To jak wehikuł czasu do młodości – do starych, dobrych RTS-ów, do tego, co pamiętam z Command & Conquer i Red Alerta 2. Mamy tu wszystko, za czym można było tęsknić przez lata.
Tak, proszę Państwa, to jest gra, na którą czekałem od dawna. Grałem w pierwsze i drugie demo, a gdy dostałem klucz od wydawcy, ogromnie się ucieszyłem – w końcu mogłem spokojnie rozegrać całą grę. Na szczęście czasu było sporo, więc udało mi się przejść całą kampanię. I powiem Wam, jak to naprawdę wygląda.
Tempest Rising to gra w starym klimacie, ale oparta na nowoczesnym silniku. Pierwsze skojarzenie po uruchomieniu? Red Alert 2. Mamy tu świetną, dynamiczną muzykę, klasyczny system budowania bazy, znajome frakcje – choć wszystko zostało na nowo zaprojektowane i dostosowane do współczesnych standardów. Jednostki zostały tak przeprojektowane, żeby rozgrywka była bardziej zbalansowana, a multiplayer może stanowić nie lada wyzwanie.
W dużym skrócie – wszystko zaczęło się od alternatywnej historii, w której kryzys kubański nie został zażegnany pokojowo. Niestety, doszło do wymiany ognia jądrowego – kilka głowic spadło tu i ówdzie, co zostawiło świat w ruinie. W wyniku tych wydarzeń z ziemi zaczęło wyrastać coś dziwnego… tajemnicza roślina, przypominająca tiberium z Command & Conquer.
Nie wiadomo dokładnie, czym jest ani skąd się wzięła, ale jedno jest pewne – otworzyła przed ludzkością nowe możliwości technologiczne i ekonomiczne. Szybko stała się surowcem strategicznym, o który zaczęto walczyć. Początkowo konflikt rozgrywa się między dwiema zwaśnionymi frakcjami, każda mająca własne interesy i podejście do nowego świata. Ale w pewnym momencie pojawia się coś jeszcze – trzecia siła, której nikt się nie spodziewał.
Nie chcę spoilerować, ale dla mnie to był prawdziwy moment „wow” – zaskoczenie, które sprawiło, że fabuła naprawdę nabrała głębi i świeżości. I choć to RTS, czyli gatunek, który rzadko stawia mocno na historię, tutaj naprawdę czuć, że ktoś miał pomysł i konsekwentnie go realizował.
Ścieżka dźwiękowa jest świetna – mocna, dynamiczna, idealnie nadaje tempo rozgrywce. Przypomina klasyczne kompozycje ze starych RTS-ów. W Red Alert 2 "Hell March" to kawałek kultowy do dziś – i tutaj ktoś wyraźnie czerpał z tych inspiracji. Do tego dźwięki walki są bardzo dobrze zrealizowane. Wszystko przypomina stare, dobre czasy – i bardzo dobrze, bo przecież o to chodziło: o sentyment.
Grafika również zasługuje na pochwałę. Jest szczegółowa, dopracowana. Każda jednostka została zaprojektowana z pomysłem. Mamy tu różnorodne pojazdy, samoloty z podziałem na funkcje (powietrze-powietrze, powietrze-ziemia), a każda jednostka jest tak stworzona, żeby od razu było wiadomo, do czego służy. Widać tu nawet inspirację innymi grami – np. pewien czołg przypomina jednostkę ze StarCrafta, co jest miłym smaczkiem.
Scenerie – miasta, lasy, pola bitew – są świetnie oddane. Mapy są przemyślane, bez zbędnych elementów, które mogłyby przeszkadzać w rozgrywce. Grafika? Duży plus. Z sentymentem – 10/10.
Tempest Rising to RTS z 2025 roku, który zadowoli wszystkich fanów gatunku – zwłaszcza tych, którzy od lat czekali na coś w starym stylu, ale na nowym poziomie. Było wiele prób wskrzeszenia ducha dawnych RTS-ów, ale to dopiero Tempest Rising naprawdę trafiło w sedno. Rozgrywka, grafika, muzyka – wszystko zagrało. A do tego fabularny twist? Dodatkowy plus!
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu