Mógłbym zacząć, iż Crashday Redline Edition wydano niemal roku temu, w sierpniu 2017 roku. Na początku warto byłoby też wspomnieć, że gra ta to wyścigi zręcznościowe, które pod otoczką nieskrępowanej zabawy niszczenia samochodów i szalonych wariacji na temat ścigania starają się ukryć nieco przestarzałą mechanikę sprzed lat. Ale czy należy oczekiwać niesamowitej zawartości po grze w cenie (a raczej prze-cenie, bo chyba jednak nie warto decydować się na pełnowartościowy zakup) jednej porządnej gry mobilnej?
Ale chyba powinienem tak naprawdę zacząć od samego początku. Crashday Redline Edition jest remasterem gry wydanej pierwotnie pod tytułem Crashday w 2006 roku przez nieznane szerzej studio Moonbyte. Produkcja nie prezentowała ani świeżego spojrzenia na mechanikę rozwalania pojazdów, ani nie zaskakiwała pomysłami (zwłaszcza że bardzo podobny w warstwie gameplayowej FlatOut miał swoją premierę dwa lata wcześniej). I chyba to było przyczyną braku dużego sukcesu – wtórność i nieco niższy poziom od tego prezentowanego przez bardzo znanego, niejako ojca gatunku szalonych wiraży samochodowych.
Wydaje się jednak, że tytuł zyskał w przeszłości chociaż częściowe uznanie. Na pewno w Polsce swojego czasu mógł cieszyć się pewnego rodzaju estymą, gdyż nawet w czasach jej wydania, mogła zaoferować się za naprawdę śmieszną kwotę w okolicach 20 złotych. Podobnie było i w moim przypadku, gdy to Crashday stał się mą pierwszą grą przeznaczoną na komputer osobisty (wcześniej miałem styczność niemal wyłącznie z produkcjami na bez wątpienia bardzo popularną konsolę PlayStation 1).
Jak wygląda rozgrywka w Crashday Redline Edition?
Jeśli chodzi o rzeczy stricte związane z całą warstwą rozgrywki, to wydaje się, że głównym atutem odświeżonej produkcji miał być multiplayer i wsparcie dla modów ze Steam Workshop. I trzeba przyznać, że w steamowym warsztacie można znaleźć wiele rzeczy, które cieszą oko. Od specjalnie opracowanej kampanii, przez starannie przygotowane trasy po modele samochodu jak nissan GTR czy filmowy delorean DMC-12 z „Powrotu do przyszłości”. Bez wątpienia jest to duży atut, czego nie można powiedzieć o trybie sieciowym. Ten po niemal roku prawie umarł; czasem można natrafić na jeden serwer czy dwa utworzony, w skrócie mówiąc, przez jakiegoś użytkownika.
Tym razem zacznę nie według kolejności, tylko od drugiej strony. Edytor tras to narzędzie, które oddaje nam w ręce możliwość stworzenia wymarzonej przez nas szalonej drogi, po której potem możemy użyć w innych trybach czy też podzielić się ze społecznością. Chciałoby się powiedzieć, że ogranicza nas tylko wyobraźnia, lecz także niestety dosyć ubogi wybór elementów składowych. Mapkę projektujemy w rzucie poziomym; otrzymujemy kwadrat terenu podzielony na mniejsze kwadraciki, które możemy wypełnić kilkoma rodzajami drogi, checkpointami, obiektami upiększającymi krajobraz (jak drzewa czy kamienie) a także budynkami użyteczności publicznej, na które składa się między innymi stacja benzynowa czy kościół. Nie zabrakło także możliwości tworzenia konkretnych tras wyścigów, co możemy zrealizować przez odpowiednie rozmieszczenie punktów kontrolnych. Możliwości, zwłaszcza kształtowania terenu, nie jest zbyt wiele, lecz odpowiednio zawziętym projektantom z pewnością uda się stworzyć coś ciekawego.
Jak prezentują się właściwe tryby zabawy?
Nieco lepiej prezentuje się zawartość właściwa, gdzie bez wątpienia spędzimy więcej czasu. Znowu zacznę od końca i wspomnę o mini-grach, których według producenta jest sześć, a tak naprawdę są trzy, bo każda z nich ma swoją drugą wersję. Pierwsza to „long jump”. Jak sama nazwa wskazuje; nic zaskakującego. Krótko: rozpędzamy się na skoczni, niczym najlepsi polscy skoczkowie i rozpędzeni mkniemy w przestworzach, by wylądować jak najdalej i zebrać jak najwięcej punktów. W drugim przypadku sprawa ma się nieco inaczej; tutaj w „vehicle blast” również musimy „dolecieć” jak najdalej, lecz tym razem musimy na płaskiej drodze dotrzeć do wyskoczni, mając jednocześnie na dachu zamontowaną bombę, która to uruchomi się po upłynięciu kilkunastu sekund; jeśli się postaramy to stanie się to po wyskoczeniu w powietrze. Ostatnią możliwością jest „checkpoint chase”, gdzie mamy za zadanie przejechać jak największą liczbę punktów kontrolnych. Niesamowite emocje.
Kolejna kategoria to „single events”. Jak sama nazwa wskazuje, tutaj wybieramy między kilkoma trybami, które zaprezentowali na twórcy. I tak na pierwszy ogień idzie „wrecking match”, czyli klasyczna samochodowa rozwałka, gdzie naszym głównym celem jest możliwie jak najszybciej wyeliminowanie groźnych oponentów. Zostaje nam oddane do dyspozycji zaledwie parę opcji do wykorzystania, co jednak nadal przynosi radość z demolki, chociaż po pewnym czasie może wkraść się rutyna. I tak, oprócz klasycznego zderzania, do walki z wrogami możemy użyć zamontowanego z boku karoserii miniguna czy rakiet, którymi będziemy razić na większą odległość. Następnie w „stunt show” wyruszamy jeździć przez mapę, by przez akrobacje na rozmaitych wyskoczeniach wykręcać jak największą ilość punktów.
Kolejno tryb „hold the flag”, gdzie naszym zadaniem jest jak najdłuższe utrzymanie tytułowej flagi, a raczej jej ekwiwalentu w postaci figurki emotki na dachu i przejeżdżaniu przez punkty kontrolne. Jest też „race”, czyli klasyczny wyścig. Mamy też „pass the bomb”, gdzie naszym zadaniem jest jak najdłuższe jechanie z bombą na dachu, by w możliwie ostatniej chwili przed upływem czasu przekazanie jej innemu samochodowi, by ten wyleciał w powietrze, a my mogli otrzymać punkty. „Bomb run” jest nieco podobny, lecz teraz każdy ma ładunek wybuchowy i nie może schodzić poniżej pewnej prędkości i jednocześnie przejeżdżać przez punkty kontrolne, by dać sobie więcej czasu i opóźnić wybuch. Wreszcie tryb „test drive”, gdzie w samotności możemy przejechać się po torach i sprawdzić nasze umiejętności, tym razem nie uczestnicząc w żadnych zawodach.
Jedną z głównych opcji całej gry jest „career game”, lecz niestety nie da się o nim zbyt wiele powiedzieć. Na niego składają się możliwości zabawy z kategorii „single events”, czyli między innymi wyścigi, wykręcanie najwyższych wyników przez efektowne ewolucje pojazdem czy rozwalanie przeciwników. Całość da się ukończyć w zaledwie parę godzin, co najlepiej pokazuje, że nie położono największego nacisku na tryb kariery. Co do fabuły, to trzeba przyznać, że występuje, ale nic ponadto. Składają się na nie monologi przez każdym etapem, jednak nie radzę przykładać do nich większej uwagi i sugeruję po prostu przewijać te nieco monotonne wypowiedzi narratora.
Oprawa
Najpewniej to właśnie w tej kwestii gra zbierze największe bęcki. Co prawda jest to w pełni działająca, dobrze zoptymalizowana (nieustannie wysoka liczba klatek na sekundę) gra, która bardzo przypomina pierwowzór. Aż za bardzo. W kwestii grafiki, no cóż… Na pewno trzeba przyznać, że została ona poprawiona w dość znacznym stopniu. Nie dziwi jednak, iż Moonbyte Games przyłożyło uwagę do warstwy wizualnej, gdyż to właśnie tylko tym ma odróżnić się od produktu sprzed lat. Nie, żeby taki np. system kolizji i zniszczeń prezentował się archaicznie. Wręcz przeciwnie – fizyka już przed laty robiła dobre wrażenie, a i teraz będzie cieszyć w pewnym stopniu, gdy spojrzymy nieco przymkniętym okiem na przesadzone wybuchy i bez wątpienia widowiskowe miażdżenie karoserii swojej i przeciwników.
Na pochwałę zasługuje fakt, iż w porównaniu do wykonanej pracy, produkcja wymaga sprzętu niskich lotów. Oczywiście im lepszy „komp”, tym więcej klatek można uzyskać, lecz by cieszyć się bardziej płynnym doświadczeniem z gry, wystarczy posiadać maszynę sprzed dobrych kilku lat.
Co do muzyki, to trzeba przyznać, że robi swoją robotę. Ciężkie brzmienia pełne wyższych i niższych dźwięków czy basy o dziwo nawet mi wpadają w ucho, chociaż tak naprawdę zdecydowanie nie jestem fanem tego typu utworów. Miarowa muzyka przygrywa tak samo w menu, jak i przy okazji wielu trybów rozgrywki. Wydaje mi się jednak, że lista przyzwoitych „kawałków” muzycznych ma ukryć dźwięki silników pojazdów, które na wyższych obrotach nie przypominają potężnych wysokolitrażowych machin, a odgłosy o niezbyt przyzwoitym skojarzeniu pochodzące z przydomowych kosiarek.
Podsumowanie recenzji Crashday Redline Edition
Moim zdaniem w przypadku tego remastera trzeba spojrzeć na jej opinię dwojako. Jeśli jesteś osobą zainteresowaną ograniem dobrej w miarę świeżej gry, to raczej nie jest to tytuł dla Ciebie. Archaiczna nieco mechanika sterowania pojazdami, brak ogólnego pomysłu na siebie czy w pewnym stopniu, delikatnie mówiąc, brak nowoczesnych wodotrysków graficznych na pewno odrzuci od siebie znaczną część graczy szukających porządnego tytułu do nieskrępowanej zabawy.
Obawiam się również, że prawdziwi fani gier retro mogą również mieć problem, by znaleźć w tej produkcji coś odpowiedniego dla siebie. W tej produkcji zdecydowanie brak klimatu małych dzieł kultury (tylko czy gry to już element kultury?) powstałych na początku wieku bądź też w ostatnich latach poprzedniego tysiąclecia.
Crashday Redline Edition, trzymając się tematu motoryzacyjnego, to taki polonez; w znacznej części po prostu staroć, który jeszcze nie osiągnął sędziwego wieku do bycia prawdziwą gierką retro, ale też nie w miarę nowa produkcja nie zwracająca niczyjej uwagi. Chociaż pierwsze polonezy już zdecydowanie stają się youngtimerami, tak więc może warto zainteresować się chociaż pobieżnie tym produktem?
No niestety, deweloperzy tutaj się nie popisali i wygląda to bardziej na skok na kasę :/