Agata Dudek | 30 maja 2023, 08:10
Tin i Tina, recenzja hiszpańskiego religijnego horroru, który można obejrzeć, ale wcale nie trzeba. Oto nasza ocena kolejnej produkcji platformy!
Zwykle hiszpańskie horrory kojarzą mi się bardzo dobrze, z niezłym kinem, fabułą która potrafi porządnie utrzymać mnie w napięciu, a nawet przestraszyć, choć filmów grozy przerobiłam już naprawdę sporo, i niewiele jest w stanie mnie przerazić.
Zapoznaj się także z: The Expanse: A Telltale Series, w grę w klimacie i stylistyce science-fiction od Telltale Games zagramy w lipcu
Zatem gdy zobaczyłam, że Netflix ma w swojej majowej ofercie produkcję w takim właśnie gatunku, a na dodatek bazującą na nagrodzonym krótkometrażu, nie wahałam się, i w dniu premiery, a było to 26 maja, postanowiłam film Tin i Tina sprawdzić i sama ocenić jak wypada nowy horror Netfliksa, pozostawiając po seansie jego recenzję. A oto ona!
Zanim skupię się na opisie tego, o czym w ogóle opowiada fabuła hiszpańskiego horroru, muszą zacząć od początku i skupić się na jego pochodzeniu. Nie jest to bowiem wymyślona oryginalnie historia, napisana na własnym scenariuszu od samego początku do końca, a obudowana wokół filmu, który miał premierę w roku 2013 i jest produkcją krótkometrażową. Podstawą scenariuszową filmu Tin i Tina jest wielokrotnie nagradzany, króciutki film pod takim samym tytułem, który opowiada o małżeństwie, które adoptuje dwójkę bliźniaków. Krótkometrażowa produkcja, która spodobała się wielu, została rozbudowana na projekt fabularny, napisany i wyreżyserowany przez tego samego twórcę, Rubena Steina, który dziesięć lat po premierze swej krótkiej opowieści, postanowił ją mocno rozciągnąć, zamykając opowieść w dwóch godzinach filmowego seansu.
A ta skupia się na świeżo poślubionym małżeństwie. Lola i Adolfo bardzo się kochają, i właśnie planują wspólne życie, w którym niebawem ma pojawić się ich dziecko. Niestety szczęście pary nie trwa długo, gdyż po wyjściu z kościoła, w dniu zaślubin, Lola traci dziecko. Załamana wpada w rozpacz, i w stan który nazwalibyśmy depresyjnym. Alfonso, który stara się jakoś pocieszyć żonę, która już wie, że nie będzie miała z nim dzieci, bo jest bezpłodna, proponuje, by udali się do pobliskiego klasztoru, który prowadzi także sierociniec. Niechętnie, ale Lola w końcu przystaje na propozycję męża.
Na miejsce okazuje się, że uwagę kobiety zwracają pewne siedmioletnie bliźnięta, Tin i Tina, dzieci bardzo religijne, które pięknie grają na organach. Adolfo z początku jest bardzo niechętny adopcji tak dużych, i tak… dziwnych dzieci, ale Lola uważa, że powinni dać im miłość. Tak czy siak dzieciaki trafiają do ich pięknego domu, który prowadzi Lola, gdy jej mąż pilot jest w kolejnym trasach. Dzieciaki, które wyraźnie różnią się od innych, bo charakteryzują się oznakami albinizmu, mają białe włosy i jasną cerę, mają jeszcze skłonność do interpretowania religii, w tym wypadku Biblii w bardzo dosłowny sposób. Wkrótce staje się to przyczyną wielu problemów młodej pary, a także tragedii.
Tin i Tina to kolejna produkcja od Netfliksa, skupiająca się na religii. Na platformie możemy oglądać kinową produkcję Sanktuarium, która koncentruje się na objawieniach, niestety nie koniecznie Maryjnych. Religijność ponownie staje się dla Netfliksa podstawą fabularną, ale tym razem twórca tejże opowieści, wspomniany już wyżej Ruben Stein skupia się na pojęciu teofonii, znanym w teologii, określanym jako pojedynczy akt objawienia się Boga. Teofonia to umacnianie wiary i poczucie bliskości Boga, pozwalające jednocześnie odczuć niemal w dosłowny sposób obietnice Boga, a nawet go usłyszeć i zobaczyć.
W opisywanym przeze mnie filmie pojęcie to, w miarę dobrze oddane pojęciowo i teologicznie, zmierza jednak w kierunku przesady, i nadmiernej a także dosłownej interpretacji Biblii, która staje się przyczyną fanatyzmu i wypaczeń. Jednocześnie twórca, bawiąc się treścią i przedstawiając małoletnich bohaterów, dosłownie kilkuletnie dzieci, może ukryć ów fanatyzm za zasłoną niezrozumienia przez nie tego co jest dobre, a co złe. W końcu to tylko niewinne dzieciaki, od urodzenia wychowywane w klasztorze, w niezwykle surowych i religijnych warunkach.
Przeczytaj także: Recenzja Oko (The Eye), remake azjatyckiego horroru, intrygująca opowieść grozy bazująca na pamięci komórkowej
To ich nielogiczne, często psychopatyczne zachowanie, widzenie Boga niemal wszędzie, nadinterpretowanie zasad kościoła i religii, a często brutalność z tym związana jest jednak spójna, bo można sobie ją logicznie wytłumaczyć. Wiemy, że te „dziwne dzieci” to wychowankowie klasztoru, którym od urodzenia wpajano zarówno miłość Boga, jak i jego gniew. Dzieciaki boją się burzy, bo grzmot to według przełożonej klasztoru „gniew boży”. Nie rozstają się z Biblią, umieją ją cytować i żyć według jej zasad, bo tego od nich oczekiwano.
Pomijając ich psychopatyczne skłonności, jak choćby podduszanie się workiem foliowym, by zobaczyć Boga, ich działanie nie przeczy logice, ma bowiem podstawy. Gorzej jednak z logiką małżeństwa, które je adoptowało. Alfonso, który jest przeciwny adopcji, nagle staje się kochającym ojcem, nie widzącym nic dziwnego w przerażających aktach okrucieństwa, jakich dokonują jego adoptowane dzieci. Próbująca dać im miłość matka, szybko uważa je za wcielone zło, po czym w cudowny, zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób jej postawa odmienia się o 180 stopni, i staje się dla psychopatycznych dzieci przykładną i kochającą matką.
Tin i Tina to dziwny film, o którego dziwności trudno za wiele mówić, by zwyczajnie Wam nie spojlerować. Dziwny, nudny i rozciągnięty na tyle, że trudny do obejrzenia naraz. Coś tu zwyczajnie nie zagrało. Twórca starał się zabawić horrorem psychologicznym, grając na uczuciach, przerażenie budując tylko w dzieciach, w tytułowych bliźniakach. Tak naprawdę film może jako takie napięcie wywołać zachowaniem Tina i Tiny, które bywają przerażająco nielogiczne.
Poza tym horror ma niezwykle irytujące postacie, które potrafią wkurzać i zachowywać się mega nielogicznie i irracjonalnie. Problemem tejże produkcji jest to, że nie można polubić tu ani jednej postaci, ani jednej nie można kibicować. Nikogo nie jest się w stanie żałować, choć teoretycznie jest czego. Mdłe, antyspołeczne i nielogiczne są postaci Loli, granej przez Milenę Smit (The Girl in the Mirror, Śnieżna dziewczyna) i Adolfio, w którego wcielił się Jaime Lorente (Dom z papieru, Szkoła dla elity). Lepiej wypadają Carlos González Morollón i Anastasia Russo, wcielający się w Tina i Tinę, którzy mimo przedziwnych, fanatycznych zachowań, są bardziej logiczni… są po prostu jacyś.
Hmm… Tin i Tina to niestety kolejna filmowa opowieść, która wpisuje się w styl Netfliksa, na którym od dłuższego czasu wieje nudą. Kolejna mdła opowieść, tak właściwie o niczym, próbująca ponownie bawić się religią, a dokładnie pojęciem teofonii, znanej w teologii, związanej bezpośrednio z wiarą w Boga, często nadmierną. Platforma, która wyraźnie zmierza w stronę przesadnego skupiania się na pojęciu wiary, czyniąc z niej opowieści grozy, również w przypadku filmu Tin i Tina zmierza utartymi ścieżkami, nic nowego nie pokazując, a wręcz działając wbrew sobie, logice i grozie, której po prostu nie ma.
Problem w tym, że Netflix nie bardzo wie, jak z religijności i przesadnej wiary zrobić dobry film. Tin i Tina gubi wątki, oferuje płytką i niczego nie wnoszącą opowieść, strasząc jedynie dziwnymi dziećmi, o dziwnych, nielogicznych i spaczonych poglądach. O ile ich zachowanie można sobie jeszcze jakoś wytłumaczyć, choćby sposobem ich wychowania, klasztornego i surowego zarazem, o tyle postępowanie ich adopcyjnych rodziców przeczy logice, a wręcz samo siebie wyklucza.
Przeczytaj także: Zjawiska, recenzja komediowego horroru o nawiedzonym antykwariacie, produkcji Netfliksa bazującej na faktach
Tin i Tina cierpi także na monotonię, dłużyzny, powodując, że z czasem wieje w nim nudą. To nie jest film straszny, to produkcja irytująca, z wymuszonymi dialogami, pustą historią, która sugeruje, że reżyser chciał trochę na siłę obudować wokół czegoś już skończonego i doskonałego, jakim jest wspomniany film krótkometrażowy, twór żyjący własnym życiem. A tymczasem stworzył potworka, który dziwnie się zaczyna, i równie dziwnie kończy. Kolejna propozycja Netflix, którą można obejrzeć, ale wcale nie trzeba.
Film Tin i Tina można obejrzeć na platformie Netflix.
Śledź nas na google news - Obserwuj to, co ważne w świecie gier!
Komentarze [0]:Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu