Moda w tej chwili dotyka już każdego elementu ludzkiego życia i nie dotyczy tylko sposobu ubieranie, stylu bycia, czy też odżywiania. Jakiś czas temu z dumnie podniesioną głową wkroczyła także na rynek gier i to wszelakiego gatunku, także tego przygodowego. I tak stare wersje przygodówek zyskały nowe życie, a nowe gry zaczęły łudzącą przypominać te starsze projekty. O ile odnowienie wiekowej produkcji, której nie jesteśmy w stanie uruchomić na naszych nowych sprzętach i systemach komputerowych, ma sens, to Remastered w miarę nowego tytułu, nie wydaje się go mieć, oprócz rzecz jasna aspektu finansowego.
Odnowieniem swojej produkcji z roku 2013, zatytułowanej
The Raven: Legacy of a Master Thief, w Polsce znanej jako: The Raven: Dziedzictwo mistrza złodziei zajęło się studio KING Art, które postanowiło ulepszyć swój projekt i troszkę go podrasować. Dzięki temu gracze zyskali
w pełni zremasterowane animacje i oświetlenie w rozdzielczości HD. Niestety ulepszając jedno, zapomniano o drugim, przez co projekt po raz kolejny słynie nie tylko z ciekawie poprowadzonej opowieści, ale i z licznych niedoróbek i błędów językowych.
The Raven Remastered, w który miałam przyjemność zagrać dzięki firmie
Gog.com, której w tym miejscu serdecznie dziękuję, to tytuł który według mnie odnowienia nie wymagał i postaram się to udowodnić w mojej recenzji.
Tak naprawdę gra nie różni się niczym od swego pierwowzoru, poza zmianami graficznymi, jednocześnie coś zyskując, coś traci.
The Raven Remastered fabularnie nie odbiega ani o krok od tego, co zaoferowało nam KING Art w The Raven: Legacy of a Master Thief, o czym możecie przekonać się w
mojej recenzji tegoż tytułu. Po raz kolejny historia skupia się wokół tajemniczego złodzieja, zwanego Krukiem, który wraca do żywych, lub też ma godnego siebie kontynuatora. Przenosimy się zatem do roku 1964, w którym to z brytyjskiego muzeum ktoś kradnie bardzo drogocenny kamień. Na miejscu zuchwałej zbrodni zostawia zaś krucze pióro, symbol działającego niegdyś mistrza złodziei, który podobno zginął zastrzelony przez młodego komisarza Scotland Yardu. W sprawę zostaje wplątany szwajcarski konstabl Anton Jakob Zellner, którego zadanie nie kończy się jedynie na pilnowaniu kolejnego klejnotu przewożonego pociągiem na terenie jego kraju, ale wybiega zdecydowanie poza jego granice, zyskując bardzo zaskakujący finał.
To właśnie umiejętnie poprowadzona opowieść, która zaskoczyła mnie w finale, sprawiła, że po raz kolejny bardzo chętnie wróciłam do znanej mi już przecież historii, na którą po czasie mogłam spojrzeć nieco inaczej, dostrzegając elementy, których kiedyś nie widziałam, być może dlatego, że w pierwotnej wersji przygodówka była podzielona na epizody, a na każdy z nich należało niestety troszkę poczekać. Tym razem w zremasterowanej wersji zyskaliśmy grę w całości, podzieloną na trzy rozdziały, w których, podobnie jak w oryginale, gramy różnymi bohaterami, wspomnianym konstablem Zellnerem, którym kierujemy w dwóch rozdziałach, śledząc rozgrywkę w zupełnie innym środowisku, zaś w trzecim pomocnikiem Kruka Adilem i dziewczyną imieniem Patricia. Tymi kierujemy na zmianę.
Zagłębiając się po raz kolejny w historię, którą zaproponowali nam twórcy w
The Raven ujrzałam nagle, że podobnie jak w swym poprzednim przygodowym projekcie,
The Book of Unwritten Tales, tak i tu deweloperzy nie odmówili sobie odniesień do literatury i to tej z najwyższej półki. Orient Express, śledztwo w nim prowadzone i postać rubasznego, pewnego siebie milicjanta przywodzi na myśl
prozę Agathy Christie i jest to całkiem przyjemne i budzące uśmiech na twarzy nawiązanie. Takich smaczków w grze znajdziecie dużo (KING Art Games z tego słynie), ale odkrywanie ich pozostawiam już Wam, bo to wielka przyjemność.
Nie tylko fabuła nie odróżnia jednego tytułu od drugiego, obydwie gry to oczywiście klasyczne point & clicki w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, z wszystkimi ich dobrodziejstwami, czyli sterowaniem postacią za pomocą jedynie myszy, prostą mechanikiem, nieskomplikowanym interfejsem i klasycznymi zagadkami. Podobnie jak w poprzedniczce, tak i w odświeżonej wersji ten element jest, oprócz świetnie poprowadzonej opowieści najmocniejszą jej stroną. Co też zatem znajdziemy w takiej tradycyjnej przygodówce? Otóż nie zabrakło notatnika, czy też dziennika naszego bohatera, który w przypadku tej produkcji jest wyjątkowo rozbudowany. Oprócz zadań, które oczywiście nas czekają, czy to przedmiotowych, czy logicznych i ukrytych do nich podpowiedzi, które w razie przestoju w grze możemy odsłaniać, tracąc tym samym zbierane w grze punkty, w dzienniku znajdziemy streszczenie tego, co do tej pory w grze zrobiliśmy, ale i opisy wszystkich postaci, bardzo barwnych i charakternych.
Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście konstabl Anton Jakob Zellner, który jest niezwykle sympatycznym growym bohaterem, pomysłowym, potrafiącym posługiwać się ciętym językiem i trafnymi ripostami, ale i zabawnym z poczuciem humoru jaki w grach bardzo sobie cenię, który nie tylko zabawnie skomentuje sytuacje, ale i swoje zdumienie, czy nietypowość sytuacji podkreśli głośnym gwizdaniem, co niejednokrotnie wywoływało uśmiech na mojej twarzy.
Oprócz niego mamy jeszcze mnóstwo innych ciekawych postaci, pomocników legendarnego Kruka, a także wpływową, acz tragicznie zmarłą baronową, charyzmatycznego, ale borykającego się z porażką detektywa Legranda, profesora egiptologa, sławną pisarkę kryminałów, czyli ciekawskiego, inteligentnego chłopca o imieniu Matt. Przekrój postaci tej dość długiej gry przygodowej jest spory i co najciekawsze w tym wypadku należy spodziewać się wszystkiego, bowiem każda z tych osób skrywa asa w rękawie i jak na porządny kryminał przystało, potrafi zaskoczyć.
Point & click, to oczywiście zbieranie przedmiotów, łączenie ich, oglądanie, ale przede wszystkim wyszukiwanie ich w lokacjach, których w całej rozgrywce jest sporo, począwszy od wspomnianego pociągu, po muzeum w Egipcie. Podobnie jak i w starszej wersji, tak i odświeżonej, twórcy dali graczom możliwość podświetlania aktywnych miejsc w lokacji, ale nie za darmo. Każde użycie klawisza "spacji", który aktywuje hot-spot wiąże się z utratą zbieranych podczas gry punktów. Strata ta oczywiście nie ma wpływu na grę i jej ukończenie, bądź nie, ale zmienia naszą klasyfikację punktową i jest pewnym urozmaiceniem rozgrywki, choć według mnie zupełnie niepotrzebnym. Trzeba tu zaznaczyć, że pojawia się w obydwu wersjach Ravena.
Zmianie nie uległy także zagadki logiczne, które choć nie są bardzo skomplikowane, to wymagają od gracza pewnej uwagi i pomysłowości i bardzo zgrabnie wplatają się w fabułę, miło ją podkręcając. The Raven Remastered to oprócz zagadek logicznych i przedmiotowych, także dialogi, bez których żadna szanowana się przygodówka nie może istnieć. Trzeba więc pamiętać nie tylko o oglądaniu przedmiotu i miejsca wielokrotnie, ale także o rozmowach z każdym na każdy temat, by posunąć fabułę zdecydowanie do przodu. Muszę tu zaznaczyć, że rozmowy są bardzo ciekawe, nie nużą, wręcz przeciwnie, potrafią zaciekawić, a nawet zaszokować czy wiele razy przywołać uśmiech na twarzy.
Zmianie, na szczęście nie uległa doskonała ścieżka dźwiękowa i melodyczna, którą znajdziemy w odnowionej wersji tej przygodówki, która szybko wpada w ucho. Kolejne motywy muzyczne przywodzą na myśl filmy przygodowe, a same melodie nieźle wpisują się w kolejne lokacje gry. Produkcja dostępna jest w polskiej wersji językowej – napisy.
Skoro wymieniłam wszystko to, co w produkcji nie uległo zmianie, to najwyższy czas skupić się na tym, co znajdziemy w niej nowego. Po pierwsze wspomniane przeze mnie ulepszenie graficzne, dostrzegalne przede wszystkim w dużo lepszych animacjach, w płynniejszych ruchach postaci, w bardziej czytelnym odbiorze cut-scenek i zdecydowanie lepszej jakości rozgrywki.
Zmianie uległ także sposób w jakim wyświetlają się napisy, nieco inaczej zaprezentowane są w grze zbierane przez gracza przedmioty, a mechanika i jej grywalność nie sprawia już żadnych problemów.
O ile w pierwszej odsłonie gry wspominałam, że podzielona na epizody produkcja ma wyraźne problemy z płynnością, a kolejne części sprawiają coraz większe problemy techniczne, tak w przypadku The Raven Remastered problem ten nie istnieje. Niestety pojawiają się jednak inne niedoróbki, na które zwyczajnie muszę zwrócić uwagę.
Gra dostępna jest w choćby na GOG.com, czy na Steam w polskiej wersji językowej, w postaci napisów. Szkoda tylko, że odświeżony Raven i jego polska lokalizacja, nie jest tak dobra, jak w jej pierwowzorze. W grze natknęłam się na masę błędów językowych, literówek, nieprzetłumaczonych tekstów ich braków itp. Trochę wygląda to tak, jakby za bardzo śpieszono się z wypuszczeniem gry na rynek, nie przykładając się do sprawdzenia i korekty polskiego tłumaczenia przygodówki. Szkoda, bo psuje to pozytywny odbiór tej świetnej produkcji.
Jak widzicie moda na nowe wersje znanych tytułów trwa w najlepsze, zarówno ciesząc, jak i przyprawiając o pewne zniesmaczenie. The Raven Remastered to przygodówka dająca graczom tą samą zawartość, tylko w dużo lepszym opakowaniu. Problem w tym, że po bliższym się z nią zapoznaniu nie sposób odnieść wrażenia, że zmiana nastąpiła zbyt szybko, a produkt nie został dostatecznie dopieszczony, tak, by polski gracz mógł cieszyć się nim w pełni, nie tylko w nowym wydaniu graficznym, ale i w poprawnej wersji językowej. Tego sobie i Wam życzę, licząc, że pojawi się patch poprawiający ten karygodny błąd, a wtedy z pełnym przekonaniem będę mogła zachęcić Was do zagrania w tę naprawdę doskonałą przygodówkę.
Bardzo serdecznie dziękujemy firmie GOG.com za udostępnienie wersji gry do recenzji!
Czasem najlepsze reamstery to proste podrasowanie oryginalnej wersji gry. Tyle starszych, po części kultowych gier powinno otrzymać drugą młodość, ech...