Wielu graczy odnosi wrażenie, że w pewnym momencie ikoniczna seria Assassin’s Creed gdzieś się zagubiła. Według niektórych, Ubisoft zagubił się w gąszczu tytułów, które wyrastają jak grzyby po deszczu, aby wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy z wiernych miłośników cyklu. Dzisiaj jednak chciałbym poruszyć nieco inną produkcję spod znaku zakapturzonych zabójców, pozbawioną otwartego świata i rozgrywki przeznaczonej na długie godziny przed komputerem. W tej recenzji przyjrzymy się dużo mniejszemu tytułowi, który zabiera nas w podróż na Daleki Wschód. Zobaczmy, co oferuje nam
Assassin’s Creed Chronicles: China.
Omawiany tytuł jest częścią trylogii spin-offów od pełnoprawnych gier z uniwersum Asasynów. Oprócz przygody w Chinach, Ubisoft, za pośrednictwem zewnętrznego studia Climax, przygotował dla graczy także części zatytułowane
Assassin’s Creed Chronicles: Russia, osadzone w realiach Rewolucji Październikowej, oraz
Assassin’s Creed Chronicles: India. Wszystkie trzy produkcje odchodzą od znanych mechanik i zostały opracowane w technologii 2.5D jako gry typowo platformowe.
Główną bohaterką
Assassin’s Creed Chronicles: China jest młoda asasynka, Shao Jun.
Miłośnicy serii z pewnością docenią fakt, że postać ta była szkolona w swoim rzemiośle przez słynnego Ezio Auditore da Firenze. Jak dowiadujemy się ze wstępu do rozgrywki, zabójczyni powraca do swojej ojczyzny, aby pomścić swoich współbraci z Zakonu Asasynów, którzy zostali wymordowani w wyniku intrygi stowarzyszenia nadwornych eunuchów nazywających siebie “
Tygrysami”. Jak się oczywiście okazuje, spiskowcy są wspierani przez siły wszechobecnych Templariuszy.
W grze nie zabrakło rozwiązań typowych dla serii Assassin’s Creed, takich jak osadzenie wydarzeń w wielu różnorodnych, wiernie odwzorowanych lokacjach. Tym sposobem gracze zostają przeniesieni na ulice Pekinu, do korytarzy Zakazanego Miasta, a nawet na Wielki Mur Chiński, atakowany zresztą przez hordy mongolskich najeźdźców… Produkcja zaopatrzona jest także w nieocenioną “Bazę Danych Animusa”, która pozwala dokształcić się każdemu głodnemu wiedzy graczowi. Przyznam, że sam zaliczam się do tego typu ludzi, którzy czytają z uwagą notkę o każdej postaci historycznej, która pojawia się podczas rozgrywki. Cóż, można chyba połączyć zabawę z nauką!?
Na pierwszy rzut oka cała
Assassin’s Creed Chronicles bardzo przypomina klasyczny tytuł Prince of Persia z 1989 roku. Większość gameplay’u opiera się na skokach, błyskawicznym pokonywaniu przeszkód oraz ukrywaniu się, zaś jedynie w nieznacznym stopniu polega na walce z przeciwnikami. Co więcej, każdy segment przechodzonego akurat poziomu jest punktowany. Najlepszy wynik gracz otrzymuje za przejście obok strażników bez wykrycia, zaś otwarta walka jest wręcz piętnowana, a agresywny sposób przejścia poziomu sprawia, że grający zostaje nazwany “
Zabijaką”. Dodatkowo, w wypadku wykrycia przez żołnierzy przeżycie Shao Jun jest prawie niemożliwe, gdyż ginie ona już od paru ciosów mieczy lub chińskich halabard.
W wyraźny sposób sugeruje to graczom “skradany” sposób rozgrywki, który wymaga ogromnego skupienia i znacząco podnosi poziom trudności całej produkcji.
Przy okazji warto jednak wspomnieć o jednym z dużych minusów gry, którym jest sztuczna inteligencja przeciwników. Jako recenzent, chcąc nie chcąc zagłębiam się nieco mocniej w różne możliwości rozgrywki. Jak okazało się w przypadku
Assassin’s Creed Chronicles: China, takie badanie kończy się szybkim odkryciem luk w myśleniu w teorii czujnych strażników. Tym sposobem sprytny gracz jest w stanie wyeliminować całą armię wrogów wszczynając alarmy, chowając się za murkiem, a następnie zabijając odchodzących od jego kryjówki przeciwników. Oczywiście, nie polecam oszukiwania programu w taki sposób, chciałem jednak wskazać braki w AI wirtualnych przeciwników, którzy nie są w stanie wykryć asasynki, która kucnęła pod ławką, na której siedzą.
Ogromną zaletą produkcji Climax Studios jest oprawa audio-wizualna. Muzyka towarzysząca rozgrywce tworzy niesamowity klimat, wprawia w zamyślenie, a w odpowiednich momentach dopasowuje tempo do dynamicznych wydarzeń na ekranie. Nawet pisząc ten artykuł w moich słuchawkach płyną nuty soundtracku ACC: China! Jak wspomniałem już na początku, gra została stworzona w technologii 2.5D, co robi niesamowite wrażenie. Niby jest to wciąż płaska platformówka, ale jednak możemy zmieniać płaszczyzny i zagłębiać się w różnorodne plansze. Przyznam, że jest to pierwsza produkcja wykonana w takiej technice, w jaką miałem przyjemność grać i bawiłem się świetnie! Sama oprawa poszczególnych lokacji i przerywników filmowych zasługują na oddzielny punkt. Całość ma formę obrazów, na których widoczne są nawet pojedyncze pociągnięcia pędzla. Ma to za zadanie przywodzić na myśl tradycyjne chińskie malarstwo. Efekt jest taki, że budynki i tła sprawiają wrażenie rozmytych, trochę nierzeczywistych. Nadaje to opowiadanej historii wspaniały, tajemniczy klimat wspomnień z zamierzchłych czasów.
Zwróciłem też uwagę na wyjątkowo płynną rozgrywkę. Wielką przyjemność sprawia samo obserwowanie, jak zwinnie nasza bohaterka przeskakuje z jednej przeszkody na drugą lub błyskawicznie ukrywa się w ciemnych wnękach cesarskich korytarzy. Najlepiej widać to w widowiskowych poziomach rozgrywanych na czas, jak chociażby podczas szturmu Mongołów na Wielki Mur Chiński. Podłoga ucieka Shao Jun spod nóg, płomienie gonią za nią krok w krok, nad głową latają jej pociski z machin oblężniczych, a nasza postać z gracją kotki unika wszelkich niebezpieczeństw.
Poruszyłem już temat szturmu na Wielki Mur, który jest zresztą najbardziej zapadającym w pamięć poziomem z całej gry. Dynamiczna muzyka, panika żołnierzy i ogólny chaos, pośród którego musi odnaleźć się nasza asasynka robi ogromne wrażenie.
Assassin’s Creed Chronicles: China obfituje w tak efektowne elementy - oprócz wspomnianej sekwencji możemy także podziwiać spektakularne pożary budowli, portów, a także
akrobatyczne egzekucje dokonywane na najbardziej istotnych przeciwnikach.
Na koniec należy wspomnieć jednak o jeszcze dwóch słabych stronach tej produkcji. Mianowicie, sama fabuła sprawia wrażenie bardzo płytkiej, wręcz banalnej. Prosta historia o zemście może być ogromnym zawodem dla fanów serii, przyzwyczajonych do wielopłaszczyznowych, międzynarodowych intryg znanych z innych części cyklu. Oczywiście, jest to tylko spin-off, jednak całość pozostawia duży niedosyt. Światełkiem w tunelu są jedynie momenty, w których pojawia się postać legendarnego Ezio Auditore oraz scena końcowa tytułu, które wprowadzają trochę głębi do tej jednowymiarowej historii. Dodatkowo, poznanie tej opowieści od początku do końca zajmie wprawnemu graczowi jedynie kilka godzin. A szkoda, rozgrywka kryje w sobie ogromny potencjał, a przedstawiona fabuła aż prosi się o rozwinięcie.
Assassin’s Creed Chronicles: China to gra zdecydowanie warta spędzenia nad nią swojego czasu, chociażby ze względów czysto estetycznych. Oprawa graficzna przygotowana przez studio Climax potrafi wprost oczarować i przenieść nas w realia magicznych, lecz brutalnych Chin. Pojawiają się tu braki fabularne oraz trochę problemów ze sztuczną inteligencją, jednak zalety zdecydowanie przeważają.
Przede wszystkim zaś, ta krótka produkcja wprowadza do serii o Asasynach powiew świeżości, którego ikoniczny cykl studia Ubisoft niezmiernie potrzebuje....