuchową współlokatorkę cierpiącą na raka kości, kochającą Boga Sandrę cierpiącą na raka jelit, Spence, która szczyci się wpływowymi rodzicami, Natsuki cierpki na depresję i raka i Amesha, którego draży rak mózgu. Nowa, choć niechętnie, zostaje jednak przyjęta do pewnego stowarzyszenia, tytułowego Klubu północnego. Starym zwyczajem, kultywowanym od wielu lat, przez kolejnych zmieniających się w hospicjum pacjentów, również oni spotykają się w bibliotece, równo o północy, by przy kubku jakiegoś trunku, po zarecytowaniu sentencji wspomnianego klubu, czegoś na wzór toastu, opowiadać sobie straszne historie. Pewnego dnia przysięgają sobie także, że jeśli której z nich umrze jako pierwsze, da pozostałym znać o swoim istnieniu. Będą wtedy wiedzieć jak jest po tamtej stronie, gdzieś tam, gdzie wkrótce sami się udadzą.
Przeczytaj również: Wybieraj albo umieraj, recenzja filmu grozy od Neflix. Przeklęta gra bez realizacji potencjału!
Tak pokrótce przedstawia się fabuła tejże produkcji, która w zapowiedziach zdawała się być klasycznym horrorem, mającym zaczynać się niemal od śmierci jednego z pacjentów, i dziwnych zjawiskach jakie po tej śmierci się wydarzają. Tymczasem fani grozy mogę w tej produkcji poczuć spory niedosyt i na dodatek poczuć się oszukani. Po pierwsze właściwie nic z obietnic pojawiających się w opisie produkcji nie zostało zachowane. Ze straszenia nici…, no chyba, że wliczymy do tego pewne dziwne postaci, jakie przewijają się w opowieści, które tak naprawdę są zagadkowe niemal do końca.
Jest jeszcze pewien, bardzo poważny problem tego serialu. Otóż jeden z dostępnych odcinków, których jest 10, dokładnie trzeci ma wielki problem z prawidłowym odtwarzaniem dźwięku. Głos jest zdecydowanie wolniej niż powinno być to w rzeczywistości, przez to praktycznie nie da się go oglądać. Z początku miałam nadzieję, że to tylko jakiś drobny błąd, problem z odtwarzaniem, netem czy tym podobnym. Ale jak ponowne odtworzenie odcinka nic w tej kwestii nie zmieniło, popytałam u kilku znajomych i mieli dokładnie tak samo. No cóż, Netflix widać nie bardzo przykłada się ostatnio do dbania o swych coraz liczniej opuszczających platformę widzów.
Pomijając popsuty odcinek trzeci (na szczęście reszta działa prawidłowo), wrócę teraz do samej otoczki serialowej i stylu, w jakim twórca postanowił nam go pokazać. Wiemy, że serial mogą oglądać ludzie, którzy nie przepadają za strachem. W momentach krytycznych można po prostu zamknąć oczy. Wiemy, że jest to opowieść smutna, bo o umieraniu, i o to o umieraniu młodych, mających przed sobą całe życie ludzi. Ale jest to także serial o walce o życie, o wewnętrznych demonach, o rodzinie, której ciężko się ze śmiercią swoich bliskich pogodzić, o samotności i przyjaźni. W jednym tytule upakowano tak dużo, że właściwie ciężko określić tę produkcję jednym li tylko gatunkiem. I tak naprawdę nie wiemy czym Klub północy jest.
Główną rolę w nim grają oczywiście młodzi pacjenci. Mamy tu przekrój mniej, czy bardziej wyrazistych postaci, osadzonych w rzeczywistości hospicyjnej, w pięknej posiadłości w latach 90-tych. O ile, pomijając Anyę, graną przez tiktokerkę Ruth Codd, reszta bohaterów nie jest zbyt wyrazista, to już ich opowieści snute przez nich o północy w wielkiej, pełnej książek bibliotece, są zdecydowanie wyraźne i wynoszą ich jako bohaterów ponad przeciętność postaci, które grają, napisanych przez scenarzystów serialu.
Przeczytaj również: Recenzja serialu Archiwum 81, nowa perełka grozy podbijająca platformę Netflix
Buntownicza Anya ma do opowiedzenia pełną dramatu historię o samej sobie, i wewnętrznym demonie. Spokojny i poukładany Kevin, grany przez Igby’ego Rigneya, raczy przyjaciół historię o psychopatycznym mordercy, Ilonka, grana przez Iman Benson przybliża opowieść pełną magii, Amesh, w którego wcielił się Sauriyan Sapkota skupia się na historyjce rodem z sci-fi zahaczającej o wideo rozgrywkę. Są jeszcze opowiadania innych młodych pacjentów, w których wcielili się Annarah Cymone, William Chris Sumpter, Adia i Aya Furukawa. Oni są kluczem, centrum tej opowieści, ale nie tylko na nich ta historia z elementami grozy bazuje. Wspomniałam wcześniej, że miejsce, w którym przebywają poważnie chorzy nastolatkowie, kryje tajemnice, których podłożem jest pewna dziewczyna sprzed lat i rytuał, a nawet sekta. Tę tajemnicę zaczyna zgłębiać Ilonka, a my nieco ją poznamy… ale tylko nieco. Zakończenie serialu w dość niejednoznaczny sposób sugerowałaby, że mogłoby być coś dalej, coś więcej niźli tylko jeden sezon.
Trudno powiedzieć, na ten moment, oczywiście, czy opowieść będzie kontynuowana. To, co już możemy oglądać zaś, można określić na przeciętną, nieco inną w formie serwowaną nam przez Mike’a Flanagana, mroczną opowieść dramatyczną przeplataną miksem gatunkowym. Nie jest to ani klasyczny horror, ani typowy wyciskacz łez. Nie straszy na tyle mocno, a jednocześnie nie jest zupełnie przerażający. Jest typową produkcją młodzieżową, choć o nie jedynie o młodzieży opowiada. Mimo wszystko, nawet mimo tego nieszczęsnego trzeciego odcinka, przez który miałam ochotę porzucić oglądanie serialu, jest w nim coś takiego, co kazało mi go obejrzeć do końca. Tym czymś jest inność, nowość, świeżość i nietypowość, co w zalewie tworzonych na przysłowiowe „jedno kopyto” netfliksowskich seriali, jest jakimś światełkiem w tunelu i pewną odmianą. Czy warto go obejrzeć? Myślę że tak, jeśli tylko nie będziecie się nastawiać na typowość horroru.
Śledź nas na google news - Obserwuj to, co ważne w świecie gier!
źródło: Zdjęcia: Netflix
Komentarze [1]:Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
coś autorowi się pomyliło.. Sandra ma wpływowych rodziców a Spence to chłopak, jest gejem i ma AIDS