Przetrwanie. Przetrwać za wszelką cenę. Temat dosyć stary, jednak nieustannie powracający.
Dosłownie od najdawniejszych czasów w historii miały miejsce przypadki nagłych kataklizmów. Dość, by wspomnieć o teorii mówiącej o nagłym i ogromnym deszczu meteorytów, który wraz ze skutkami przez siebie spowodowanymi, skutecznie unicestwił niemal całe życie na Ziemi, wliczając w to największe gady – dinozaury. Bodaj największą i najbardziej znaną klęską żywiołową jest potop, który miał mieć miejsce setki, a nawet tysiące lat przed Chrystusem. Nie będę tutaj przesądzał zaistnieniu tego zjawiska czy też nie, lecz warto wspomnieć, iż poza Biblią, historie o wielkiej powodzi przytaczają też inne starożytne przekazy, często niezwiązane kulturowo z judaizmem.
Dalej jeszcze coś innego. Pompeje – nagła i niespodziewana tragedia. W drugiej połowie I wieku na to średniej wielkości miasto nastąpiło wydarzenie niszczące ponad połowę budynków, mianowicie trzęsienie ziemi. Była to tylko zapowiedź prawdziwego kataklizmu, który nadszedł kilkanaście lat później. Nieprzerwanie przez trzy dni pobliski wulkan Wezuwiusz wypluwał z siebie kolejne pokłady ognia, popiołu i trujących gazów. Całe miasto i nieszczęśnicy, którzy nie zdołali zbiec zostało pokryte przez kilkumetrową warstwę pyłu. Ta tragedia jednak pozwoliła na niejako „zakonserwowanie” starożytnych zabytków rzymskich, dzięki czemu obecnie możemy odkrywać je na nowo i poznawać budowle oraz dzieła sztuki otaczające na co dzień ludzi starożytności.
Następne wydarzenia, kiedy to ludzie musieli bezpowrotnie pogodzić się z końcem pewnego etapu w ich życiu; upadek Cesarstwa Zachodniorzymskiego, który na setki lat przyniósł kres kultury antycznej. Wieki później epidemia czarnej śmierci. Dżuma w XIV wieku zabiła ok. połowy populacji ówczesnej Europy. Żeby nie szukać zagranicą – Polska. A raczej Rzeczpospolita Obojga Narodów i tragiczny w skutkach rok 1655, kiedy to na kraj najechały potężne siły szwedzkie.
Ale wróćmy do sedna sprawy, bo chyba za bardzo odszedłem od meritum. Wracając do szeroko rozumianych dzieł kultury, chciałbym zahaczyć jeszcze o literaturę przygodową, a dokładnie o jednego z najbardziej znanych jej przedstawicieli. Mam tutaj na myśli przesławne dzieło Daniela Defoe „Przypadki Robinzona Kruzoe” (vide Crusoe). Nie będę przytaczał szczegółów fabuły; dość powiedzieć, iż tytułowy bohater został zmuszony przez przewrotny los do przeżycia na bezludnej wyspie naprawdę długiego okresu. Znajdującemu się często u kresu sił człowiekowi, który znikąd nie może spodziewać się pomocy wielokrotnie przychodzi stanąć na krawędzi załamania psychicznego, lecz ten przezwycięża je i dalej stawia czoła temu, co przyniesie następny dzień. I o ile w szerszym kontekście to konkretne dzieło może nie posiada jakiejś szczególnie doniosłej roli, ale zapoczątkowało zjawisko znane jako robinsonada. Robinsonada, która to właśnie jest opowieścią o człowieku żyjącym w prymitywnych warunkach, który w często barwny sposób musi sobie z nimi radzić.
Nie minęło dużo czasu, jak inni twórcy zaczęli czerpać z dokonań autora „Przypadków…”. Nie przytaczajmy może pozostałych produktów tego rodzaju literatury (do którego i Polacy dołożyli swoją cegiełkę) i skupmy się na elektronicznej rozrywce. Obecnie coraz więcej gier zawiera w sobie ten pierwiastek zabawy w przetrwanie bądź też samodzielnego konstruowania przydatnych przedmiotów i narzędzi. Jednak kiedyś gatunek survival nie był taki popularny, a niektóre produkcje z szerokiego okresu postaram się tutaj przedstawić.
Czas na coś naprawdę starego, czyli na „Robinson Requiem”, gdzie docieramy na obcą planetę i w naprawdę zabójczych okolicznościach zmuszeni jesteśmy każdą komórką swojego ciała walczyć o przetrwanie. Jest to bowiem naprawdę złożony symulator (gra wyszła w 1994 roku!), gdzie musimy chuchać i dmuchać, by w jako takim stanie dojść do końca fabuły. Opatrywanie ran, operacje na sobie, dbanie o pragnienie i głód, a nawet odpowiednie ubranie w stosunku do panujących warunków atmosferycznych. To i wiele innych „atrakcji” czeka na nas w tej zapomnianej już przygodzie.
I tak kolejno zmierzamy do „Deusa”, postrzeganego jako kontynuację poprzedniego tytułu. Ponownie trafiamy na obcą, nieprzyjazną nam planetę. I to jest prawdziwy survival! Do naszej dyspozycji oddany został szeroki wachlarz możliwych zachowań oddziałujących na protagonistę. Z pełną swobodą możemy sobie coś złamać, złapać jakąś paskudną chorobę czy po prostu skaleczyć się. I wtedy w odpowiedni sposób musimy sobie poradzić sobie z tym, poprzez medykamenty, opatrunki bądź też proste zabiegi chirurgiczne. Jest co robić!
Oto pierwsza na naszej liście produkcja trójwymiarowa. „Stranded 2”, bo to o niej mowa, to, jak nietrudno się domyśleć, kontynuacja „Stranded” operującego na dość podobnych mechanikach. Myślę, że tę produkcję można uznać w pewnym sensie za pierwowzór wielu rozwiązań zaprezentowanych później w „Minecraft”. W tym tytule natomiast świat obserwujemy z perspektywy oczu bohatera. Pojawiamy się na generowanej losowo wyspie, gdzie naszym celem jest nie dać się pokonać przez niesprzyjającą nieco przyrodę i czas. I tak, by nie przenieść się na inny świat (i nie mówię tu o udaniu się na inną wysepkę), musimy zadbać o paski symbolizujące głód, pragnienie i znużenie. Na początku dostajemy nieco zapasów pochodzących z naszej rozbitej łodzi, jednak z czasem sami musimy zadbać o pokarm, idąc na polowanie, zbierając owoce, bądź też jak przystało na kolejny etap ewolucji, samemu uprawiać ziemię. Mnie gra ta średnio przypadła do gustu, ale są jej amatorzy (powstaje, chociaż w bólach, trzecia część!).
Czas na nestora nowoczesnych survivalów, czyli „Minecrafta”. Tego tytułu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Dość wspomnieć, iż to właśnie „Minecraft” stał się prekursorem tego, co dzisiaj znamy jako „early access”. Klasycznie – pojawiamy się znikąd i musimy przeżyć, kryjąc się jednocześnie przed nocnymi potworami. Pierwszą noc spędzimy najprawdopodobniej zagrzebani w ziemi, lecz wraz z kolejnymi dniami staniemy się coraz potężniejsi i będziemy w stanie poradzić sobie z niejednym potężnym przeciwnikiem.
Warto wspomnieć o całkiem znanym polskim tytule, a mianowicie o „This War of Mine”. Jest to bowiem przygodowa gra wojenna, która stawia przed nami zadania przeżycia w skrajnie nieprzyjaznym środowisku. I nie mówię tu o jakiejś zapominanym przez ludzi sercu dżungli – wręcz przeciwnie. Jako grupka cywili musimy radzić sobie, z dnia na dzień usiłując poradzić sobie z okropieństwami wojny, która trwa dookoła nas. Bieda, brud, strach, głód i obawa, co przyniesie kolejny dzień. Mocne.
„DayZ” to swojego czasu niesamowicie popularna produkcja bazująca na popularnym niegdyś motywie zombie, która wciąż nie może wygrzebać się z wczesnego dostępu. Cała zabawa polega na tym, by przetrwać jak najdłużej, mierząc się z przeciwnikami pokroju upartych nieumarłych, jak i, co ważniejsze, innych żywych graczy. Tak jak przystało na survival, nie tylko musimy walczyć z wrogami, ale także skupiać się np. na zaspokajaniu potrzeb żywieniowych.
„Frostpunk”, czyli jeszcze świeża polska produkcja. Zadebiutowała w tym roku i z miejsca zebrała pozytywne oceny. W tej produkcji również nacisk położono na aspekt przetrwania, który zdecydowanie góruje nad innymi mechanikami dostępnymi w grze. Tytuł ten jest swoistą odmianą city-builderów, tutaj jednak stawiamy budynki zawsze w promieniu okręgu, w środku którego znajduje się ogromny piec. Spełnia on doprawdy nieocenioną rolę, gdyż nasi ludzie w niesprzyjających warunkach kilkudziesięcio stopniowego mrozu muszą pracować, by nie zabrakło paliw kopalnych oraz pożywienia, a godziwe warunki bytu w cieple i względnej wygodzie niezbędne są do ukończenia fabuły z sukcesem.
PUBG. Tutaj krótko, bo takiego fenomenu nie sposób ominąć. Jedna z najpopularniejszych produkcji ostatniego półrocza, niemal bez przerwy okupująca pierwsze miejsce wyprzedaży na Steamie. „Playerunknown's Battlegrounds” stanowi niesamowity fenomen, który w sposób rewolucyjny (razem z "Fortnitem"), zatrząsł rynkiem gier i niejako wymusił wprowadzenie aspektu stawiania nacisku na przeżycie w wielu topowych grach i nie tylko. W PUBG razem z 99 użytkownikami lądujemy na dużej mapie i naszym zadaniem jest przeżyć. Tylko tyle i aż tyle.
„60 Seconds!” – głośny tytuł poznańskiego studia, który wciąż cieszy się całkiem niezłą popularnością, będący dobrym materiałem do nagrywania przez rozmaitych youtubowych twórców. O tej produkcji i jej przyszłej następczyni już wspominałem, tak więc nie mam zamiaru się za dużo się rozpisywać.
Jak widać na załączonym obrazku, historia gier, gdzie główny aspekt położony jest na przetrwanie w niesprzyjających warunkach, jest bardzo długa. Od lat ten pomysł stanowi podwalinę pod znaczną część tytułów, kiedyś stanowiąc zaledwie nieśmiały zaczątek idei, a dzisiaj jest podstawą wielu tytułów, często z najwyższej półki. Gdyby tylko uważniej wczytać się w opisy dotyczące gier, tak naprawdę dostrzeżemy, iż znakomita większość w jakimś stopniu dotyczy zagadnienia przetrwania. Należy tylko oczekiwać, iż twórcy sukcesywnie będą znajdowali nowe sposoby, by zaciekawić nas swoimi produktami, ponieważ umiejętne zawarcie aspektu survivalu ucieszy niejedną osobę, zwłaszcza biorąc pod uwagę coraz większą popularność tego motywu w branży elektronicznej rozrywki.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Już nie mogę się doczekać jak pogram we Frostpunk. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku.