Twórca: Le Cartel Studio
Gatunek: Beat'em up, Indie
Data premiery: 5 września
Multi: Lokalnie do 4 osób
Cena: 14,99 euro (steam)
Każdy kto posiada więcej niż 20 lat na pewno bardzo dobrze wspomina złotą erę automatów nad Bałtykiem. Obok bilarda i rzutek, w które zagrywali się starsi, znajdowały się salony z grami, gdzie aby w nie zagrać trzeba było wrzucić do nich monetę. Wybór był ogromny: Można było postrzelać do obcych, poobijać się w Street Fighterze czy pobiegać za jedzeniem wielką żółtą kulką. Złota era automatów zakończyła się jednak na dobre, chociaż nie, nie do końca. Czasami niedaleko linii brzegowej trafiają się salony tego typu, jednakże należy to rozpatrywać w kategorii cudów i mitologii. Dla tych, których ogarnęła nostalgia czytając ten wstęp, przychodzi na ratunek nowa gra od studia Le Cartel Studio, Mother Russia Bleeds. Nie dość, że pozwala nam na podróż do przeszłości, to jednocześnie za dodatkowy wzorzec bierze sobie takie Hotline Miami. Zwłaszcza pod względem ilości juchy pojawiającej się na ekranie.
Studio Devolver uwielbia wypuszczać gry, w których znajdują się trzy elementy: Krew, brutalność i kosmiczne poziomy trudności. Nie inaczej jest w przypadku Mother Russia Bleeds. Mamy hektolitry posoki połączone z obrzydliwą wręcz brutalnością, a tytuł ogrywałem przy pomocy klawiatury, ponieważ pad zapoznał się ze ścianą. Zanim jednak opowiem o sterowaniu, poświęćmy chwilę na fabułę.
Ta rzuca nas do 1986 roku na tereny tytułowej Mateczki Rosji. Jesteśmy członkami Ledwo nakreślonego fabularnie "Obozu" i bierzemy udział w organizowanych na jego terenie walkach. Po rozegraniu jednej z nich znikąd pojawiają się policjanci, którzy nas obezwładniają a my budzimy się sami (lub z kompanami/botami, jeśli mamy z kim grać) w zatęchłej piwnicy. Wcześniej z perspektywy nagrania wideo obserwujemy jak otrzymujemy serie zastrzyków. Brzmi miałko? Oczywiście, że brzmi. A potem jest jeszcze gorzej. Fabuła jest zwyczajnie mdła i twórcy gry nawet nie starają się udawać, że jest ona w jakikolwiek sposób potrzebna. Na szczęście można to wybaczyć, ponieważ czy ktokolwiek z nas grając w gry typu beat'em up nad morzem w ogóle interesował się historią? Nie, dlatego nie zamierzam robić z tego w żaden sposób minusu.
Prawdziwe mistrzostwo Mother Russia Bleeds kryje się w jej rdzeniu. Jest to typowa chodzona bijatyka, gdzie obserwując całą akcje z boku, poruszamy się z lewa na prawo w celu przejścia całego poziomu. Co parę chwil, ekran się blokuje i musimy pokonać kolejne tłumy przeciwników wylewających się po bokach monitora, dopiero wtedy możemy przejść kolejne kilka kroków. I tak do momentu, w którym dojdziemy do bossa.
Bawiłem się przednio przez cały czas duszenia przycisków, rozbijania twarzy niemiluchów przy pomocy własnych pięści czy przedmiotów leżących sporadycznie na ziemi. Możliwości okaleczenia wrogów są tak bogate, że podejrzewam, że nie wykorzystałem nawet połowy ruchów jakie oferuje ta gra. Dodatkowo tytuł jest bardzo dynamiczny, przez co w jednej chwili okładamy kopniakami szczerbatego gangstera, by pół sekundy później chwycić za krzesło i odbić nim biegnącego w naszą stronę psa. Produkcja potrafi także zaskoczyć różnorodnością przeciwników. A gdy dodamy do tego system uzależnienia od zielonej substancji - Nekro, działający tutaj jak chwilowy power-up lub apteczka, dostajemy naprawdę solidny gameplay.
Na dużą uwagę zasługuje też osobny tryb areny, gdzie nie musimy przejmować się z historią opowiadaną w grze, a oddajemy się kolejnym falom nacierających na nas przeciwników, do momentu, w którym nie zostaniemy położeni na deskach. Szkoda jednak, że aby odblokować kolejne areny musimy niestety przechodzić kolejne etapy historii.
Przejdźmy jednak do sterowania które można określić jako intuicyjne. Kiedy na automacie używaliśmy sześciu guzików i joysticka, tak i tutaj sterowanie zamyka się w sześciu klawiszach, a gałkę automatu zastępuje WSAD. Podobnie jak w przypadku wcześniej recenzowanego przeze mnie Okhlos, mimo niskiego progu wejścia, opanowanie wszystkich ruchów i sztuczek wymaga wielokrotnego powtarzania leveli. Zresztą będziemy to robić cały czas, ponieważ panowie z Le Cartel Studio postarali się o odpowiedni poziom trudności, pozwalający nam ujrzeć naszą drugą, równie mroczną jak gra naturę. Tutaj pragnę wszystkich uprzedzić: Jeśli szukacie wyzwania, nie grajcie z włączonymi przyjaznymi botami. Nie raz i nie dwa odwalą za nas brudną robotę, a jednocześnie jest ono na tyle głupie, że potrafi zaklinować się w niektórych miejscach na mapie i uniemożliwić nam dalszą rozgrywkę. Nie chcę już mówić co potrafi sztuczna inteligencja, kiedy włączony jest ogień sojuszniczy.
Mówiłem wcześniej o kiepskiej fabule, na szczęście w żaden sposób nie wpłynęła ona na klimat tej gry. Mroczne, zatęchłe lokacje, przyprawiające o depresje, jednocześnie ciągną nas byśmy coraz bardziej zagłębiali się w grę. Nie można też narzekać na ich brak różnorodności. Najpierw jesteśmy w obozie, potem przebijamy się przez piwnice, a także wywołujemy alarm w ośrodku więziennym. I to nie koniec! Dodatkowo na klimat wpływa wymieniana już wcześniej ogromna brutalność gry, która jeszcze mocniej pokazuje jak mroczny jest świat, przez który będzie nam dane przejść. Na pewno nie jest to miejsce do którego udałbym się na wakacje w ramach turystycznego "Last Minute".
Ostatnimi plusami Mother Russia Bleeds jest oprawa audiowizualna, która także dokłada swoją cegiełkę do atmosfery. Pikselowa grafika, jak przystało na prawdziwy indyczy tytuł stylizowany na grę retro, jest tutaj naprawdę ładna. Chociaż nie podziwiamy widoków niczym w The Final Station, to świat jaki wykreowali twórcy najzwyczajniej cieszy oko. W kwestii dźwięków i muzyki, ciężkie brzmienia, które słyszymy w tle przynoszą nam od razu skojarzenia ze Związkiem Radzieckim i mrocznym okresem zimnej kurtyny. Jeżeli jesteśmy bardzo wrażliwi na muzykę, możemy niemalże poczuć na naszej klatce piersiowej ciężar bossowego buciora z końca mapy.
Mother Russia Bleeds to bardzo dobra gra. Spodziewałem się średniaka który ujdzie tylko dlatego, że jest to gra retro i uderza w rosyjskie klimaty, za to dostałem naprawdę porządny beat'em up który można uznać za lepszy od klasyków z lat 80-tych i 90-tych. Mogę go polecić nie tylko zwolennikom gier retro, ale także osobom, które uwielbiają mroczny i ciężki klimat, tak ciężki, że zwyczajnie można go kroić nożem. Prawdziwym i jedynym bólem tej gry jest głupiutkie AI i miałka fabuła, ale w takich grach jak ta ona się nie liczy. Tytuł jest warty sześćdziesięciu złotych i mocnej dziewiątki w ocenie. Ja z kolei idę kupić nowego pada, bo gierka warta jest również i jego!
Karol (AlbanPL) Pakosz
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Oj nie zgodzę się z recenzentem, że każdy co ma minimum 20 lat bedzie kojarzył automaty. Dzisiejsza mlodzierz w wieku 20 lat nie zna tych czasow rodzac sie juz prawie w 21 wieku. te czasy pamietaja ludzie urodzeni w latach 80tych i poczatku 90tych.