Agata Dudek | 9 listopada 2022, 08:00
Moje spotkanie ze złem, recenzja przekolorowanego, ubawionego wstawkami filmowymi paradokumentu Netfliksa o opętaniach. Upiorna opowieść z dreszczykiem.
Niezależnie od tego, czy wierzymy lub nie w demony, opętania, siły nieczyste i mroczną stronę, które czają się gdzieś w piekielnych odmętach, zło w takiej formie towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Pisze się o nim, mówi, kręci filmy, opowiada. Opętania były, są, i pewnie będą ważnym elementem naszego życia, choćby we wspomnianych produkcjach filmowych, serialach czy produkcjach dokumentalnych i paradokumentalnych. Jedno z takich dzieł trafiło na platformę Netflix pod koniec października, w formie fabularyzowanego serialu dokumentalnego o tytule Moje spotkanie ze złem. Dziś przybliżę Wam co o tej produkcji myślę i czy warto poświęcić jej chwilę uwagi.
Zapoznaj się także z: Pierwsze wrażenia z Dying Light 2 Stay Human - Bloody Ties, pierwszego dodatku do najnowszej gry Techlandu
Paradokument produkcji meksykańskiej Moje spotkanie ze złem, bo jest to tytuł mieszający dokumentalne relacje bohaterów serialu, jak i ich rodzin, z filmowymi, aktorskimi wstawkami, koncentruje się na trzech kobietach, i ich historiach, zamykając je w czterech odcinkach po około 40 minut. Wszystkie one twierdzą, że w przeszłości zostały opętane przez demony, o dużej mocy, które nie tylko odbierały im siłę, ale wpływały negatywnie na nie same, ich relacje z najbliższymi i zmieniały ich charakter, często wywołując także dolegliwości bólowe i psychiczne.
Trzy kobiety, w bardzo różnym wieku, z zupełnie innych środowisk, o zupełnie innym prestiżu społecznym łączyło jedno, demon, który zapragnął zawładnąć ich ciałem, a nawet duszą. Opowieści śledzimy z ich osobistej perspektywy, gdyż same opowiadają co się z nimi działo. Skupiają się na „pikantnych” szczegółach, o tym jak demony na nie wpływały, ale także z punktu widzenia ich najbliższych, których wpływ działania i zmiana osobowości najbliższej, opętanej osoby, osobiście dotykały. Trzy dramatyczne i ubarwione elementami rodem z horrorów to część życia Sully Urbiny, Florencii Macías i Andreai Viridiany Rostro Olveray.
Ich opowieści to jedno, ale jest i druga strona tej serialowej opowieści. W czasie czterech oddzielnych odcinków, które przeplatają opowieści każdej z nich i ich rodzin, jesteśmy świadkami także rekonstrukcji wydarzeń w formie zapisu fabularnego. Podobnie wygląda to w cyklu Netfliksia Paranormalne doświadczenia, które doczekały się trzech sezonów w wersji amerykańskiej, ale i jednej z Ameryki Łacińskiej. Oglądamy zatem na ekranie niezwykle dramatyczne, powiedziałabym przesadzone inscenizacje tego, co dotknęło te, jak twierdzą, nawiedzone demonem, opętane kobiety, które jak się sądzi, są bardziej narażone na wpływ złych mocy. Staje się tak, bowiem rzeczywistość płeć piękna rzeczywistość przyjmuje bardziej emocjonalnie. Kobiety są delikatniejsze i bardziej wrażliwe.
Przeczytaj również: Dokumenty i paradokumenty o zjawiskach paranormalnych i życiu po życiu na Netflisie
Serial oparty jest na faktach, o czym zostajemy poinformowani na początku seansu. Musimy przyjąć do wiadomości, i zgodzić się z tym, czy też nie, że serial bazuje na wydarzeniach, które podobno rozegrały się w rzeczywistości. Bez względu na to, czy w to wierzymy, czy nie, a zapewne wiele osób nie uwierzy, i potraktuje opowieść jak klasyczne kino grozy, historię ogląda się w miarę dobrze. Sądzę, że nawet lepiej niż 28 dni grozy, które mieliśmy okazję dla Was recenzować, i które chwilę znajdowało się w TOP 10 Netfliksa. Być może jest tak, bowiem lubimy dreszczyk emocji, kochamy się bać, a może staramy się sprawdzić ile prawdy, a ile kłamstwa jest w opowieściach o piekle, demonach, diabłach i szatanach.
Może serial ogląda się w sposób płynny również dlatego, że odcinki przeplatają losy owych kobiet, przeskakują między zdarzeniami, czasem i wątkami. Jednocześnie dawkują nieco suchych faktów, pokazując prawdziwe egzorcyzmy, osoby zajmujące się zawodowo opętaniami czy wypowiedzi psychologów, tudzież psychiatrów. Wiemy bowiem, i to serial także pragnie nam przedstawić, że rozgraniczyć opętanie od choroby psychicznie jest czasami zwyczajnie niezmiernie trudno.
Upiorne historyjki z dreszczykiem. Takie skojarzenie przywodzi nam na myśl seans w Moje spotkanie ze złem. Dramat, przesada, a i często niedorzeczność towarzyszy nam bardzo, nawet drastycznie często. Absurdalne sceny rodem z Egzorcysty, brak logicznie wytłumaczonych faktów i niemal natychmiastowe kojarzenie dziwnego zachowania osoby z opętaniem. Z niewiadomych przyczyn, nikt nie stara się zbyt mocno znaleźć innej przyczyny zmiany osobowości, tajemniczych zachowań, ale i przedziwnych skaleczeń, urazów czy siniaków.
Przeczytaj również: Klatka - recenzja godnego polecenia hiszpańskiego thrillera kryminalnego dostępnego na Netflix
Podsumowując Moje spotkanie ze złem to swoisty odpowiednik 28 dni grozy. Obydwie produkcje bazują na prawdziwych zdarzeniach, obydwie odwołują się do mrocznych sił. Mimo wielu zbieżności, te seriale choć łączy absurdalność i przesada, dzieli jeden istotny fakt. Moje spotkanie ze złem zwyczajnie ogląda się ciekawej. Mimo tego, że wstawki filmowe są w serialu zbyt kolorowe i przesadnie udziwnione, przez to mało wiarygodne, to jednak tę meksykańską produkcję śledzi się o niebo lepiej. Jest to bowiem opowieść po prostu jakaś, nawet jeśli bywa sztuczna i nieprawdziwa i zbyt dramatyczna.
Śledź nas na google news - Obserwuj to, co ważne w świecie gier!
Komentarze [0]:Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu