Polecam wszystkim.
W poprzednich odsłonach DiRT był dobrym symulatorem rajdowym lecz z czasem sam także przeszedł pewne modyfikacje i DiRT Showdown już raczej nie trzyma się kanonu wyścigów gdzie najszybszy zawsze zwycięża. Oczywiście całość bardziej zbliżona jest do Destruction Derby, a fani poprzednich części mogą poczuć się nieco zawiedzeni odejściem serii od korzeni.
Gdzie jest hamulec....
Największą niespodzianką w DiRT Showdown jest zmieniony model, a raczej jego brak. Do sprawy sterowania twórcy podeszli bardzo luźno i staje się to powoli zwykłą zręcznościówką. Prawie każdy zakręt można pokonać nie ściągając nogi z gazu. Nie chodzi o to, że jazda jest prosta. Tutaj zręczność polega nie na śrubowaniu czasu na każdym zakręcie, a na umiejętnym wchodzeniu w taki zakręt grzejąc na pełnym gazie wdeptując hamulec do podłogi podpierając się dopalaczem.
Taka jazda pozwala wykonywać efektowne drifty i beczki na torze. Teraz fani ścigałek zdziwią się, bo wszystkie umiejętności dotąd pozyskiwane i szlifowane tutaj tracą na wartości, a zdecydowanie lepiej wychodzą tutaj fani zręcznościówek. W grze dostępnych jest 10 trybów rozgrywki, a każdy z nich testuje inne umiejętności. Tor Hoonigan przetestuje naszą precyzję i opanowanie kierownicy, Smash Hunter wymusi na nas wchodzenie w ciasne drifty i delikatne zakręty wśród piankowych ścian gotowych do zniszczenia.
Dość wymagającymi są zawody typu Rush gdzie w zaznaczonych miejscach trzeba wykonywać drifty, skoki i bączki, a każdy efektowny manewr zwiększa mnożnik punktów, spadający z czasem do zera, więc trzeba pędzić ile koni pod maską, z nogą na gazie. Jak na show przystało w scenariuszu są też chyba jedne z najbardziej wymagających wyzwań od Kena Blocka na Gymkhanie. To co się tutaj dzieje to jeden wielki pokaz świateł, sztucznych ogni i eksplozji confetti.
Jazda pomiędzy takimi atrakcjami, na ciasnych zakrętach i podczas skoków przez jeszcze wyższe rampy sprawiają sporo frajdy. Wykręcanie czasu zbliżonego do Blocka i wykonywanie większej ilości manewrów sprawia olbrzymią satysfakcję i sprawia, że chcemy więcej, wyżej i lepiej.
Rozpędzony złom….
Jedną z fajniejszych opcji jest beztroska rozwałka przypominająca klimat Destruction Derby. Tutaj mamy zawody typu Rampage i Knockout, a samochody na licencji odchodzą do lamusa. W tych trybach liczą się tylko samochody zbudowany gdzieś pokątnie na złomowisku przez szwagra i jego ziomka, a normalne tory zamienione zostają w olbrzymie areny.
Możemy tutaj miażdżyć, rozwalać, przepychać się i to przy pełnej prędkości. Kierowcy szukają okazji do przygniecenia pozostałych do rampy, albo wyszukują co słabsze ogniwa ewolucji samochodowej. Dodatkowo naliczane są punkty, a w przeciągu 30 sekund nawet podwójnie, co może zmienić często naszą pozycję w ostatecznej tabeli.
To co się dzieje na arenach jest efektowne i naprawdę może się podobać. Słychać wszechobecne zacięte walki samochodów, a wszystko to niszczy tylko durny głos komentatora. Pomimo porażki wciąż czerpiemy sporo radości z czystej rozwałki, należy pamiętać, że nas też może dotknąć w każdej chwili okrutna karma. Dodatkową atrakcją są specjalnie przygotowane tory na wyścigi Lap Attack, Eliminator i Domination.
Pełno w nich skrzyżowań i ramp, które gwarantują efektowne kraksy i stłuczki. Całość składa się oczywiście na tryb kariery, choć nie do końca, bo poszczególne imprezy nie są powiązane ze sobą. Zawody odbywają się w czterech miejscach takich jak rozjarzone lampami ulice Tokio, zakurzone bezdroża Baja w Kolorado, spięte śniegiem wzgórza Colorado i industrialne tereny Battersea.
W każdej lokacji mamy 15 wyścigów do zaliczenia. Każde zwycięstwo stwarza sposobność do ulepszenia wozu, a dzięki temu lepiej będzie nam się go prowadzić na zmiennych terenach. Modyfikacja auta mogłaby dawać więcej satysfakcji, ale przy choćby minimalnym rozwoju samego kierowcy.
Czy leci z nami pilot?
DiRT Showdown pokazuje jednak swoje zęby dopiero w trakcie rozgrywania wyścigu z żywym człowiekiem, obojętne czy to z kumplem na kanapie na split screenie czy też z siedmioma graczami w sieci. Ściganie się i rozwałka z kierowcami sterowanymi SI jest emocjonująca, ale dopiero ściaganie się z człowiekiem wynosi nas na dużo wyższy poziom emocji. I to co najbardziej fajne to łączenie się w małe zespoły, które walcząc na torze lub arenie pozostawiają za sobą tylko dymiące zgliszcza wraku przeciwnika.
Jest jeszcze jeden tryb tylko i wyłącznie zastrzeżony dla pojedynczego gracza. Joyride to olbrzymie mapy usiane mnóstwem mini zadań, które możemy wykonywać w dowolnej kolejności. Od zwykłych czasówek poprzez niebezpieczne, samobójcze skoki i dzikie drifty. Dla kolekcjonerów różnorakich znajdziek mamy poukrywane znaczki Showdown po różnych zakamarkach.
Joyride to po prostu wolność i jazda w tym trybie jest czystą przyjemnością oraz odpoczynkiem po emocjonujących rozwałkach. Twórcy DiRT-a nie pozostawili go bez opcji społecznościowych i uruchomili specjalny RaceNet, czyli platformę dzięki, której można podglądać i dzielić się własnymi wynikami z innymi wirtualnymi kierowców, albo rzucać wyzwania. Ma ona służyć nawiązywaniu i podtrzymywaniu znajomości wewnątrz społeczności fanów gry.
To już koniec?
DiRT Showdown mocno odbiega od poprzednich odsłon serii. Nie jest to typowa, rasowa ścigałka, ale jej nietypowość i arcadowe podejście twórców do tematu jest całkiem przyjemne. Jeśli więc podejdziemy do niego z przymrużeniem oka będziemy naprawdę świetnie się bawić zarówno samemu jak i z kumplami lub kumpelami, bo nigdy nie wiadomo kto siedzi po drugiej stronie za kółkiem.
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Bardzo ale to bardzo fajna gra.