Raszczak | 10 września 2025, 15:16
Wspominałem już, że przyzwyczaiłem się do dużej wagi planszówek na licencji. Tymczasem Mass Effect zaskakuje kompaktowością. W odrobinę bardziej płytkim pudełku niż znany wszystkim planszówkowy standard mieści się:
• 6 figurek bohaterów,
• żetony przeciwników,
• znaczniki,
• karty wydarzeń,
• plansze bohaterów i kampanii,
• suchościeralny mazak
• worek na żetony
• kości,
• podręczniki.
Do tego na opakowaniu pojawia się informacja, że mamy przed sobą grę kampanijną, o dużej regrywalności. Pierwsze wrażenia z unboxingu i przemyślenia możecie zobaczyć na poniższym filmiku:
Czy autor gry, legendarny już Eric Lang, znowu stanął na wysokości zadania? Pierwsze zetknięcie z instrukcją było bardzo obiecujące. Po pierwsze jest tu mapa kampanii, na której podejmujemy decyzje, które misje chcemy rozegrać. Podczas bitew nasi bohaterowie będą mogli uczyć się nowych umiejętności, co znacznie urozmaica tego typu gry.
Zasady wydawały się dosyć przejrzyste, choć z paroma zastrzeżeniami. Jeszcze przed grą, największe wątpliwości miałem do tych dotyczących linii strzału. Jeśli wyobrazimy sobie otwartą przestrzeń, okaże się, że na przykład postać widzi cel po linii na wprost i po swojej prawej, ale nie zobaczy już celu stojącego pomiędzy nimi. Instrukcja to jednak nie wszystko, przyszedł w końcu czas, aby rozłożyć zestaw na stole.
Przygodę otwierają wpisy fabularne zamieszczone w księdze opowieści. Od razu wróciły do mnie wspomnienia z pokładu Normandii. Nie będę ukrywać – uwielbiałem trylogię Mass Effect… (czy oficjalnie możemy zapomnieć o Andromedzie?). Podczas całej kampanii wpisów może nie ma dużo, ale wszystkie trzymają poziom i oddają charakter postaci z gier.
Podobnie sprawa się ma, jeśli chodzi o odczucia z misji. Każdy z bohaterów posiada umiejętności nawiązujące do tych pamiętanych z gry video. Niektóre odkryjemy za doświadczenie zdobywane z pokonanych przeciwników, inne zaś za specjalne „misje towarzysza”, które możemy wykonywać pomiędzy głównymi.
Rozkładanie gry jest bardzo wygodne, głównie za sprawą klasera misji z mapami i podstawowymi zasadami danej potyczki. Sama rozgrywka zaskakuje płynnością – tury wykonuje się błyskawicznie. Rzucamy dostępnymi kośćmi strategii, a następnie za pomocą mechaniki dice placement na karcie bohatera wykonujemy akcje dla naszych postaci. Tym samym „blokujemy” część kości, co wprowadza więcej niepewności dla postaci ruszających się pod koniec rundy. Aby temu zapobiec, możemy jedną z wyrzuconych kości zablokować na wyrzuconym symbolu i tak przekazać towarzyszowi.
Przeciwnicy dzielą się na dwie grupy. Żołnierzy i mechy Cerberusa oraz siły wspierające Żniwiaży. Wszyscy mają proste AI, urozmaicone o dodatkowe umiejętności występujące na niektórych żetonach wrogów. Duże urozmaicenie wprowadzają Elitarni Przeciwnicy, którzy często mają alternatywne zasady nadpisujące te główne.
Aha, pamiętacie moje wątpliwości związane z zasadą dotyczącą linii strzału? Zweryfikowała się w balansie gry i zupełnie mi nie przeszkadzała. Za to zaczęło doskwierać to, że gracze nie mogą dowolnie ustalać kolejności aktywacji bohaterów. Niewiele postaci potrafi na przykład zhakować zamek przy drzwiach… W ekstremalnym wypadku, trzeba by czekać całą kolejkę na towarzysza, która wykona właśnie tę akcję.
W planszowego Mass Effecta może grać od 1 do 4 osób. Mniej więcej połowę kampanii rozegrałem z dwoma kolegami na wakacyjnym wyjeździe, a dalszą jej część przeszedłem już sam.
Zacznę od samotnych sesji. Na misję zawsze wyrusza 4 bohaterów i ze względu na duże karty postaci komponenty zajmują dużo miejsca na stole, co nie jest do końca wygodne. Trzeba też samemu pamiętać o umiejętnościach bohaterów uczestniczących w misji. Sama rozgrywka dalej jest płynna i szybka, poza tym naprawdę zmusza do kombinowania.
W trzyosobowym gronie grało mi się lepiej, ale i dla dwóch graczy planszowy Mass Effect powinien się naprawdę dobrze sprawdzić. Oczywiście, wymaga to pewnej kultury gry i unikania decydowania za kolegów.
Naszą pierwszą kampanię zakończyło powalenie Komandora Sheparda w dosłownie paru pierwszych turach. Mass Effect nie jest za łatwy, nie jest to też jakaś bardzo wredna produkcja. Poziom trudności wywołuje odpowiednią dozę główkowania, przy zachowaniu płynności rozgrywki.
Podczas jednej kampanii poznamy 3 z 9 głównych misji i podejdziemy do maksymalnie 2 z 4 misji towarzyszy. Każda plansza odsłoni przed nami unikalne akapity, często zależące od wyników osiągniętych w bitwie. Niekiedy sukces, bądź porażka w poprzednich starciach powodowały zmiany w dopiero co podjętym wyzwaniu. Dodając do tego wspomnianą już możliwość rozwoju bohaterów skutkuje to przyjemną kampanią z 3 różnymi zakończeniami.
Niezwykle się cieszę, że obok franczyzy znajdziemy w pudełku kawał dobrej gry kampanijnej. Dla miłośników serii Mass Effect to dodatkowo możliwość powrotu do starych przyjaciół na pokładzie Normandii – rzecz absolutnie bezcenna. Polecam!
Śledź nas na google news - Obserwuj to, co ważne w świecie gier!
Komentarze [0]:Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu