Zapewne nie ma osoby mającej do czynienia choć w niewielkim stopniu z branżą gier wideo, która nie słyszałaby o katowickim studiu Artifex Mundi, znanym na całym świecie z przygodowych projektów z elementami hidden - object, zwanymi w skrócie HOPA. W 2017 roku zrodził się pomysł na wprowadzenie w życie między firmowej inicjatywy nazwanej Am Lab, czyli Analityczno-mobilnym Laboratorium, które miało wprowadzać do portfolio deweloperów nieco inne gatunkowo, growe produkty. Tak pojawił się w Artifex Mundi pomysł na klasyczny w swej przygodowej formie tytuł My Brother Rabbit, który miał być typowym i tak lubianym przez fanów przygodówek, point & clickiem. Miał, bo jeszcze nim nie jest. A dlaczego? O tym w naszej recenzji, która powstała w oparciu o grę od GOG.com, któremu serdecznie dziękujemy.
Żeby zrozumieć temat dogłębnie, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czym jest klasyczna gra przygodowa typu "wskaż i kliknij" a czym produkt zwany HOPA.
Zacznijmy od point & clicka, który w ogólnym zarysie jest projektem opartym na fabule, eksploracji, rozmowach, interakcji z postaciami i zagadkach. Podczas rozgrywki gracz zbiera przedmioty, które natychmiast używa, popychając rozgrywkę do przodu, lub umieszcza w growym ekwipunku czy też buduje z nich kolejny, potrzebny mu obiekt. Nie ma tu miejsca na listę szukanych elementów, które tworzą jeden z użytecznych przedmiotów, a zamiast mini gierek typowych dla przygodowych hidden - object, pojawiają się klasyczne łamigłówki logiczne, ściśle związane z fabułą.
W przypadku HOPA wątek fabularny jest istotny, ale ważną rolę, jak i nie najważniejszą stanowi poszukiwanie fragmentów detali, bądź stanowiących pewną całość, bądź składających się z mniejszych części, które po zebraniu tworzą gotowy do użycia przedmiot. Gracz wyszukuje takową rzecz z listy znajdującej się gdzieś na ekranie czy tak jak w przypadku My Brother Rabbit dorzuca zebrane elementy, uzupełniają kropki. Zwykle potrzebne nam przedmiociki są bardzo dobrze poukrywane gdzieś na wypełnionej po brzegi i niezwykle kolorowej lokacji. Sekwencję poszukiwań zamyka wspomniana wyżej prosta mini - gra, której efektem końcowym jest popchnięcie fabuły do przodu.
Odpowiedź na tak zadanie pytanie jest niezwykle trudna, gdyż My Brother Rabbit jest bardzo specyficznym pomieszaniem jednego i drugiego gatunku, który już na dzień dobry bardzo przypomina The Tiny Bang Story i choć zbliża się do klasyki point & clicka, to ta bliskość nie jest jeszcze wystarczająco duża. Wprawdzie nie ma tu klasycznego szukania przedmiotów z listy, ale forma poszukiwania poukrywanych skrzętnie elementów dalej stanowi w grze istotną i nadrzędną rolę.
Otóż w kolejnych lokacjach zbieramy z góry określoną ilość na przykład pereł, kwiatków, motyli i tym podobnych, by skompletować przedmiot, którego brakuje w jakiejś maszynie, tablicy czy mini - grze. Poszukiwane części zwykle są bardzo dobrze poukrywane, czasami swą barwą zlewają się z otoczeniem i niezwykle trudno je znaleźć. Od klasycznych HOPA czy typowych hidden - object różni je tylko to, iż nie ma tu możliwości użycia przycisku podświetlającego ukryty element w danej lokacji, tak zwanego klasycznego "hinta", choć forma podpowiedzi w postaci zmiany barwy ikony szukanego przedmiotu z szarego na niebieski, wskazuje iż w danej lokacji gdzieś się on znajduje. Wypatrywaniu i przeszukiwaniu kolejnych poziomów niemal nie ma końca, a włożony w nie trud wieńczy stworzenie przedmiotu, pozwalającego na jego użycie i popchnięcie wątku fabularnego do przodu.
