Będąc dzieckiem, wszystko wydaje się być trudne. Poza zasięgiem znajduje się wiele aktywności przeznaczonych dla dorosłych. Nie ma tyle wolności, na ile pozwala się ludziom, którzy przekroczyli już osiemnasty rok życia.
Każdy z nas z tym okresem błogiej nieświadomości trudów życia związane ma różne wspomnienia. Jednym z nich jest świadomość, że wśród zabawek posiadałem jednak wyjątkowy samochodzik. Większy od standardowego resoraka, z odznaczającymi się dużymi kołami. Nie było to jednak zwyczajne autko! To bowiem wyglądało jak dwustronne; po wjechaniu na przeszkodzę mogło odwrócić się i kontynuować jazdę, zmieniając swoje ułożenie i rewidując tymczasowo stan, gdzie znajduje się góra, a gdzie dół.
Na przestrzeni lat to wspomnienie uległo zatarciu. Wśród nowych wrażeń życiowych i doświadczeń zapomniałem o tym, na zawsze. Odżyło jednak za sprawą GRIP: Combat Racing, czyli debiutowi studia Caged Element. Swoją najnowszą produkcją ekipa planuje nawiązać do popularnej niegdyś serii Rollcage z okresu przełomu milleniów i na nowo przypomnieć, że publikowane popularne wyścigi samochodowe nie muszą należeć tylko do produktów quasi-realistycznych (Forza Horizon, Forza Motorsport, Test Drive) czy ich odpowiedników bardziej wiernych rzeczywistości (Project CARS).
Gra ta to mianowicie oldskulowa retro-ścigałka hulająca na silniku Unreal Engine 4. Studio Caged Element pracowało nad nią już od 2016 roku, kiedy zadebiutowała ona w systemie Wczesnego Dostępu na platformie Steam. Teraz, wraz z 6 listopada, nastąpił debiut w pełnoprawnej postaci, na co czekali fani grający zarówno na komputerach osobistych, jak i konsolach PlayStation 4, Xbox One i Nintendo Switch. I, pomimo należenia do segmentu indie, gracze będą mogli cieszyć się nią w polskiej wersji językowej.
Rozgrywka/mechanika
Nie na darmo we wstępie wspomniałem o dwustronnym samochodziku, bo to właśnie takimi pojazdami przyjdzie nam przemieszczać się po szalonych trasach. Jak sami twórcy piszą o tym tytule na Steamie; „GRIP to wysokooktanowa, hardkorowa gra wyścigowa, w której uzbrojone po zęby pojazdy ścigają się z zawrotną prędkością”. I trzeba przyznać, że do napędzania tych pojazdów potrzeba naprawdę wielu oktanów w benzynie, gdyż zwykła Pb 95 czy nawet Pb 98 nie wystarczyłaby do ich rozpędzenia do prędkości dźwięku.
Należy jednak zauważyć, iż GRIP: Combat Racing zdecydowanie jest na bakier z fizyką. Ale nie jest to żaden minus! Niesamowite mechaniczne akrobacje pojazdów wymuszają, by zapomnieć o newtonowskiej grawitacji. Przy odpowiednim rozpędzeniu system jazdy pozwoli nam sunąć nie tylko po ścianach, ale nawet po suficie!
Będąc nieco człowiekiem wygodnickim, doskwierał mi brak pewnego elementu znanego mi chociażby ze ścigałek od Microsoftu. Mam na myśli to, że przy rozwijaniu tak niesamowitych prędkości niezmiernie łatwo jest, kolokwialnie mówiąc, wyrżnąć w jakąś przeszkodę. I, tak naprawdę, niezależnie od stopnia trudności, jaki obowiązuje w danym wyścigu, po kilku kraksach praktycznie nie mamy możliwości powrotu na czoło stawki. Nie pogardziłbym więc systemem „cofania czasu” o kilka, kilkanaście sekund, by naszą pomyłkę przekształcić w efektowny drift czy w inny sposób wykaraskać się z kłopotów. A czasami panować nad maszyną jest bardzo trudno, zwłaszcza po użyciu dopalacza, kiedy modlimy się, by nic nie stanęło nam na przeszkodzie.
Ale poza sporadycznymi bolączkami, tytuł ten spełnia moim zdaniem bardzo dobrze zadanie, jakim jest dostarczenie odbiorcy frajdy z dynamicznych wyścigów. Oprócz wrażeń typowo „mechanicznych” nie zapomniano także o możliwości zmiany wyglądu naszego wozu, gdyż nie tylko możemy dopasować kolory z szerokiej palety barw czy nakładać naklejki, ale także zmieniać pojazdy różniące się od siebie parametrami, które mniej lub bardziej przydatne będą na kolejnych torach, na których musimy pokonać przeciwników. Decydującym czynnikiem nie zawsze będzie prędkość czy przyspieszenie, ale także przyczepność do podłoża czy siła hamowania, co niejednokrotnie wyratuje nas z opresji.
Nie zabrakło oczywiście rozmaitych trybów. Oprócz klasycznego wyścigu wspomaganego znajdźkami w postaci broni i dopalaczy, czekają na nas jeszcze inne odmiany. Do wyboru mamy "Ostateczny wyścig" – gdzie najbardziej liczą się punkty zebrane przy ataku na przeciwnika, "Wyścig eliminacyjny", gdzie co chwilę odpada osoba jadąca ostatnia i „Czysty wyścig", pozbawiony elementów przeszkadzających. Możemy też samotnie spróbować wykręcić jak najlepszy czas bądź też rozegrać tryb „Areny” i bawić się, po prostu likwidując wrogów oraz spróbować opcji „Carkour”, gdzie w jak najkrótszym czasie na wzór parkouru pokonujemy zwariowane etapy.
