Lato to najlepszy czas na gry łatwe, lekkie i przyjemne. W tych nieuchwytnych chwilach błogiego lenistwa, nic nie robienia i wyluzowania, często sięgamy po gry, które z letnim klimatem kojarzyć się mogą i przystają do niego jak piasek do plaży, czy wakacje do urlopu. Takimi grami są niewymagające żadnego wysiłku ze strony gracza, "klikacze", nie licząc oczywiście pracy palca wskazującego, przyciskającego na mysz, umiejętności czytania w języku angielskim i ewentualnie krótkiej chwili zastanowienia się nad kolejnym wyborem w grze nam zaserwowanym. Żadnych skomplikowanych zagadek logicznych, kombinowania z przedmiotami, czy mozolnej eksploracji, ot klasyczna wizualna powieść, interaktywna film z większym lub mniejszym przesłaniem.
Wciągnięta w letni klimat, prawie ugotowana żywcem i obeznana już z klimatem japońskich visual novel sięgnęłam, dzięki uprzejmości
GOG.com, po kolejny tytuł w tym jakże mało skomplikowanym gatunku. Ograwszy
eden*, grę śliczną wizualnie, ciekawą fabularnie i drażniącą dźwiękowo, wkroczyłam w
świat fantasy, mangi i anime skupiony w kilkugodzinnej grze wideo, z której… o zgrozo, chciałam jak najszybciej uciec gdzie pieprz rośnie. W
edenie* drażniła mnie infantylna ścieżka dźwiękowa i równie nad ekspresyjny dubbing, w
fault - milestone one, bo o niej mowa na nerwy działało mi już prawie wszystko. Trzymałam się kurczowo
miłej dla oka grafiki i nielicznych, w miarę dobrze napisanych postaci i brnęłam poprzez kolejne godziny rozgrywki dawkując ją sobie, jak niechciane lekarstwo w porcjach po piętnaście minut. Pierwsza z części dobrze mimo wszystko przyjętych gier z cyklu
fault, uświadomiła mi, że taki rodzaj gier, to klimat, który zupełnie mi nie pasuje i raczej go nie polubię. Ale po kolei....
Najistotniejszym elementem visual novel jest fabuła, to na niej skupiona powinna być cała gra, to ona, oprócz przepięknego graficznego wykonania budować ma urok ogrywanej produkcji. Tak też powinno być w fault - milestone one, problem w tym, że choć fabuła oczywiście jest zarysowana, to jest tak płytka, tak dziecinna i mało angażująca, że ma dużą szansę znudzić nie jednego, najbardziej wytrwałego i przede wszystkim cierpliwego gracza.
Historia zaczyna się w krainie, w której naród Kadia musi sobie poradzić z problemem słabnącej wiecznej many, stając oko w oko z wizją rychłego upadku i zniszczenia. Na szczęście jest wśród nich człowiek imieniem Cid Zhevitz, któremu dzięki pracy i zaangażowaniu udaje się przywrócić dawną świetność miejscu, w którym mieszka. Sukces niesie ze sobą także porażki i zagrożenie, które odbijają się echem zarówno na nim samym, jak i na jego rodzinie, wokół której kręci się nasza opowieść.
To właśnie owa familia i osoby jej bliskie, są motorem napędowym tej produkcji, problem w tym, że postaci są tak źle rozpisane, mdłe, nijakie i płytkie, że nie bardzo ma się ochotę w ich historii zagłębiać. Na dodatek przez większą część zabawy (jeśli tak to można nazwać) czytamy dialogi napisane tak nieudolnie, że trudno uwierzyć, że bierzemy udział w grze stworzonej przez dorosłych ludzi, czyli studio ALICE IN DISSONANCE, dla równie (miejmy nadzieję) pełnoletniego gracza.
Podczas gry śledzimy losy zarówno z perspektywy samego Cida, ale i jego żony Elina, jego dzieci i wielu innych bohaterów, wpadając w jakiś totalny chaos fabularny, z którego ciężko się wyplątać. Otóż oprócz tej dwójki mamy również księżniczkę Selphine i jej strażniczkę Ritonę, które zostają teleportowane do nieznanego im miejsca, pełnego roślinności lasu.
Hm... choć wątki wplecione w rozgrywkę w jakiś sposób się zazębiają, to niestety stwarzają tylko pozory spójności, tworząc z lekkiej produkcji jakieś niewyobrażalnie rozciągnięte wizualne przedstawienie z zupełnie nieistotnymi dla scenariusza, zbędnymi i rozciągniętymi na wszelakie sposoby dialogami.
Nic tak nie drażni mnie w grach jak ich przegadanie, które (jeśli jest taka możliwość) traktuje przeklikaniem kolejnych rozmów, nawet nie czytając co wyświetla mi się na ekranie, nie wgłębiając się tym samym w zwykle podoczne wątki opowieści. Jeśli jednak gram w produkcję, która sama w sobie jest jedynie opowiadaniem i na nim ma się skupić, to pomijanie rozmów szybkim kliknięciem myszki jest co najmniej dziwne. W tym miejscu muszę przeprosić wszystkich, którym fault - milestone one przypadło do gustu, wybaczcie, ale ta gra jest zwyczajnie… nudna. Ilość nie wnoszących do akcji fragmentów, przeciągania rozgrywki i bezsensownych dialogów jest tak duża, że z czasem sprawia fizyczny ból, a przecież gra ma bawić, a nie czynić cierpienie.
fault - milestone one to prosta w swoim zamierzeniu produkcja, obsługiwana za pomocą komputerowego gryzonia, wykonana w przyjemnej dla oka, rysunkowej, typowej dla gatunku anime, grafice: rozwiane włosy, wielkie błyszczące oczy, małe usteczka, mnóstwo kolorów i… w przeciwieństwie do edenu*, do którego się będę co jakiś czas odwoływać, pozbawiona przerażającej dla europejczyka dozy ekspresyjności w wykonaniu.
Ufff… chciało by się odetchnąć, ciesząc się, że nie musimy męczyć uszu drażniącymi głosikami żeńskich postaci, gdyż gra jest pod tym względem niema. Ale, ale moi drodzy, produkcja rekompensuje sobie te braki innymi jakże okropnymi aspektami, przede wszystkim przerażającą ścieżką dźwiękowa, mam tu na myśli głównie muzykę i równie oszałamiającymi, niestety w negatywnej formie, dźwiękami otoczenia i konwulsyjnymi drganiami kamery w momentach zagrożenia, które jak mniemam budować miały odpowiednią, dramatyczną atmosferę.
Napięcie tworzyć mają także wielokrotne zbliżenia na twarz danego bohatera, na których, jak przystało na gry w japońskim wydaniu, malują się wszelakie grymasy, od szeroko rozdziawionych ust, po otwarte w przerażeniu oczy i krople potu spływające po policzkach.
fault - milestone one jest grą dość długą, bo obejmującą kilka rozdziałów, a jej przejście oscyluje w granicach dziesięciu godzin. To także tytuł, który balansuje na granicy visual novel, a przygodówki i to pod wieloma względami.
Po pierwsze nie uświadczymy tu typowych dla tego gatunku wyborów i decyzji, a te, które już są nie mają dla gry kompletnie żadnego znaczenia. Nie istotne jest to, czy wybierzemy tę, czy inną opcję, gra zawsze potoczy się tak samo. fault - milestone one, co jest w tym przypadku lekko dziwne, jest bardzo liniowa, przez co zupełnie nie zachęca do jej odkrywania, gracz staje się narzędziem, biernym uczestnikiem dość przeciętnej produkcji growej.
Po drugie twórcy oprócz opowieści i skupieniu gracza jedynie na niej, dali także możliwość zgłębiania historii narodu, umieszczając w grze encyklopedię, dodatkowo dając możliwość zapisywania rozgrywki w dowolnym momencie.
Bardziej ciekawszym dodatkiem jest w fault - milestone one połączenie rzeczywistości z magią. Fantasy przenika nas w grze w bardzo płynny sposób, obrazuje świat przedstawiony i staje się urozmaiceniem nudy.
Równie fajnie prezentują się dość stateczne, a zarówno emocjonalne animacje, w których nasi bohaterowie zmagają się z przeciwnościami losu, na przykład walczą. Wnoszą one nieco zadowolenia i napędzają do grania znudzonych monotonią graczy.
fault - milestone one to uboga, denerwująca i płytka wersja gatunku gier, które nie są niestety bardzo popularne w naszym kraju. Dalej są chyba egzotycznym kwiatem na łące pełnej znajomej nam roślinności. Czy azjatycki gatunek visual novel ma szansę rozwinąć się także w naszej ojczyźnie? Być może! Śmiem twierdzić, że i w Polsce ma on swoje grono fanów, choć mnie akurat zupełnie nie pociąga. Myślę, że to taki rodzaj gier, które się albo kocha, albo nienawidzi. Ocenę tego co Wy o niej sądzicie, pozostawiam więc otwartą. Sprawdźcie sami!
No niestety, oba Fault są dość słabe, jak wiele gier visual novel. Jak już jest jakaś dobra, to jest w większości wypadków fenomenalna, ale dużo jest przeciętnych i słabych, bo łatwo takie gry się robi.