Świat My Brother Rabbit przenosi graczy niewątpliwie w urokliwy pod względem narracji, grafiki i muzyki, surrealistyczny klimat, który niesiony jest przez emocjonalną opowieść w rysunkowej, niezwykle kolorowej formie.
Fabuła opowiada historię na dwóch płaszczyznach, narracyjnej, w postaci pojawiających się rysunkowych i statycznych animacji, przybliżając dotkniętą dramatem rodzinę, której najmłodsze dziecko, dziewczynka trafia do szpitala, i rzeczywistych, rozgrywających się w baśniowym świecie wyobraźni, do której zabiera chorą siostrzyczkę, zatroskany braciszek.
W tym wyjątkowym miejscu, pełnym przedziwnych urządzeń, fikuśnych istot i pokręconych łamigłówek, przejmujemy kontrolę nad uroczym królikiem, zabawką, z którą nie rozstaje się dotknięte chorobą dziecko. Króliczy protagonista w świecie magii i tęsknoty próbuje uratować swoją najlepszą przyjaciółkę, uroczą Kwiatuszkę, która pewnego dnia zapada na dziwną przypadłość. Ich podróż, jak to w baśniach bywa, musi zakończyć się dobrze, choć będzie wiodła ich przez szereg growych niebezpieczeństw.
My Brother Rabbit to gra, która obiecywała graczom bardzo dużo nowości. Po pierwsze klasyczność w przygodowej formie, która w połowiczny sposób, ale niezaprzeczalnie wpasowuje się w sposób prowadzenia opowieści i rozgrywki, niemal idealnie obrazując jaki kunszt i ile umiejętności w tworzeniu gier ma Artifex Mundi.
Po drugie emocje, które miały nam towarzyszyć podczas jej ogrywania. Nie jest to może gra pokoju pierwszego sezonu The Walking Dead, która przed kilkoma laty poziomem emocjonalności powaliła graczy na kolana, brakuje jej jeszcze do melancholijnego, wzruszającego Blackwood Crossing nieco wysublimowania, ale historia umiejętnie porusza odpowiednią strunę, wzbudzając lekkie, ale jednak wzruszenie, jednocześnie budując je poprzez dwie zupełnie inne formy, wspomnianych statycznych, świetnie narysowanych animacji i prostoty rozgrywki, w której nastrój kierowanej przez nas postaci wyrażany jest jedynie przez gesty, uczynki i nieartykułowane dźwięki.
Opowieść na dwóch płaszczyznach toczy się swoim rytmem, który przede wszystkim buduje ogromna ilość mini - gier i jeszcze większa pobocznych, ale istotnych elementów.
Przyznam się, że już dawno nie grałam w żadną z gier Artifex Mundi, co za tym idzie, straciłam zdolność graczy hidden - object, których podstawową i największą zaletą jest spostrzegawczość. Przyznam się, że miałam problem z odnalezieniem niektórych elementów, które skrupulatnie i niezwykle dobrze przede mną ukryto. Wiedziona podpowiedzią w formie oznaczenia odpowiednim kolorem ikony przedmiotu, który należało szukać, znajdującego się w górnym, prawym rogu ekranu, wracałam raz po raz do danej lokacji przeszukując ją bardzo mozolnie i niezwykle dokładnie, co czasami troszkę mnie irytowało. Brakowało mi wtedy klasycznych rozwiązań przygodowych w postaci podświetlania "hot - spotów" lub "hinta".
Moje poszukiwania zakończone sukcesem, czasami okupionych utratą cierpliwości, nagradzały mi wprawdzie proste, ale bardzo różnorodne i ciekawe mini gry, które skupiały się między innymi na prawidłowym ustawieniu tarczy, zapamiętywaniu powtórzeń, dobieraniu kolorów, poskładaniu rur mających na celu poprowadzenie wody, zabawy kolorowymi pająkami czy biedronkowym dominem i tak dalej. Czynności te wnosiły w rozgrywkę mnóstwo radości, nie tylko ich solidną ilością, ale i pomysłowością i przecudnym, kolorowym graficznym wykonaniem.
Grom Artifex Mundi nie można odmówić zarówno ilości łamigłówek, jak i śliczności graficznego wykonania. Pod tym względem My Brother Rabbit nie odbiega on normy, gwarantując przyjemność dla zmysłu wzroku. Choć stylistyką nieco przypomina ich klasyczne HOPA jak choćby: Nightmares from the Deep: The Cursed Heart, to opisywana przeze mnie produkcja, wydaje się być bardziej dojrzała, pełniejsza i zbliżone stylem do klasycznych przygodówek.
Podczas eksploracji delektować się możemy nie tylko uroczymi rysunkowymi animacjami obrazującymi kolejne rozdziały gry, w której postaci są tak ślicznie narysowane, że nie chce się od nich oczu odrywać, ale i prześlicznym, surrealistycznym światem, w którym w cudowny sposób połączono kolory i dźwięk, a który przeplatany jest krótkimi cut -scenkami.
"Strojna", to pierwsze słowo, które nasunęło mi się zaraz po wkroczeniu do surrealistycznej krainy królika. Deweloperzy zbudowali świat tak niezwykły, nietypowy i tak wielobarwny, który mimo dramatyzmu, czasem się przebijającego, nadaje pozytywny i uroczy ton tej niezwykle krótkiej, ale intensywnej w doznania graficzne przygodówce.
Nie tylko wygląd lokacji, ich barwy, nietypowość i bajkowość ma tu znaczenie, ważną rolę, pewien rodzaj klamry spinającej etap gry stanowią konstrukcje, które budujemy, a ich wyjątkowość tworzy nie tylko to jak wyglądają, ale także jakie dźwięki wydają.
Otóż podczas zabawy co jakiś czas docieramy do miejsca, w którym budujemy pewien pojazd lub urządzenie, które składamy według instrukcji z zebranych i pochowanych w danej lokacji elementów. Umieszczona w właściwym otworze część, zaczyna się poruszać, wydając dźwięk, a każda z nich inny, tworząc tym samym niesamowitą, przyjemną dla ucha melodię, wywołując zupełnie mimochodem uśmiech na twarzy.
Jeśli jesteśmy przy dźwiękach, to nie można nie wspomnieć o cudownej ścieżce dźwiękowej, stworzonej przez Arkadiusza Reikowskiego, twórcy muzyki do takich tytułów jak: <observer_, Layers of Fear, Kholat czy Husk. Cudowną sentymentalną i urokliwą piosenkę, którą w pełnej krasie delektować możemy się już na początku gry, wykonuje Emi Evans, znana z NieR: Automata czy serii Dark Souls. Motyw ten przewija się podczas rozgrywki w różnej aranżacji, budując cudowny nastrój surrealizmu i zagadkowości.
Moje podsumowanie My Brother Rabbit nie może być długie, bo i gra króciutka, prawie pozbawiona wad, przedstawiająca nieco inne spojrzenie na świat klasycznych przygodówek, którą nie jest. Może kolejny projekt: Irony Curtain: From Matryoshka with Love taką tradycyjną formę rozgrywki przygodowej nam zagwarantuje. Póki co My Brother Rabbit pozwoli nam delektować się wprowadzeniem Artifex Mundi w świat tradycyjnych gier adventure, w którym króluje cudowna grafika, świetna, emocjonalna muzyka, mnóstwo łamigłówek i lekka, narracyjna i nastrojowa fabuła, przeznaczona zarówno dla młodych, jak i starszych graczy. Jeśli jeszcze nie graliście w My Brother Rabbit, to zróbcie to natychmiast, bo naprawdę warto!
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu