Wystarczy rzut oka na mój pseudonim i już możecie domyślić się, jakim uniwersum był inspirowany. Niegdyś wsiąknąłem w „Kawalerię Komsosu” Roberta A. Heinleina, następnie zakochałem się w filmie „Żołnierze Kosmosu” Paula Verhoevena no i w końcu zagrywałem się w nawet te mniej udane gry z tego świata.
Dlaczego w ogóle piszę o tym przy okazji Helldivers II? Kiedy zobaczyłem pierwsze zwiastuny gry, po prostu widziałem w niej produkcję z toną klimatu „Żołnierzy Kosmosu” (ang. Starship Troopers). Jest tu więc autorytarna Super Ziemia przyszłości, obowiązkowa służba w armii, aby zostać obywatelem i chronić panującego systemu i stylu życia. Są tu też krwiożercze robale, które trzeba powstrzymać. Wszystko to podlane patosem i humorem znanym ze wspomnianego filmu.
„Ostatecznie nawet cywil do tej pory musiał już zrozumieć – Robale albo my. Możemy walczyć albo zginąć” – Kawaleria Kosmosu, Robert A. Heinlein
Właściwie opis z poprzedniego akapitu w zupełności wystarczy, aby wdrożyć się w Helldivers II. Mało tego, osoby, które spotkałem podczas gry online, w przeważającej większości sięgnęły po ten tytuł właśnie z podobnych pobudek co ja. Była więc to głównie nostalgia połączona z wielkim brakiem gier z serii „Żołnierzy Kosmosu” na PlayStation. Zanim przejdę do klimatu samej rozgrywki i innych detali, jeszcze chwilę zatrzymam się w temacie fabuły, która jest w moich oczach największą niewykorzystaną szansą recenzowanej produkcji.
Helldivers II otwiera fenomenalne intro… i na tym, jeśli chodzi o przerywniki filmowe, koniec. Co prawda poprzez dobór misji gracze na całym świecie przyczyniają się do odbijania określonych systemów i co za tym idzie przybliżają swoimi działaniami szansę na wygranie nagród dla społeczności…, ale to trochę za mało. Sytuacji nie ratują też dowcipne notatki, które możemy znaleźć podczas zadań. Było tu z pewnością dużo potencjału na więcej filmów odpalanych na przykład wraz ze zdobywaniem kolejnych rang postaci.
„Jesteśmy cholerną piechotą, trepami, szwejami, których posyła się tam, gdzie jest wróg, i którzy załatwiają go osobiście” – Kawaleria Kosmosu, Robert A. Heinlein
Po krótkim szkoleniu ruszamy w bój jako członkowie elitarnych wojsk zrzucanych w odmęty galaktyki. Sterowanie jest intuicyjne, pad przyjemnie drży w dłoniach, choć nie ma tu jakichś niebywałych doznań, które mogłoby zapewnić wykorzystanie w większej mierze adaptacyjnych spustów kontrolera DualSense. Sama rozgrywka to hektolitry akcji, które najlepiej smakują w grze online. Można co prawda wykonywać misje w pojedynkę, ale nic nie zastąpi współpracy z trzema innymi graczami i nieograniczonego friendly fire. Każdy z żołnierzy może dzierżyć niemały arsenał, czyli broń główną, boczną oraz specjalną. Wraz z kolejnymi poziomami zyskamy dostęp do manewrów. Oprócz nalotów lotniczych i bombardowań z naszego międzygwiezdnego niszczyciela mogą one przybrać formę zamawiania narzutowych pól minowych, rozstawianych działek a w końcu dodatkowego sprzętu, jak wspomniana broń czy plecaki.
Po misjach wracamy na swój niszczyciel, gdzie wydamy ciężko (acz przyjemnie) zdobyte punkty na wspomniane nowe manewry czy zbroje, granaty i śmiercionośne pukawki. Po pewnym czasie wszystko jest przejrzyste, choć zastanawiam się, czy naprawdę musiało być rozbite na różne terminale. Na jednych zakupimy manewry i ulepszenia naszego niszczyciela, na innych zmodyfikujemy posiadany sprzęt… jednak dochodzi do tego przycisk na ekranie. Tak właśnie otworzymy główny sklep, gdzie kupimy wyposażenie. W ogólnym rozrachunku jest tu po prostu solidnie, choć lepiej wypadłoby umieszczenie sklepu w terminalu albo wszystkiego w jednym dużym menu.
Muszę też wspomnieć o mikropłatnościach. Możemy kupić jedną z walut dostępnych w grze za prawdziwe pieniądze i odblokować sobie dostęp do zarezerwowanego dla „Super Obywateli” ekwipunku… jednak jest to na dobrą sprawę opcjonalne, a tę konkretną walutę i tak można napotkać w rozgrywce.
„Piechur nie musi pozostać przy życiu, nie jest to najważniejsze. Ważne jest, jak masz umierać - z głową do góry, w marszu do celu” – Kawaleria Kosmosu, Robert A. Heinlein
Pierwszy, i jak wspominałem jedyny, przerywnik filmowy ma bardzo dobrą grafikę, jednak modele w grze i animacje, przynajmniej z początku, już tak dobrego wrażenia nie robią. Wszystko zmienia się dosyć szybko na misji. Szczególnie kiedy zaczynają na nas szarżować dziesiątki różnych przeciwników i rozgrywka pozostaje wciąż płynna. Co więcej, rzuca się wtedy w oczy to, że modele wrogów zachowują się inaczej w zależności od obrażeń, które otrzymały. Nie tylko poruszają się bez niektórych odnóży czy kończyn, ale też inaczej atakują. Cała walka odbywa się w całkiem niebrzydkiej scenerii dziesiątek planet o przeróżnych biomach.
Tak co do zasady jest bardzo płynnie, jednak w Helldivers II znajdują się również nie tylko bugi na planetach, ale i bugi w kodzie. A to ktoś się zatnie w środowisku gry, a to wszystko nagle zaczyna zwalniać i trzeba zrestartować całą aplikację. To ostatnie stało się niemałym problemem, ponieważ z uwagi na popularność produkcji, jej serwery są rozgrzane do czerwoności i trzeba nieraz długo czekać na to, żeby z powrotem zrzucić swojego bohatera na obce światy. No ale skoro jest do grania tylu chętnych, to czy jest tutaj co robić?
„W Bazie powtarzali nam, że lepiej od razu zrobić cokolwiek konstruktywnego, niż wymyślić coś nadzwyczajnego po paru godzinach” – Kawaleria Kosmosu, Robert A. Heinlein
Twórcy Helldivers II mogli sobie wziąć powyższy cytat do serca. Pomimo prawie 8 lat w produkcji w grze Arrowhead Game Studios wciąż widać sporo luk. Pisałem na początku, że znajomość pierwszej części nie jest potrzebna do zaczęcia kontynuacji. Mimo to znajdują się w niej wskazówki co do tego, co jeszcze się może w drugiej części znaleźć, a według tych bardziej złośliwych, co powinno być w grze już na premierze. O co chodzi?
Jak do tej pory mamy dwie frakcje, dosyć często wspominane przeze mnie robale (Terminidzi) oraz Automatony. Starcia z jednymi i drugimi wyglądają zupełnie inaczej, coś jak różnica między „Aliens” a „Gwiezdnymi Wojnami”. Automatony używają przeważnie broni dystansowej, są też z reguły lepiej opancerzeni niż krwiożercze przerośnięte owady. Widać jednak wielką nieobecną trzecią frakcję Illuminatów, którzy nawet na mapie strategicznej mają, zdaje się, przewidziany dla siebie „kącik”.
Kolejnym elementem są już zapowiedziane mechy, bez których prawdziwa kosmiczna piechota zmechanizowana jest jak… bez ręki (wybacz poruczniku Rasczak). Twórcy obiecują wiele dodatkowej i darmowej zawartości, ale nie ogłosili jeszcze jakiejś żelaznej mapy drogowej. Niemniej, trudno się tych dodatków nie spodziewać, szczególnie że sprzedaż gry już teraz przebiła pierwotne oczekiwania.
„Jest tysiąc sposobów totalnego niszczenia, za pomocą statków i rakiet międzyplanetarnych, tak że wojna kończy się po prostu dlatego, że jakaś planeta przestaje istnieć. My jednak działamy w sposób całkowicie odmienny.” – Kawaleria Kosmosu, Robert A. Heinlein
Wielu ucieszy fakt, że tytuł dostępny jest w kinowej polskiej wersji językowej. Jakość polonizacji jest… zupełnie w porządku i nie napotkałem w niej na większe błędy. Jeśli nie macie stałej ekipy mówiącej po polsku to w Helldivers II szybko na swojej drodze natraficie na anglojęzycznych towarzyszy broni. Wtedy precyzyjne określenie uzbrojenia czy przeciwników (a nie zastanawianie się „jak to byłoby w oryginale”) jest bardzo pożądane. Dlatego też cieszy możliwość zmiany języka napisów w dowolnym momencie, co wiąże się jedynie z przymusem restartu gry.
„Chcę wam przypomnieć, głupie małpy, że każdy z was kosztował rząd, wliczając broń, amunicję, ekwipunek, wyszkolenie i to, jak się przeżeracie” – każdy kosztował żywą gotówką ponad pół miliona! Dodajcie do tego jeszcze trzydzieści centów swojej prawdziwej wartości, a wypadnie wcale ładna sumka” – Kawaleria Kosmosu, Robert A. Heinlein
Przychodzi pora na ocenę Helldivers II i odgadnięcie jej fenomenu. Wspominałem już, że zdobywając poziomy, odblokowujemy nowy ekwipunek i manewry. Twórcy nie stworzyli jednak systemu klas czy drzewek umiejętności, które skłoniłoby nas do stworzenia i rozwijania paru postaci. Taki system wiązałby się na pewno z grindem, ale też potrafił przykuć przed monitorem, czego sam nieraz doświadczyłem. Tutaj przed każdym zrzutem możemy zapoznać się z typem misji i dobrać swój ekwipunek właśnie pod konkretne zadanie i przeciwników. Wspominałem też, że nie ma tu fabuły do odkrycia. Dlaczego więc chce się spędzać z Helldivers II tyle czasu?
Jednym z czynników jest z pewnością tęsknota za klimatem „Żołnierzy Kosmosu”, ale to na pewno nie wszystko, ponieważ grę lubią również ludzie niebędący fanami tego uniwersum. Drugim filarem jest więc po prostu niezwykle miodna, dająca frajdę rozgrywka. Nie dość więc, że projekt ma świetny klimat, ma w sobie tę iskierkę gamepleyowego geniuszu. Tym większa szkoda, że nie ma tu więcej fabuły i wykreowanego świata. Choć kto wie, co twórcy postanowią tu jeszcze dodać… Pomimo technicznych bugów dostali bowiem od graczy ogromny kredyt zaufania.
No, ale to na tyle opowieści starego weterana, pora żebyście zasłużyli na swoją pelerynę i walczyli o ZARZĄDZANĄ DEMOKRACJĘ z naszymi wrogami. Do boju Helldiversi!
Dziękujemy za zapewnienie kodu recenzenckiego gry firmie Sony Interactive Entertainment!
Recenzowaliśmy wersję na PlayStation 5.
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu