Agata Dudek | 24 marca 2023, 08:00
Luther: Zmrok, recenzja thrillera kryminalnego Netfliksa, kontynuacji serialu. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze! Zapraszamy do kolejnej recenzji!
Zanim będę rozpisywać się o kolejnej produkcji Netfliksa, która, starym zresztą zwyczajem, stawia na sprawdzone marki, tym razem nie na bazę książkową, a na niezwykle popularny serial, który ma na swoim koncie kilkadziesiąt nominacji do filmowych nagród, i jest bardzo doceniany zarówno przez krytyków, jak i samą jego widownię, nieco o nim wspomnę, bo film jest jego kontynuacją. Serial wyprodukowany przez BBC, o tytule Luther, doczekał się aż pięciu sezonów, skupiając się na dramatyczno-kryminalnej opowieści o detektywie Johnie Lutherze.
Zapoznaj się również z: Zupełnie nowe Legiony Slim dostarczą graczom jeszcze lepszą mobilność fanów laptopów od Lenovo!
Pod koniec lutego postać Luthera powróciła, tym razem na platformę Netflix, już nie w formie serialowej, a wspomnianej przeze mnie kontynuacji batalii detektywa z przestępcami, w filmie fabularnym Luther: Zmrok z tymi samymi postaciami i obsadą (prawie), która już na wstępie zaznaczę, ciągnie w górę raczej przeciętny thriller, z absurdami, które ciężko, mniej samej zaakceptować. Od razu zaznaczę, że recenzja owego filmu nie bazuje na żadnym porównaniu z serialem, bo zwyczajnie nie miałam przyjemności go oglądać.
Tak jak wspominałam historia w filmie Luther: Zmrok wraca do postaci detektywa Johna Luthera, któremu nie udało się złapać psychopatycznego mordercy, choć obiecał mamie jednej z ofiar, że to uczyni. Tymczasem czujący na plecach rękę sprawiedliwości złoczyńca, cyberpsychopata mający wtyki tam gdzie trzeba, wydaje na Luthera wyrok. Ponieważ detektyw ma sporo za uszami, w tym czerpanie korzyści majątkowych, czyli korupcję i wiele innych przewinień, wrobienie go nie jest niczym trudnym i wkrótce trafia do więzienia.
Tym sposobem psychopata nękający Londyn może czuć się bezkarny. Ale okazuje się, że jedynie do czasu. John nie zamierza się poddać i przy pomocy zaufanego przyjaciela w policji, Martina Schenka, postanawia zorganizować ucieczkę z więzienia. Czyni to oczywiście z dobrym skutkiem, i niebawem, jednocześnie się ukrywając i szukając pomocy u nowej szefowej policji Odette Rainem, ma okazję ostatecznie zmierzyć się z wielokrotnym mordercą.
W międzyczasie poznajemy także nieco bliżej antagonistę filmu Luther: Zmrok, niejakiego Davida Robey'ego, który będzie przeszkadzał naszemu detektywowi i mącił na tyle skutecznie, na ile może. A okazuje się, że może wiele, bo jego inteligencja, przebiegłość i charakter typowego psychola staną się bardzo przydatne, i niezwykle destrukcyjne.
Luther: Zmrok fabularnie ma wszystko czego oczekujemy po kryminalnym thrillerze, wartką akcję, wiele zabójstw, i to dokonywanych w bardzo brutalny sposób, klasycznego psychopatę z pewną przeszłością, i upartego detektywa, którego przeszłość ściga, a który jest na tyle zajadły, że gotów niemal na wszystko. Z pozoru jest dobrze, wrażeń z seansu z pewnością tu nie brakuje, a miłośnicy klasycznych dreszczowców mogę się w tej opowieści odnaleźć. Szczególnie, że twórcy postanowili, jak w klasycznej opowieści z dreszczykiem przystało, pobawić się z widzami w kotka i myszkę, i co jakiś czas serwować zwroty akcji.
Czytaj również: Recenzja filmu Mamy tu ducha, produkcji Netflix, która nawet nie udaje że chce być jednym filmowym gatunkiem
Jednocześnie widzowie powracający do znanej serialowej marki, bo takich jest zapewne wielu, mogą poczuć się sympatycznie połaskotani znanymi i sprawdzonymi motywami z serialu, choćby obsadą, i stylem, a jednocześnie zaintrygowani nowym, kluczowym czarnym charakterem, choć w filmie, nie jednym. I choć antagonista jest bardzo sztampowy i już go gdzieś widzieliśmy, zapewne nie raz, ale w nieco innej formie, to może wnosić do filmu nieco dramatycznej, psychopatycznej pikanterii.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie przerażająca absurdalność filmu, która dla mnie jest zwyczajnie nie do zaakceptowania. Nie mogę oczywiście przytaczać wszystkich momentów, które zwaliły mnie z nóg, niestety w negatywnym, słowa tego znaczeniu, ale przytoczę kilka, tych najważniejszych. Miejcie na uwadze drobne spojlery.
Po pierwsze ucieczka z więzienia, która absurdem i dziwnością stoi. Jakimś cudem zwianie z więzienia jest na tyle proste, że nie sprawia Lutherowi najmniejszego problemu, nawet gdy w powietrzu unoszą się trujące opary. Twardziel jest twardzielem, czy tego chcemy czy nie, i czy w to wierzymy, czy też nie. Nie pokuszono się także, a przynajmniej nie zrobił to scenarzysta filmu Neil Cross (Wybrzeże moskitów, Hard Sun. Przed Apokalipsą), by w jakiś sposób uzasadnić postępowania psychopaty Davida, który radzi sobie w brutalnej cyberprzestrzeni doskonale, wchodząc na szczyty wymyślnej brutalności, ale nie wiemy czemu, i co stoi za jego zachowaniem…..no może oprócz niewielkiej wzmianki, która i tak niczego nie wyjaśnia, i klarowności scenariuszowej nie buduje.
Szczytem absurdu i brakiem totalnej logiki, czymś co niczym nie pokrywa się z rzeczywistością i powinna mieć filmowy dopisek „nie próbuj tego robić sam”, jest finałowa scena, która staje się zwyczajnie żenująca. Pomijam fakt o wyziębieniu organizmu, ale także zachowaniu służb medycznych, które urąga i przeczy wszystkim zasadom ratownictwa.
Niedoskonałości filmowe, braki w scenariuszu, absurdy i brutalność to męcząca część tejże produkcji, którą ciągną w górę aktorzy i bardzo dobra obsada tejże produkcji. Idris Elba (Luther, Thor: Miłość i grom, Legion Samobójców: The Suicide Squad, Mroczna wieża) robi co może, by jego ulubiony bohater, detektyw John Luther stał się wiarygodny, nieustępliwy i dążył do celu, nawet jeśli ten cel skutecznie mu umyka. Aktor nie broni się przed tym, i otwarcie wspomina, że postać Luthera jest mu bliska.
Przeczytaj również: Red Rose, recenzja serialu od BBC dostępnego na Netflix. Opowieść na pograniczu horroru, kryminału i thrillera
Ale to on jest stoi w centrum, a David Robey, w którego, jak zwykle świetnie wcielił się Andy Serkis (seria Władca pierścieni, seria Hobbit, Opowieść wigilijna, Czarna pantera, Batman), który często otrzymuje role czarnych charakterów, psychopatów czy innych nieciekawych postaci. W swej kolejnej roli jest doskonały, grając zwyrodnialca z kamienną, a nawet cynicznie uśmiechniętą twarzą. Bije od niego inteligencja, pewność siebie i chęć zabijania. Aktor gra jak zwykle twarzą i całym sobą, stając się w pewnym momencie postacią zbyt przerywaną i nieco groteskową. Ma to jednak swój urok, jeśli można w tej kwestii w ogóle mówić o byciu uroczym.
Nie należy zapominać o dobrych, choć niczym nie wyróżniających się rolach Dermota Crowley'a (Osobliwość, Black 47, Hard Sun. Przed Apokalipsą) jako Martina Schenka, pomocnika Luthera i dawnego przyjaciela, a także Cynthii Erivo (Pinokio, Ruchomy chaos, Outsider) w roli nowej szefowej policji Odette'y Raine. Stanowią oni istotną część scenariusza, i swój wkład w przyjemność spędzaniu czasu przy filmie, oczywiście mają.
Opowieść może się podobać, bo trzyma w napięciu, mogę to potwierdzić z pełnym przekonaniem. Ale ma w sobie coś, co niekoniecznie mi się podoba, brutalność, która jest tak dobitna i tak bezczelna, że trudna do zniesienia. Nie wiem na ile brutalny jest serial, i jak jego twórca, a w przypadku filmu scenarzysta nawiązał do swojej opowieści, ale reżyser Jamie Payne postanowił zaserwować nam taki poziom brutalności, który z czasem staje się męczący.
Ja rozumiem, że podstawą scenariusza jest cyberpsychopata, nie cofający się przed niczym, nie mający skrupułów, inteligentny, pewny siebie i sadystyczny, ale ciągnięcie wymyślnych tortur i gnębienie nimi widza, a na dodatek robienie tego w ramach zapychania czasu, by film był zwyczajnie dłuższy, jest raczej niepotrzebne. Luther: Zmrok cierpi na przesyt formy nad treścią, zasłaniając luki scenariuszowe, które spowodowane są zapewne przeniesieniem długiej serialowej opowieści do filmu, okrucieństwem, którego nie lubię.
Pewnie czytając tą recenzję pomyślicie, albo już pomyśleliście, że jestem do tego filmu uprzedzona. Nie będziecie mieli racji, bowiem patrzę na niego z punktu zwykłego widza, nie mającego porównania do serialowej historii, nic, a nic. Jeśli wezmę pod uwagę aspekt rozrywkowy, bo pomijając fakt, że jest to dość krwawy i brutalny thriller, ma bawić, to przyznam się szczerze, że z tego obowiązku film się wywiązuje. Dwie godziny seansu mijają w miarę szybko, są emocje i adrenalina. Jest złoczyńca, tajemnica i przedstawiciel władzy, który ową sprawiedliwość wymierza. Wszystko niby jest na swoim miejscu, a jednak…
A jednak opowieść jest na tyle płytka, że wpisuje się w klasyczne, raczej mierne kino z gatunku thrillera, z elementami kryminalnego dramatu. Poziom absurdu, i scen tak niewiarygodnych, a nawet głupich jest tak duży, że zamiast dreszczyku emocji można czuć zażenowanie i zniesmaczenie. Nie ma sposobu brać tej filmowej opowieści na poważnie, bo i twórcy nie traktują widza w poważny sposób. Jedynym co wydaje się zachęcać do obejrzenia filmu Luther: Zmrok, jest nie tylko nawiązanie do serialu, co jest zapewne punktem odniesienia do obejrzenia filmu przez sporą część użytkowników Netfliksa, ale także naprawdę dobra gra aktorska, na tyle, na ile na to pozwala scenariusz. A ten ma także fabularne luki.
Przeczytaj również: 30 dni mroku, recenzja horroru dostępnego na Netfliksie. Trzydzieści dni z krwiożerczymi wampirami
Jeśli lubicie serial Luther, i chcecie wrócić do historii Johna Luthera, i lubicie brutalne thrillery kryminalne i aktorstwo Idrisa Elby i Andy'ego Serkisa to możecie skusić się na seans, jeśli oczywiście jeszcze tego nie zrobiliście. Ale jeśli nie tolerujecie absurdalności i głupoty fabularnej i scenariuszowej, to radzę zastanowić się nad zanurzeniem się w opowieść w filmie Luther: Zmrok, bo możecie się rozczarować i niepozytywnie zaskoczyć.
Luther: Zmrok można obejrzeć na platformie Netflix.
Śledź nas na google news - Obserwuj to, co ważne w świecie gier!
Komentarze [0]:Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu