Taka średnia gierka.6/10
Hej, wróciłem! Tak, tak, to ja! Wasz ulubiony, mądry, przystojny, wygadany i skromny bohater przygodowy. Pewnie się nie spodziewaliście, że znowu pojawię się w Waszych domach, no przyznajcie się, byliście zaskoczeni. Wiem, wiem, moje ulubione studio Deadalic Entertainment milczało jak zaklęte, gdy nagle bum.... przez Internet jak burza przetoczyła się informacja o moich kolejnych przygodach. Deponia Doomsday nadchodzi! Przecież ta historia nie mogła zakończyć się w tak dziwny sposób, a i zapewne brakowało Wam takiego kogoś jak ja. Nie wiecie o co chodzi? Zagrajcie we wcześniejsze Deponie. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Doszły mnie nawet słuchy, że pisaliście w mojej sprawie do producenta i wydawcy, czemu oczywiście wcale się nie dziwię. No dobra, pora skończyć ten przydługi wstęp i opowiedzieć Wam coś o sobie.
Jak zapewne wiecie, mam na imię Rufus, mieszkam na planecie Deponia w zaśmieconym miasteczku zwanym Kuvaq i strasznie chce wyrwać się z tej dziury. Jestem powszechnie lubianym, młodym wynalazcę (choć nie wiedzieć dlaczego niektórzy mają nieco odmienne zdanie). Mam przyjaciela Wenzela i śliczną dziewczynę Toni (choć ta, czasami bywa nieco agresywna). Właśnie skonstruowałam balon, którym ja i moja ukochana odlecimy do miejsca wiecznej szczęśliwości, zawieszonej gdzieś na niebie, wysepki zwanej Elizjum. Rankiem, pamiętnego, ostatniego dnia mojego bytowania w Kuvaq, obudził mnie straszny sen, co ja mówię sen, istny koszmar. Byłem stary, miałem długą brodę i na dodatek ugrzęzłem w jakimś zaśnieżonym, beznadziejnym miejscu, które o zgrozo... okazało się być Deponią, i to w rozsypce. Byłem sam, moja utopijna wyspa leżała całkiem rozbita a mnie prześladowały jakieś okropne, szponiaste bestie. Już miałem wysadzić to miejsce w powietrze, gdy ufff.... obudziłem się. Wylazłem na zewnątrz. Moj balon był już gotowy. Jeszcze tylko spakować kryształowe kieliszki Toni, które poustawiała w zgrabną piramidę. Zanim o tym pomyślałem, na chodniku walały się już tylko ich kawałeczki. Jakiś nawiedzony wynalazca, który kazał do siebie mówić McChrik, McChroni, a może McChronicle (wybaczcie, nie mogłem spamiętać jego nazwiska) najechał na nie cofając. Był zdecydowanie nie z pełna rozumu, bo twierdził, że wynalazł urządzenie do cofania się w czasie. Oczywiście nie uwierzyłem mu. Ktoś tak mądry jak ja, nie da wiary takiemu wariatowi. Niewiele myśląc, przekręciłem korbę jego pojazdu i ...... cofnąłem czas. Potem już wszystko zaczęło toczyć się bardzo szybko. W mojej głowie przewijały się wspomnienia jakiś przygód i rudowłosej dziewczyny imieniem Goal. Nagle sobie uświadomiłem, nagle wszystko sobie przypomniałem. Hura!.... byłem bohaterem. Zawsze wiedziałem, że nim będę. Problem w tym, że dziwnym zrządzeniem losu, utknąłem wraz z profesorkiem, a później i z Goal w pętli czasowej. Nie mniej jednak postanowiłem zmienić swoje życie, odmienić swoją historią i napisać jej zakończenie jeszcze raz, ale po mojemu. To tyle o mnie.
Więcej zdradzać nie będę, przecież będziecie grać. Bo będziecie? Pewnie, że będziecie. Słów kilka, może kilkanaście, na temat Deponii, mojej planety. No cóż, nie zmieniła się ani trochę. Dalej jest zaśmiecona, dalej kolorowa i pełna klamotów. Ostrzegam, że jak będziecie się już szwendać to tu, to tam, to rozglądajcie się, nie tylko za różowym słoniem i kapeluszami (kto gra, ten wie), ale przede wszystkim za przedmiotami. Wiadomo, przygodówka, muszę mieć kieszenie pełne przeróżnych drobiazgów, a że silny ze mnie chłop, to wszystko udźwignę. A jeśli od ogromu kolorów jakimi uraczyli Was twórcy, zacznie kręcić się w głowie i dopadnie Was znajoma pomroczność jasna, to, ja, jako zaprawiony w przygodówkowym boju weteran, mam jedną prostą i oczywistą radę - klikajcie spację, a nawet najgorsza pomroczność, stanie się jaśniejsza. Ja sam też za wiele się nie zmieniłem. Dalej noszę te samo, ale jakże gustowne wdzianko i szykowny kapelutek. Rysownik wprawną ręką, tak w poprzednich odsłonach, jak i w tej, wplótł mnie w rysunkowy, wielobarwny krajobraz. Żebyście widzieli Elizjum, co ja mówię, zobaczycie, a nawet może już widzieliście, w końcu gra już swoje miesiące ma. Wyspa jest śliczna, sielska, urocza, ale dla mnie nieco przesłodzona. Jak będziecie, zajrzyjcie do pokoju Goal i rzućcie okiem na jej fotki z dzieciństwa. To dopiero ubaw po pachy. Jeśli mowa o zabawie, to prawdę powiedziawszy pokręcili twórcy moją opowieść jak sprężynę. Nie nudziłem się ani przez chwilę, nie było kiedy. Mnóstwo szukania, jeszcze więcej przedmiotowych zagadek, przeklęte cofanie się w czasie, nie wspominając o osobach, które spotkałem. Mówię wam, tyle dziwnych i szalonych ludzi jak w Deponii Doomsday nie przewinęło się jeszcze przez moje zwariowane życie. Weźmy chociażby profesorka, którego ciągle musiałem ratować z opresji, leniwych (choć gdy trzeba) pomocnych Śmieciowych Rycerzy, nawiedzonego Proroka, którego skromne ubranko nie okrywało wszystkiego co powinno, muzykalnego klauna Pimpima (ten to miał głosisko) i jego dziewczynę i wielu, wielu innych. No dodatek Deadalic zafundowało mi niezłe łamanie głowy. Nie uskarżałbym się, absolutnie, bo co to dla mnie kilka zagadek, ot przegonić jakąś jadowitą bestie po klatce, powalczyć z wombatem o pierścionek, stworzyć nowy gatunek zwierząt, czy rozwikłać zapomniany przez dziarskich staruszków kod. Ot to, wszystko pryszcz. A jak stracicie ochotę na łamanie głów, albo zwyczajnie odechce się Wam bawić w mini gierki, to bez obaw. Z boku, z prawej, górnej strony znajdziecie taki magiczny przycisk. Dwa kliknięcia i zagadka pominięta. Nie poddawajcie się jednak tak szybko, bądźcie nieustraszeni jak Rufus. Niestety cieniem na mojej prawie doskonałej przygodzie, kładzie się pewien problem, który pojawił się w czwartej Deponii. Czemu, do jasnej niedoli kochani deweloperzy, kazaliście mi tkwić w saunie z trzema spoconymi grubaskami, nie pozwalając mi wyjść! W tym miejscu, wybaczcie, ale jak Wy to gracze, wyjadacze mówicie? Muszę zaspamować, tak to leci? Otóż ostrzegam, że jak już wpakujecie mnie do tego rozgrzanego do czerwoności miejsca, to nasmarujcie kroplami potu najpierw jedną, a potem drugą moją rękę, bo jeśli od razu zbierzecie obydwie krople, to już nigdy stąd nie wylezę, a chciałbym poznać zakończenie mojej przygody. Poza tym kombinujcie co z czym połączyć, jakiego przedmiotu użyć i pamiętajcie, nie lubię bezczynności. Pozostawiony sam sobie, zacznę podskakiwać, chybotać się i nerwowo przebierać nogami.
Dobra, grafika była, moją historię z grubsza już znacie, przyszła więc pora na sterowanie, muzykę i wersję językową. Obeznanym z Deponią numer jeden, dwa i trzy, oznajmiam, że jeśli chodzi o, hmm.... moją obsługę, to jest tak samo. Myszka, czasami klawiatura i tyle. Nieobeznanym, czyli tym, którzy jeszcze nie dostąpili zaszczytu grania w żadną część moich przygodowych zmagań, informuję, że ruszę się gdy klikniecie prawym przyciskiem. Raczę coś zabrać i użyć, jeśli oczywiście będę miał na to ochotę, gdy tylko użyjecie tego samego przycisku, a zerknę na coś i ocenię moim fachowym okiem, gdy wasze palce wcisną lewy przycisku myszki. Muzyka i udźwiękowienie to miód na moje Rufosowskie ucho. Momentami głośniejsza, chwilami słabsza, budująca i dołująca, wesoła i smutna i taka deponiowka, taka znajoma i niezwykle swojska. Na koniec, bo to już kres mych wywodów, choć pewnie słuchalibyście mnie bez końca, coś na temat polskiej wersji językowej, którą zajęła się firma Techland. Wprawdzie nie znam polskiego, ale pewna Polka, którą przez kilka dni poznawałem, a ona poznawała mnie, zdradziła mi na ucho, że rodzima, kinowa lokalizacja Deponii Doomsday zasługuje na piątkę z plusem. Moja towarzyszka niedoli nie znalazła żadnych błędów językowych, a tłumaczom udało się przełożyć na jej ojczysty język nawet te najbardziej wymyślne wyrazy, a Wiecie, że lubię ich używać. Kawał dobrej roboty, brawo! A gdy już zakończycie moje zmagania w Deponii, czeka na Was także bonus, aaa.... i w między czasie nie zapomnijcie o steamowych osiągnięciach. Wiele z nich zdobędziecie dopiero wtedy, gdy zmierzycie się z moimi przygodami po raz kolejny.
Pytacie mnie zatem, czy jestem zadowolony z tego jak potoczyła się moja historia? Otóż jestem, bo przeżyłem niesamowite chwile, spotkałem równie pokręcone i szalone osoby, zmierzyłem się z własnymi słabościami i chyba do końca wydoroślałem. Szkoda tylko, że w między czasie dopadły mnie jakieś bugi i drobne błędy w zagadkach przedmiotowych. W gruncie rzeczy, moją podróż uznaję jednak za udaną, a zapętlanie się w czasoprzestrzeni za największą przygodę mojego i tak barwnego już życia.
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Uważajcie, jeśli chcecie kupić "Deponia: the COMPLETE Journey". Części "Deponia Doomsday" tam nie znajdziecie. Stanowi on odrębną grę, którą trzeba kupić osobno.