Jak już zdążyłem wspomnieć na majowym Pyrkonie nie pojawiło się zbyt dużo twórców gier niezależnych, jednak Ci którzy przybyli do Poznania w znacznej mierze postanowili zaprezentować jakość prezentowanych przez siebie „cyfrowych produktów”. Tak było i w przypadku wymienionych niżej ekip, które w dość kameralnym gronie zwróciły na siebie uwagę pomysłem oraz wykonaniem.
Zacznijmy od Crimson Pine i od pytania, które, jak mniemam, zrodziło się w głowie któregoś z twórców; „Coraz popularniejsze są kolorowanki dla dorosłych, prawda? To może zrobilibyśmy coś podobnego, ale w wersji zdigitalizowanej?”. Wtedy wszyscy zakrzyknęli radośnie i ochoczo wzięli się do pracy nad nowym projektem.
Nie jestem pewien, czy na pewno taka sytuacja miała miejsce, ale na podstawie licentia poetica myślę, że możemy przyjąć to za zdarzenie za co najmniej prawdopodobne. Niezależnie jednak od naszych dywagacji na ten temat, prawdą jest, iż pomysł zrealizowano. Przyciągająca uwagę pomysłem i wykonaniem gra April zadebiutowała. Stało się to całkiem niedawno, bowiem aplikacja miała swoją premierę 25 maja i na razie działa tylko pod kontrolą systemu iOS.
Twórcy to niezależna ekipa z siedzibą w Gliwicach. Jak sami twierdzą; swoje produkty oferują na najpopularniejsze urządzenie do grania, czyli to znajdujące się w naszych kieszeniach. Priorytetem wizualnym podczas procesu tworzenia jest dla nich minimalistyczna grafika HD, a angażująca rozgrywka to coś, do czego nieustannie dążą.
Ale czym, a raczej kim są ludzie wchodzący w skład zespołu? Otóż cała ekipa Crimson Pine ma już za sobą niejedną grę. „Jak to możliwe?” – pomyślicie, skoro na pewno słyszelibyście o tych polskich twórcach, którzy wydali na świat już całkiem sporo tytułów. Otóż cały haczyk tkwi w tym, iż robią oni produkcje przeznaczone na urządzenia mobilne. I wszystko jasne, prawda?
Ale po co aplikacja powstała? Myślę, że jedną z dominujących kwestii było zapewnienie odbiorcom czegoś umożliwiającego odpoczęcie od trudów dnia codziennego i zanurzenia się w błogi stan nieświadomości, przywodzący na myśl ten z czasów dzieciństwa.
Na czym ostatecznie gra polega? Otóż rozgrywka, jeśli można to tak nazwać, skupia się na malowaniu, a raczej zamalowywaniu konturów różnych obiektów. Proste kolorowanie rysunków poskutkuje ładnym (lub nie) obrazkiem, którym będziemy mogli oczywiście pochwalić się internetowym znajomym. Produkcja to cyfrowa adaptacja kolorowanek typu „paint by numbers”, czyli kolorowania obszarów według sugerowanej barwy i jej odcienia. W tej właśnie warstwie może wyróżnić się unikatowością; mianowicie naszym zadaniem nie jest bezmyślne wskazywanie obszaru do zamalowania wybranym kolorem, a faktyczne, ręczne zapełnianie paletą barw, w czym na pewno może pomóc, iż aplikacja oferuje wsparcie dla gadżetu przypominającego ołówek - Apple Pen.
Najważniejsze rzeczy, które zaoferuje April, to setki różnorodnych ilustracji do wypełnienia kolorami, system postępu oferujący płynne odblokowywanie kolejnych szablonów, dedykowany model subskrypcji oraz częste aktualizowanie zawartości.
Trzeba przyznać, że aplikacja przy pierwszym podejściu sprawia całkiem przyjemne wrażenie. Jednak zanim opowiem o swoich wrażeniach, trzeba ponownie wspomnieć o bardzo użytecznym narzędziu, które jest wspierane przez „apkę”, a mianowicie o Apple Pen. Oczywiście byłoby możliwe obsługiwanie „April” bez tego rysiku, jednak dlaczego mielibyśmy odmówić sobie czegoś tak wygodnego? Ale przejdźmy już do konkretów; za pomocą przejrzystego menu z łatwością odnajdziemy się w gąszczu propozycji, które tylko czekają na możliwość ich uruchomienia. Trzeba tylko wybrać odpowiadające nam zdjęcie i voilà – przed nami już tylko konieczność wypełnienia konturów odpowiednimi kolorami. Z tym zagadnieniem twórcy starali się pogodzić ze sobą dwa różne żywioły. Jak już wspomniałem, rozgrywka nie wygląda tak, iż tylko wskazujemy na barwę i puste pole samo się zapełnia (jaką wtedy czerpalibyśmy radość?). Nie jest również tak, że za pomocą naszej wirtualnej kredki jesteśmy zmuszeni do żmudnego rysowania cienkimi liniami wzdłuż brzegów szablonu, uważając żmudnie, żeby tylko nie wyjechać za linię. Twórcy starali się wyjść tym dwom możliwościom naprzeciw, oferując coś pomiędzy; sami zamalowujemy obszary, jednak aplikacja „pomaga nam”, zapełniając kolorem niedokładnie poprowadzone puste krawędzie. Po uporaniu się z zadaniem pozostaje nam przejść do kolejnej „kolorowanki”, bądź też możemy podzielić się naszym aktualnym dziełem ze znajomymi ;).
W ramach interesującej statystyki można wspomnieć, iż na chwilę obecną z siedmioma grami studia zapoznało się łącznie 29 milionów graczy, a na ich produkcję poświęcono wysiłek w postaci napisania ponad 140 tysięcy linijek kodu, przy czym na pewno pomogła zamówiona w międzyczasie ponad setka pizz ;).
Nieco inaczej sprawy się mają z ze studiem P1X, które również pojawiło się na Festiwalu Fantastyki Pyrkon 2018. Chociaż może niekoniecznie to studio, bo, jak sami twórcy mówią, są tylko ekipą trzech znajomych hobbystycznie zajmujących się tworzeniem gier. Nie mają na celu osiągania na nich zarobku, a efekty ich pracy publikowane są za darmo w internecie na zasadzie open source. Ze względu na te ograniczenia skupiają się wokół pixel artu (z niewielkimi odstępstwami od tej reguły).
P1X (czytaj „piks”) zostało założone w 2014 roku przez jednego człowieka. W ciągu paru lat do tej dosyć „niewielkiej” drużyny dołączyły jeszcze trzy osoby, a efekty ich prac pozwoliły uzyskać dosyć pokaźną bibliotekę prostych, acz wymagających tytułów.
Najciekawszą chyba prezentowaną przez nich ostatnio grą był „Boctok-1(Vostock)”. Zarys fabularny jest dosyć… przewrotny. Otóż Jurij Gagarin w przestrzeni kosmicznej mierzy się w bezpośredniej walce z Johnem Gleenem. Ta, nie bójmy się użyć tego słowa, bójka polega na wepchnięciu przeciwnika w Słońce bądź wypchnięcie poza system słoneczny.
W tym przypadku oczywiście nie zachowano żadnych zdroworozsądkowych zasad rządzących układem słonecznym, co nie przeszkadza nam zupełnie w prostej, ale dobrej zabawie. Kluczem do niej jest udział dwóch grających obok siebie znajomych (bądź nieznajomych, lecz najlepiej używając pada od Xbox 360). Rakietowe silniki pchają nas tylko do przodu, a naszym zadaniem jest umiejętne obracanie pojazdu kosmicznego, by pomknąć w zamierzonym kierunku. Ze względu na „zaawansowaną” ;) symulację bezwładności kosmicznej nasza maszyna ślizga się jak po lodzie oraz może strzelać pociskami, które odpychają przeciwnikami, co powoduje przyczynienie się do jego porażki i naszego sukcesu.
Rozgrywka jest… no trzeba przyznać, że może nie jest ciekawa, ale na pewno wciąga. Statkiem kosmicznym steruje się w dosyć umowny sposób – niczym w bawarskiej limuzynie e36, mocno zarzuca tyłem na boki, przez co nie zawsze jesteśmy pewni, czy aby na pewno „polecimy” dokładnie w kierunku naszego przeciwnika, wdrażając w życie „starannie opracowany” plan unicestwienia wroga, usiłując np. zajść go od tyłu i w ten niecny sposób doprowadzić do jego wirtualnego zgonu. Jednak każda kolejna przegrana (do której często sami siebie możemy doprowadzić, nieuważnie manewrując stateczkiem) nie będzie raczej skutkowała frustracją, a kolejnymi salwami śmiechu.
Rządzące produkcją zasady może i nie są szczególnie skomplikowane, lecz nie przeszkadza to graczowi czerpać radości z uczestniczenia w tym doniosłym konflikcie dwóch nacji. Zachęcam więc do wypróbowania Vostocku oraz innych tytułów od P1X. A zwłaszcza, że cóż może być większą zachętą, jak pełna darmowość?
Trzeba przyznać, że gdyby nie fakt, że April jest darmowe, to nawet pies z kulawą nogą by nie tknął takiej kolorowanki. Już ciekawsza jest ta gra, też chyba za darmo, co pozwala rysować cokolwiek i do tego ma multiplayer, który pozwala na kalambury :)
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Faktycznie lipne to trochę i nie trzeba dużego talentu by to ogarnąć ;)