Pamiętacie Syndicate z 1993 roku? Obecnie już legendarną, a w tamtym okresie bardzo dynamiczną mieszankę akcji i strategii osadzoną w cyberpunkowej przyszłości? Jeżeli tak to wydane 31 maja 2017 roku Tokio 42 może Wam się spodobać.
Studio SMAC Games stworzyło futurystyczne Tokio z bio wszczepami, hakerami i nieśmiertelnością. Niby wszystko ok, świat jest wręcz cukierkowy i jakby niczego mieszkańcom nie brakowało. Nic bardziej mylnego. Ludzie w świecie Tokyo 42 po prostu nie umierają, a przynajmniej nie bierze ich śmierć na zbyt długo. Naukowcy w tym przepięknym uniwersum stworzyli nanity, bio roboty pozwalające odradzać się tubylcom z szybkością błyskawicy. Stolica Japonii to olbrzymia metropolia, barwna i nieprzewidywalna.
Kiedy już raz ktoś zawita do tego miasta to już po nim. Podobno nawet istnieje powiedzenie „Co wydarzyło się w Tokyo, zostaje w Tokyo”. Tak właśnie zaczęło się życie naszego bohatera. Przyjechał i już został. Każdego dnia wstając do pracy i rozmawiając z przechodniami dowiaduje się niemiłej prawdy o cyberpunkowej rzeczywistości. Jest zmęczony ciągłą pogonią za czymś czego nigdy nie dostanie, jednak pewnego dnia budzi się, a jego życie zmienia się bezpowrotnie, z hukiem i przytupem.
Tak zaczyna się początek naszej zabawy. Ktoś wrobił nas w morderstwo, a mundurowi czekają tuż za rogiem. Nagle dzwoni telefon i głos nieznajomego ratuje nas w ostatnim momencie przed śmiercią. Krótka wymiana zdań i chwilę potem nie jesteśmy już detektywem, lecz ściganym listem gończym przestępcą. Chwilę później zaczynamy karierę płatnego zabójcy. Można powiedzieć, że dobrzy ludzie umożliwili nam takie wyjście, ale oczywiście wszystko ma swoją cenę. My musimy rozwikłać zagadkę morderstwa, o które zostaliśmy posądzeni, a w zamian musimy zabijać, palić i gwałcić (dwa ostatnie nie dosłownie, ale prawie).
Oczywiście musimy to zrobić po trupach i to najlepiej naszych ofiar. W trakcie naszej nowej „kariery” mamy do wykonania mnóstwo misji zarówno związanych z fabułą jak i tych, dzięki którym sporo zarobimy. Każde udane zrealizowanie zadania dostarcza nam pieniędzy, podnosi naszą reputację, dzięki czemu mamy dostęp do bardziej lukratywnych kontraktów. Za zarobione pieniądze rozrasta się nasz arsenał i dodatkowy ekwipunek, oczywiście nie zabraknie różnych wszczepów itd. Kupno broni nie jest zależne od poziomu reputacji tylko od zasobności naszego portfela.
Każda z „pukawek” charakteryzuje się innym zasięgiem, rozrzutem, głośnością czy szybkością wypluwanych pocisków. Nie ma się czego bać, tutejsi mieszkańcy opanowali do perfekcji odzyskiwanie życia. Po śmierci wracamy szybciutko z tym samym ekwipunkiem co poprzednio bez zmiany w ilości amunicji czy granatów. Bez nerwów możemy więc próbować różnych podejść, różnych sytuacji i wyjść. Byle byśmy wcześniej zakupili odpowiednią ilość amunicji. Często ta piaskownica zamienia się w jezioro pełne krwi. Po pierwszym strzale lub wykryciu, wrogowie rozpraszają się jak poparzeni po całej okolicy.
Wtedy kule sieką wszystko na swojej drodze więc uskakiwanie i chowanie za murem staje się niezbędne. Niestety nie zawsze zdążymy uchylić się przed lecącym granatem albo kilkoma naraz. To sprawia, że potop ołowiu, mnóstwo wybuchów i bliskość śmierci, prowadzą do kilkunastu ponownych wskrzeszeń i ponownego rozpoczynania misji. Zabawa zaczyna się kiedy mamy sporo celów do eliminacji. Wtedy możemy załatwić wszystkich po kolei i to nawet po cichu dzięki katanie. Skradanie i uciszanie daje chyba najwięcej frajdy w grze. Problem w tym, że obracanie widoku nastręcza sporo problemów i za nim zdążymy się ustawić do następnego celu przez głupią kamerę możemy nie zdążyć.
Wszystko co widzimy w Tokyo42 to rzut izometryczny i dzięki klawiszom możemy obracać odpowiednio uzyskując taką perspektywę jaką chcemy. Na początku zabawy jest to fajne, ale po pewnym czasie sprawia sporo problemów. Niejednokrotnie podczas celowania ciężko znaleźć najlepsze miejsce do strzału. Czasem podczas podchodzenia do celu nasza postać jest niewidoczna, a naprawdę łatwo spaść i zaczynamy zabawę od nowa. Dodatkowo widok może nam zasłonić jakiś budynek, pomnik czy nawet drzewko. Jeśli skaczemy to nie zawsze jesteśmy w stanie ocenić czy spadniemy tam gdzie chcemy i to może czasem przeszkadzać.
Należy też zwrócić uwagę na pomocny cień, który wyznacza nam przelot. Najczęściej spadałem podczas ucieczki i to było wkurzające. Zadania natomiast jakie wykonujemy to zazwyczaj znajdź i zabij, ale żadne z nich nie jest takie samo i trzeba wytężyć szare komórki żeby wszystko zadziałało jak chcemy i tutaj największym naszym przeciwnikiem znów jest kamera. Musimy ciągle nią obracać żeby cel, który np. ścigamy, nie zniknął nam nagle z widoku. Tak samo ma się celowanie. Kiedy namierzamy to wydaje nam się, że trafienie jest pewne, ale po oddaniu strzału niestety nie trafiamy, a to wszystko „dzięki” perspektywie, która po prostu jest nie wyważona. Tutaj też jest problem z prowadzeniem np. motoru.
Najlżejsze naciśnięcie klawisza powoduje gwałtowny skok do przodu i zmusza nas do szybkiego zmieniania ustawienia ujęcia. Jeszcze gorzej jest kiedy mamy wyeliminować kilka grup celów nie zsiadając z motocykla, po prostu trzeba wtedy zmieniać perspektywę równocześnie waląc ołowiem na oślep. Co do wizualnej strony gry. Na pierwszy rzut oka zachwyca barwami i życiem w dzielnicach. Potem przychodzi rozczarowanie, bo przy zbliżeniu budynków już tak fajnie nie jest. Brak równości w tekturach i kiepska jakość detali to jakby przedszkolak wziął kredki i mazał po kartce papieru. Pamiętając jednak jak wyglądał Syndicate, można puścić ten element w niepamięć i dobrze się bawić.
W sumie na tym polega retro granie. Minusem można jeszcze nazwać szukanie różnych trofeów, skórek i innych badziewi. To jest żenujące kiedy na ślepo kombinujesz i nijak się dostać do fajnego gadżetu nie można, a skoki po raz setny ani na ząb nie zbliżają do niego. Podczas rozmów z NPC-ami mamy pikselowate obrazki i mimo że mogą one nie pasować do całości to naprawdę fajnie to wygląda i budzi pewien sentyment. Na pochwałę zasługuje natomiast ścieżka dźwiękowa autorstwa Beat Vince'a. Świetnie nastraja do cyberpunkowej rozgrywki i osobno jest też warta posłuchania od czasu do czasu.
Podsumowując Tokyo 42 to ciekawa i wciągająca gra retro, ale przez źle dopracowaną perspektywę staje się szybko nużąca szczególnie kiedy kolejny kolejny raz wpadacie w jakąś dziurę albo cel znika bezpowrotnie. Jeżeli jednak twórcy naprawią ten problem warto będzie zagrać w Tokyo 42 i na chwilę oderwać się od masowej rąbanki teraźniejszych gier akcji.
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Wyglada bardzo asekurancko i nic tutaj po mnie niestety.