To - recenzja filmu

lubiegrac recenzja filmow To - recenzja filmu
To - recenzja filmu



Agata Dudek | 11 września 2017, 18:15

Zastanawialiście się czego tak naprawdę się boicie? Co budzi dreszczyk emocji, czego najbardziej się obawiacie i z czym za nic nie chcielibyście spotkać się oko w oko? Takie pytanie zdaje się zadawać Stephen Edwin King w swej chyba najbardziej rozpoznawalnej i obszernej w treści książce, jaką jest "To". Dzieło tego mistrza budowania napięcia i wszechobecnej grozy, przeniesione zostało na duży ekran obecnie dwukrotnie, w postaci mini serialu, który światło dzienne ujrzał w 1990 roku i filmu (jego pierwszej części), który do kin trafił 8 września, czyli zaledwie kilka dni temu. 
 
"To" było muszę przyznać najbardziej wyczekiwanym przeze mnie tytułem w kolekcji dzieł X Muzy i horrorów, które jako gatunek filmowy towarzyszą mi już od dawna, nie tylko ze względu na Kinga, co jest oczywiste, ale i ciekawości, z chęci skonfrontowania ile oryginału książkowego, a ile odwołań do filmu lat dziewięćdziesiątych znalazło się w najnowszej ekranizacji tego bestselerowego dzieła. Otóż bardzo dużo, ale w żadnym razie nie jest to zarzut, a pochlebstwo, bowiem ukłon w stronę powieści i pierwowzoru filmowego jest głęboki, niezwykle szczery i bardzo miły. Ale po kolei....

Stephen King - To (książka)

 
Fabuła przenosi nas w lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku (w książce są to lata pięćdziesiąte), do niewielkiego miasteczka Derry, w stanie Maine, gdzie od jakiego czasu giną dzieci. Nikt szczególnie się tymi zaginięciami nie przejmuje, no może poza rodzicami dzieciaków, aż do czasu gdy pewnego dnia znika młodszy brat jednego z bohaterów filmu, Billa Denbrougha, który wraz z grupą wiernych przyjaciół za wszelka cenę, nawet życia, postanawia odszukać braciszka, żywego, czy martwego. Garstka "frajerów" zmierzyć się będzie musiała z przerażającym demonem przybierającym postać klauna o imieniu Pennywise. 
 
Zadanie łatwe nie będzie, bowiem reżyser Andres Muschietti postanowił, co niezwykle mnie cieszy, oddać treść powieści na tyle rzetelnie, by widzowie zyskali nie tylko dreszczyk emocji, ale zgłębili także problemy dorastającej młodzieży, mierzącej się ze swoimi lękami i zbliżającą się dorosłością, barwiąc mroczność projekcji sporą dawką humoru, co jest jej zaletą, a jednocześnie pewnym dla mnie zgrzytem. 
 
 
Tak jak już wcześniej zaznaczyłam wędrujemy w urokliwe, acz ostatnio bardzo modne lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Wprawdzie powieść "To" napisana była zdecydowanie wcześniej niźli debiut ekranowego serialu Strange Things, ale zagłębiając się w film To, nie sposób nie porównywać obu tych produkcji. Czy to, że reżyser zdecydował się na taki manewr jest dobrym czy złym posunięciem? Na to pytanie myślę każdy powinien odpowiedzieć sobie sam, ale jedno jest pewne, tym którzy z jakiś powodów nie czytali książki lub też nie mieli okazji zapoznać się z mini serialem, a oglądali doskonały skądinąd serial Stranger Things, pomysł ten może wydać się trafiony w dziesiątkę. 
 
To,  nie jest typowym straszydłem, na którym skakać będziemy na fotelu w kinie, a serce walić nam będzie zdecydowanie za szybko. Owszem, natrafimy w nim na sporą ilość jump scare’ów, ale uczucie lęku niemal natychmiast spłycane będzie licznymi zabawnymi scenami. Przysłowiowe buuu..... osładzane jest żartem słownym, zabawną sytuacją, czy odpowiednim komentarzem jednej z postaci. W efekcie zamiast pisku sali kinowej, który oczywiście czasami się pojawia, wnętrze wypełnia się często śmiechem. Troszkę za szybko przechodzimy od "bania" się do rozbawienia, co chyba najmniej mi się podoba, choć nie określam to w żadnym razie jako zarzut, a raczej małą niedogodność. "To", to także kwintesencja tego, co w twórczości Kinga jest najistotniejsze, czyli budowania napięcia psychologicznym aspektem życia człowieka, w tym wypadku bardzo młodego. Lęk ukazany w filmie nie jest oczywisty i jednoznaczny, jest różny dla każdej z siedmiu wyjątkowo dobrze napisanych postaci. Każdy z nich, wspomnianego wyżej demonicznego klauna Pennywise'a, żerującego na bojących się go dzieciakach, widzi zupełnie inaczej i dla każdej przybiera on formę ich osobistych obaw.
 
