Opowieści z krypty zmiksowane z horrorami klasy B, dziełami pisarzy grozy, świetną charakteryzacją i nutą komediowej ironii. Tak bym w skrócie opisała antologię króciutkich filmów grozy zatytułowaną
Creepshow, która już w poniedziałek 22 czerwca zadebiutuje na kanale
AMC Polska
Wspomniane serialowe dzieło wyprodukowane zostało przez Cartel we współpracy z Monster Agency Productions, Taurus Entertainment i Striker Entertainment i oparte na filmie z roku 1982, według scenariusza Stephena Kinga, w reżyserii George'a A. Romero.
To, że produkcja czerpie garściami z filmów grozy lat 80-tych, jest tu bardzo widoczne. Wszyscy, którzy, jak choćby ja, kochają takie trochę przerysowane, nieco pokręcone, czasami nawet zahaczające o elementy fantasy, kino grozy, w Creepshow odnajdą to, co brakuje im we współczesnych horrorach. Rzekłabym, że tacy widzowie poczują się jak ryba w wodzie.
Serial bowiem przybliża widzom historyjki na pograniczu grozy, thrillera a nawet science - fiction, okraszając wszystko dozą absurdu, który specjalnie podkreślono. Czarny humor, który absurdem trąci, jest tak zwaną wisienką na torcie i czymś co wyróżnia ów serial, tym co podkreśla jego przynależność do filmów grozy lat 80-tych ubiegłego wieku. Przysłowiowy "tort" to słodko - gorzkie i wielowarstwowe ciasto, bowiem Creepshow to aż 12 odcinków, które tak naprawdę zupełnie się ze sobą nie łączą. Ich wspólnym mianownikiem jest groza a także około dwudziestominutowa opowieść, która zamyka się zawsze mniej czy bardziej optymistycznym morałem (jak w mrocznej bajce), komiksowa forma produkcji, pewne studium ludzkiej osobowości, przeznaczenie, które trudno oszukać oraz postać szkieletu, która jest formą wprowadzenie do każdego odcinka.
Nie bez powodu we wstępie mojej recenzji pojawiło się nawiązanie do Opowieści z Krypy, gdyż w tymże serialu, w podobnej formie jak Creepshow, narratorem był właśnie szkielet. Złowieszcza kościana postać stanowi w opisywanej przeze mnie produkcji narrację wprowadzającą, która poprzez formę swojego wykonania, nawiązuje do komiksowego stylu Creepshow. Każdy odcinek zaczyna się bowiem tak samo. Oto widzimy nasz upiornie śmiejący się szkielet, odziany w podarte łachmany jako filmową lub rysunkową, komiksową postać, która sugestywnie, nie tylko dzięki tytułowi, obrazuje to, co czeka nas w odcinku, który właśnie obejrzymy. Każda część serialowej produkcji, jest ubarwiana komiksowymi wstawkami, stanowiącymi rodzaj filmowego cięcia.
W Creepshow czeka nas wiele, bowiem, jak już wspomniałam, serial to dwanaście odcinków zupełnie ze sobą nie związanych, w których zobaczymy między innymi wilkołaki, zmutowane łapy, które zaczęły żyć własnym życiem, upiorny domek dla lalek, przerażające dzieciaki, które wymierzają sprawiedliwość, czy coś na wzór stracha na wróble o morderczych zamiarach. Każdy zatem znajdzie tu dla siebie coś, na co czeka w filmach grozy. Nie jest to jednak produkcja, która nie pozwoli Wam spać w nocy, czy wejść do ciemnego pokoju, bojąc się, że coś wylezie z ciemności. Takie uczucie pewnie towarzyszyło niejednemu z Was po obejrzeniu naprawdę strasznego filmu grozy. Nie bójcie się jednak, Creepshow aż tak Was nie wystraszy.
Owszem, jest mrocznie, atmosfera serialu bywa ciężka, skutecznie podkręca ją także odpowiednia ścieżka dźwiękowa i charakteryzacja, za którą odpowiada Studio KNB EFX GROUP należące do Nicotero. I choć niektóre z potworów na jakie natkniemy się podczas serialowego seansu są nieco przesadzone, jak choćby wilkołaki, to znajdą się tu także istne perełki. Do moim ulubionych należy chyba postać stracha z odcinka siódmego.
To co łączy, powiedziałabym scala serial w jedną zgrabną całość jest narracja i to bardziej psychologiczna, niźli typowa grozy. Można się bowiem w Creepshow dopatrzyć studium ludzkiej osobowości. Każda postać, która w danym odcinku jest postacią wiodącą, jest także tą, która wybija się na plan pierwszy. Każda z nich boryka się przeciwnościami losu, ma coś na sumieniu lub stawia czoła większym czy mniejszym problemom. To jak sobie z nimi radzi, to już inna kwestia, ale zdecydowanie daje do myślenia, czasami wprawia w osłupienie, a czasami nawet trochę bawi.
Oglądając Creepshow, z każdym kolejnym odcinkiem nie mogłam pozbyć się wrażenie, że jest to produkcja stawiająca na jednego aktora. Choć oczywiście aktorów w serialu znajdziemy wielu, to główne skrzypce gra tylko jeden z nich i to na nim skupia się cała nasza uwaga. Niektóre z odcinków mają, można wysnuć taką tezę, dwóch narratorów, jednego niemego i komiskowego w postaci szkieletu, a drugiego ludzkiego i decydującego o fabularnym wątku.
Pozostając przy kwestii aktorskiej, to zdecydowanie nie powinniśmy narzekać, bo serial serwuje nam znakomitości kina, które świetnie uporały się ze swoimi rolami. Wśród nich: David Arquette (seria filmów Krzyk), Adrienne Barbeau (Mgła), Tobin Bell (Piła), Big Boi (serial Krzyk), Jeffrey Combs (Star Trek, Reanimator), Kid Cudi (Imprezowi rodzice), Bruce Davison (X Men), Giancarlo Esposito (Zadzwoń do Saula), Dana Gould (Stan Against Evil), Tricia Helfer (Battlestar Galactica) i DJ Qualls (Nie z tego świata).
Cóż mogę napisać w podsumowaniu pierwszego sezonu Creepshow? Otóż to, że produkcja spełniła moje oczekiwania, przekazała w zwięzłej, acz treściwej formie wszystko to, co niosła ze sobą w zapowiedziach. Umiejętne budowanie napięcie w niezbyt przesadzonej i nie przerażającej, ale typowej dla horrorów lat 80-tych, przerysowanej formie. Trochę mroku, nieco dreszczyku, domieszka humoru i wszędobylski absurd. Do tego umiejętnie wplecione w fabularną treść komiksowe wstawki, postać szkieletu jako narratora, świetna charakteryzacja i równie dobra praca aktorska. I choć mam świadomość, że nie wszystkim może podobać się taka konwencja horroru, to pokolenie wychowane na filmach grozy klasy B, tudzież twórczości pisarzy grozy, jak choćby Stephen King, może śmiało zatopić się w kilkugodzinny serialowy seans, który rozpoczyna się już w poniedziałek 22 czerwca o godzinie 22:00 na kanale AMC. Wystawiając mocne 8/10, serdecznie polecam!