Zdecydowanie najciekawszym elementem ze wszelkich dostępnych opcji zabawy jest kampania, gdzie przyjdzie nam piąć się po szczeblach kariery. Dosłownie. Ta atrakcja podzielona została na kilkanaście etapów, noszących taką właśnie nazwę wraz z kolejnym liczebnikiem. Każdy z nich jeszcze dzieli się na trzy części, przez które należy przejechać, wykręcając jak najlepszy czas i zajmując jak najwyższe miejsca. Dodatkowo w skład każdej z tych części wchodzą trzy szybkie wyścigi. W skrócie, całkiem sporo tego wszystkiego.
Tutaj (przynajmniej na początku) jest o wiele łatwiej niż w trybie swobodnego doboru zawodów. Przeciwników jest mniej i dają nam fory, więc bez problemów wyjdziemy z kraks i z powodzeniem wrócimy na prowadzenie. Pierwsze etapy nie są wyzwaniem; ot, uważnie jeżdżąc, z sukcesem przemierzymy trasy. Każda z nich oferuje jednak coś nowego; albo nowe miejsce, do którego zawitamy, albo nowe zasady wyścigów. Tak naprawdę jednak zwykle innowacja jest wariacją na temat tego, co już spotkaliśmy. Moją radość za każdym razem na przykład budziły etapy w tunelach, kiedy jadąc z niebotyczną prędkością po ścianach i suficie można zapomnieć, gdzie znajduje się stały grunt. Tak, trzeba przyznać, że kampania została zrobiona bardzo umiejętnie.
Oprawa i fabuła GRIP: Combat Racing
Nie oszukujmy się – nikt nie sięga po gry wyścigowe, by delektować się starannie zaprojektowaną fabułą i przemyślanymi bohaterami. A otoczka fabularna tej gry mówi mianowicie o tym, że wszelkie wydarzenia mają miejsce w przyszłości – co nie dziwi, biorąc pod uwagę pojazdy, jakimi dysponujemy oraz miejsca, w jakich przyjdzie nam się ścigać. Technologicznie dopracowane „potwory”, którym kierujemy, mogą i potrafią osiągnięć prędkość dźwięku (trochę ponad 1 200 km/h), ale prawdziwy dziw ogarnia nas, gdy kątem oka obserwujemy lokacje, które przemierzamy.
I w tym miejscu warto zaznaczyć, że wykorzystany silnik graficzny Unreal Engine 4 robi swoją robotę. Krajobrazy, które udało się wytworzyć za jego pomocą od razu sugerują jego pozaziemskie pochodzenie, co ściśle związane jest z fabułą gry. Ekspozycja bowiem jest taka, że ziemski padół przestał wystarczać zawodnikom, którzy pełnię swoich możliwości mogli dopiero osiągnąć, walcząc na śmierć i życie (a raczej na rakiety i inne miniguny) na obcych planetach, często porzucając bardziej przyziemne, pustynne połacie terenu na rzecz kosmicznych skał i pofałdowań powierzchni.
Zdarzają się problemy z doczytywaniem tekstur. Ma to miejsce głównie tuż po „załadowaniu” (a jednak nie do końca) wyścigu, gdy po zniknięciu planszy loadingu pojawiają się samochody i zaczyna się odliczanie. W ciągu tych paru sekund „na szybko” doczytują się potrzebne grafiki. Kończy się to przed wydaniem komendy „start”, jednak przeszkadza nieco w odbiorze gry. Dalej na szczęście nie ma z tym problemu – ewentualne kłopoty są i tak niewidoczne, gdy w domyślnie ustawionym zakresie rozmycia ekranu mkniemy po trasie.
Trzeba przyznać, że dopracowano wygląd pojazdów. Posiadają dosyć dokładne szczegóły, widać zabrudzenia o zmiennym natężeniu, rysy oraz skazy na oponach. Mam wrażenie jednak, że mimo wszystko mniej przyłożono się do projektu otoczenia – twórcy chyba wyszli z założenia, że nikt nie będzie przyglądał się przyrodzie, jadąc kilkaset kilometrów na godzinę.
Podsumowanie
GRIP: Combat Racing uporczywie chce być czymś więcej, niż tylko kolejną grą wyścigową. Stawia na quasi-nowatorską, ale jednak sprawdzoną formułę szybkich pojedynków.
Bez wątpienia potrzeba sporych umiejętności, by sprawnie kierować taką maszyną. Twórcy obiecują, że ich prędkości mogą oscylować nawet w granicach 1200 km/h, mnie jednak na razie udało się osiągnąć maksymalnie i tak już spore 900 km/h. Do tego absolutnie przydaje się zewnętrznie podpinany kontroler, gdyż utrzymanie stabilności toru jazdy posługując się tylko klawiaturą wydaje się dosyć ryzykowne.
Jeśli chodzi o wyścigi, to można je uwielbiać i cieszyć się nimi, przemierzając kolejne trasy i próbując jazdy nowymi pojazdami. I sam to doskonale rozumiem. Wydaje mi się jednak, że zawsze prędzej czy później wkradnie się doń nuda, gdy nadto będziemy eksploatować kolejną „ścigałkę”. Moim zdaniem więc należałoby się cieszyć GRIP: Combat Racing oszczędnie, pozwalając sobie na odbywanie wielu krótkotrwałych wyścigów.
Dziękujemy twórcom i wydawcy za udostępnienie kopii recenzenckiej!