Produkcja Andresa Muschietti'ego, to feeria świetnie napisanych postaci, tak samo barwnych i charakterystycznych, jak i rewelacyjnie zagranych. Dawno, oj bardzo dawno nie byłam pod takim wrażeniem aktorskiej gry młodocianych odtwórców ról filmowych. Przekrój charakterystyk tej niezwykłej paczki jest bardzo szeroki i głęboki na tyle, że bardzo szybko się z nimi utożsamiamy, zaczynamy ich lubić i przeżywać razem z nimi ich strach, ale i pierwsze miłości, fascynację urokliwą Beverly Marsh, rewelacyjnie zagraną przez Sophi Lillis, problemy dorastania, nietolerancji, dominacji rodziców i wiele innych. 
 
 
W pierwszym rozdziale jakim jest ten film właśnie (zdjęcia do kolejnej części ruszą w przyszłym roku) poznajemy jedynie młodość grupki przyjaciół ( w mini serialu i książce otrzymuje retrospekcję, przechodząc z dorosłości, do wspominek z dzieciństwa), którzy się wzajemnie uzupełniają, bowiem każdy z nich ma jakieś talenty, wnosi do paczki coś nowego, indywidualnego. Bill Denbrough (Jaeden Lieberher) jąkała, którego celem jest odnalezienie ukochanego braciszka, chłopak równie nieśmiały, co waleczny, posiadający artystyczną duszę. Ben Hanscom (Jeremy Ray Taylor) grubasek, który uwielbia czytać, potrafiący wynaleźć każdą najmniejszą tajemnicę, posiadającego bardzo mroczną historię miasteczka. (Zło pojawia się w mieście bowiem co 27 lat). Zabawny okularnik Richie Tozier (Finn Wolfhard), który rzuca sprośne żarty, łagodząc niejedną kłopotliwą i przerażającą sytuację. Eddie Kaspbrak (Jack Grazer), drobniutki chłopczyk obawiający się zakażenia i wszędzie czyhających zarazków, astmatyk. Mike Hanlon (Chosen Jacobs), czarnoskóry młodzieniec zdominowany przez środowisko i rodzinę, Stanley Uris (Wyatt Oleff) wchodzący z dorosłość Żyd no i oczywiście jedyna dziewczyna w grupce, rudowłosa, wesoła, odważna, ale walcząca z okrutnym ojcem, Beverly Marsh (Sophia Lillis). Gwarantuje Wam, że z takimi bohaterami nie sposób się nudzić, a ich siłą jest właśnie ich przyjaźń, która pozwala, mimo strachu zmierzyć się z wrogiem, który wyglądając jak klaun, mimo wszystko jest nieokreślonym złem, tytułowym 'tym".  
 
Klamrę nad wspaniałością tej produkcji zamykają, świetna muzyka z lat osiemdziesiątych, zapadające w pamięć zdjęcia, nieco surrealistyczne sceny grozy, w których Pennywise jest trochę przerysowany, a to co widzimy jest zwyczajnie niewiarygodne, ale jednocześnie prawdziwe, bowiem potęgowane wyobraźnią,  bądź co bądź młodego człowieka.
 
"To", to doskonały przykład na to, że odnowione wersje starych filmów będących ekranizacją książek Kinga mogą stać się horrorowym hitem, jednocześnie strasząc i bawiąc. Andres Muschietti udowodnił, że powrót do korzeni, wymieszanie gatunków, dobrze napisane postaci i klimat lat osiemdziesiątych mogą być kluczem do sukcesu. Czekam z utęsknieniem na kolejną część "To", a Was wszystkich zachęcam do jego obejrzenia, zaręczam, że warto. Moja ocena wynosi 9/10. 

ogolny

Śledź nas na google news - Obserwuj to, co ważne w świecie gier!

Komentarze [0]:
Copyright © lubiegrac.pl.

Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.

Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Lubiegrac.pl

reklama

redakcja

regulamin

rss

SocialMedia

Partners