OldGamesManiac | 15 grudnia 2021, 23:00
Wrażenia z Dying Light Platinum Edition w wersji na konsolę Nintendo Switch. Jak wypada w akcji to wydanie? W jakim jest stanie? Jaki jest komfort zabawy?
Nie tak dawno temu dostałem w swoje ręce port Dying Light wydany na Nintendo Switch. Zanim przejdę do meritum sprawy, jaką jest chęć podzielenia się z Wami moimi wrażeniami dotyczącymi grania w Dying Light na Nintendo Switch przypomnijmy czym jest ten tytuł...
W 2015 roku Techland, czyli polskie studio deweloperskie z pomocą wydawnictwa Warner Bros Interactive Entertainment wypuszcza w świat grę, która na stałe wpisuje się kanon gier akcji surviwalowych. Dying Light opowiada historię Kyle’a (Kyle Crane), tajnego agenta GRE, czyli Globalnego Resortu Epidemiologicznego. Wyrusza on w misję do odizolowanego od reszty świata miasta Harran, w którym wybuchła tajemnicza zaraza, w skutek której mieszkańcy zmieniają się w krwiożercze zombie. Jego celem jest odszukanie wykradzionego pliku z formułą leku na szalejącą w Harran zarazę.
Odbiór produkcji na PC był zaskakująco dobry, tytuł doczekał się aż kilkunastu (17. dokładnie mówiąc) DLC a prace nad jej kolejną częścią wciąż trwają i podobno zbliżają się do końca, jeżeli wierzyć plotkom. Oferowała wielki, otwarty świat. Grafikę stworzoną na silniku Chrome Engine 6 i pełne wsparcie DirectX 11. PC-towa wersja gry była na tyle mocnym tytułem, że studio Techland musiało zrezygnować z wydania portów na Xbox 360 oraz PlayStation 3, które zwyczajnie nie radziły sobie z otwartym światem Harran. Jak zatem radzi sobie Nintendo Switch i czego należy się spodziewać po Dying Light w wersji przenośnej?
Zacznę od tego, że DL na Nintendo Switch ukazało się 19 Października 2021. Gra została wydana w wersji Platinum Edition, co za tym idzie otrzymałem tytuł ze wszystkimi dostępnymi DLC oraz dodatkiem The Following. Fajnie! Skórki, bronie, dodatkowe misje. Wszystko to, co do tej pory Techlandczycy wydawali w osobnych dodatkach, tu zostało zapakowane w jeden “kart”, który można nabyć za około 200 PLN.
Dlaczego wspomniałem wcześniej o wersji na PC? Ano dlatego, że wersja dostępna na Switch jest słabsza, ale czy jest gorsza? Tego nie powiedziałem. Port wydany na Nintendo ma dość mocno okrojoną grafikę w stosunku do pierwowzoru, między innymi po uruchomieniu rzucają się w oczy rozmyte tekstury i niewyraźne cienie. Detale postaci również znacząco obniżono a cała gra działa tylko w 30 fps’ach. W grze zabraknie również dynamicznego oświetlenia. Te i parę innych detali wyciętych z szaty graficznej to konieczne kompromisy pomiędzy grą a konsolą niezbędne w celu zapewnienia płynności rozgrywki.
Co zatem sprawia, że nie uważam Dying Light na Nintendo Switch za zły tytuł? Otóż przypomnieć sobie musiałem, że gram na Switchu. Na konsoli przenośnej i do tego nie jakoś przesadnie mocnej. Pomimo tego wszystkiego, co napisałem wyżej, zaskoczyło mnie to, że wciąż biegam, skaczę, wspinam się i walczę w otwartym świecie. Granie w 30 klatkach na sekundę na małym ekranie czy po podpięciu konsolki do stacji dokującej, po pewnym czasie wcale nie boli.
Niestety tam, gdzie grafika na Switchu po pewnym czasie przestaje przeszkadzać, zawodzi sterowanie. Przyzwyczajony do padów Xbox’a czy PlayStation nijak nie byłem w stanie przyzwyczaić się do padów (joyconów) Nintendo. Klawiszologii można się nauczyć, w pewnym momencie staje się ona odruchowa, nie da się niestety przeskoczyć bariery sprzętowej, a dokładniej mówiąc analogów i ergonomii samej konsoli (której w zasadzie nie ma żadnej).
Używając analogów, przywykłem do tego, że wychylając gałkę w którąś ze stron, jestem w stanie płynnie zmienić kąt widzenia, prędkość poruszania się, czy kierunek strzału. Niestety grając w Dying Light w wersji na DS, nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że analogi są takie malutkie. Moje normalne ruchy, wyćwiczone przez lata grania na konsolach nie radziły sobie ze zmniejszonym kątem odchyłów w kontrolerze, skutecznie uprzykrzając mi życie. Nie jest to wina gry, a wada sprzętowa oryginalnych kontrolerów Nintendo.
Jeżeli chodzi o samą grę, to grało mi się bardzo przyjemnie, zwłaszcza gdy przymknąłem oko na powyższe wiadomości. Bez ustanku miałem wrażenie, że z każdego zaułku, z każdych drzwi, czy z każdego balkonu zaraz wypadnie na mnie jakiś zombie. Gra zachowała swój klimat, co jest niebagatelnym plusem!
Walka z zombie w pewnych momentach stawiała przede mną wyzwanie, biorąc pod uwagę problemy ze sterowaniem. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim zdążyłem wypracować sobie metodę, która skutecznie pozwalała mi na eliminację co bardziej ciekawskich, byłych mieszkańców Harran.
Elementami, które się nie zmieniły w odniesieniu do oryginalnej produkcji wydanej 6 lat temu są eksploracja Harran, zbieractwo i tworzenie przedmiotów. To wciąż ta sama dobra gra, w której skacząc z dachu na dach, z murku na murek mogłem skutecznie, wciąż to będę podkreślał, z małymi problemami technicznymi ze strony kontrolerów, przemierzać ulice, place i budynki zakażonego miasta. Zbieranie przedmiotów, odnajdowanie ukrytych lokacji czy przeszukiwania powalonych na śmierć zombiaków przynosiła mi mnóstwo frajdy.
Nie licząc braku polskiego języka (tylko polska wersja kinowa – napisy i menu), dodając słabszą grafikę, pracującą w niskiej ilości klatek na sekundę oraz problemy ze sterowaniem wynikające z ograniczeń sprzętowych Nintendo Switch, Dying Light Platinum Edition to wciąż udany port! Nie prędko wyjdę ze środowiska Harran, biorąc pod uwagę, że teraz mogę zabrać ją ze sobą gdzie i kiedy chcę.
Gra Dying Light Platinum Edition zadebiutowała 19 października 2021 roku na konsolkę Nintendo Switch.
Śledź nas na google news - Obserwuj to, co ważne w świecie gier!
Komentarze [0]:Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu