Zawsze tak dla oryginalnej tematyki!
Przyznacie sami, że temat dotyczący wszelkiego rodzaju robactwa, a tym bardziej karaluchów nie należy do zbyt miłych i lubianych przez nas dwunożnych. A co byście powiedzieli na to, że pewne dwa studia, wespół w zespół postanowiły wyprodukować i wypuścić na rynek gier przygodowych pozycję, która właśnie taką tematykę porusza. Pewnie część z Was powiedziałaby „fuj”, a cóż to za ohydny pomysł, część podjęłaby ryzyko i wypróbowała co z tego wyszło, a część pomyślałaby, że karaluszki, to powiew czegoś nowego w zalewie ludzkich bohaterów ratujących świat.
Taką właśnie robaczą grę we współpracy wyprodukowały szwajcarskie studio Koboltgames i niemieckie Deadalic Entertainment. Dzieło nosi tytuł „Journey of a Roach” i jest rysunkową, barwną pozycją, w której wspomniane, nielubiane karaluchy zaprezentowane są bardzo przyjemnie, a nawet zabawnie.
Wcielamy się w niej w dwójkę karaluchów, które razem z niewielką grypą innych owadów przetrwały wojnę nuklearną, ukrywając się głęboko w kanałach, pod ziemią. Nasi bohaterowie to Jim I Bud. Jim bardziej rozważny i rozsądny, zaś Bud nieco postrzelony i pragnący swobody i piękna natury, której mu bardzo brakuje. Gdy pewnego dnia, będąc już na powierzchni, Bud dostrzega w oddali kwiatek, rusza w jego kierunku, nie zważając na przeszkody i niebezpieczeństwa, jakie na niego czyhają. Niestety podczas swej eskapady wpada ponownie pod ziemię, przy okazji zrzucając na siebie beczkę po odpadach radioaktywnych, która przygniata go swym ciężarem. Tim, bądź, co bądź jego przyjaciel rusza mu na pomoc i ponownie wkracza do mrocznego świata podziemi. Gdy już prawie udaje im się wyjść na zewnątrz, gdyż Bud odnajduje wyjście, na ich drodze staje ptak i dwójka ponownie ląduje na dole. Z biegiem czasu naszemu nieszczęśnikowi Budowi przytrafiają się inne katastrofy życiowe, doprowadzające do porwania go przez sektę mrówek, odprawiających przedziwny rytuał.
Czy dwójce udaje się w końcu wrócić na powierzchnię ? Musicie się o tym przekonać grając w grę „Journey of a Roach” i pomagając małemu Timowi uratować swego przyjaciela. Tak jak już wcześniej wspomniałam gra oferuje rysunkową grafikę, przeplataną bardzo zabawnymi, ręcznie rysowanymi animacjami, których w rozgrywce jest dość dużo. Każda animacja, zaczyna nowy rozdział gry, który przy okazji jest zapisem, swoistym savem.
„Journey of a Roach” nie jest do końca klasyczną przygodówką, choć tak jest traktowana. To według mnie zmiksowanie gry adventure z platformówką, bowiem naszych bohaterów prowadzimy od lokacji, do lokacji, w każdej wykonując określony rodzaj i ilość zadań.
Postaciami kierujemy za pomocą klawiszy WSAD lub klawiszy strzałek. Rozgrywkę rozpoczyna samouczek, w którym poznajemy interfejs rozgrywki, w której istotną rolę odgrywają nie dialogi, jak jest to w większości gier tego gatunku bywa, a komiksowe dymki, jakie pokazują się nam po kliknięciu na jakowąś postać lub też przedmiot. W grze bowiem nie uświadczymy żadnych dialogów, nasze postacie nie mówią, a wyrzucają z siebie jedynie nieartykułowane dźwięki. Za rodzaj komunikacji muszą posłużyć nam te właśnie dymki, w których znajdziemy czarno- białe rysunki i dowiemy się, czego lub co dana postać oczekuje, albo co i gdzie mamy wykonać.
Pozycja nie należy do trudnych, gdyż poprzez ten komiksowy rodzaj podpowiedzi prowadzenie jesteśmy za rękę. Nie ma myślę możliwości zatrzymania się i błądzenia w kółko. W grze nie istnieje opcja podświetlania aktywnych miejsc poprzez klikniecie odpowiedniego klawisza na klawiaturze, ale twórcy umożliwili przybliżenia gry, poprzez użycie "spacji". Dodatkowo, podczas przejścia naszego bohatera do nowej części podziemia, pojawi się automatycznie zbliżenie gry i pokazanie miejsc ważnych, do którym na pewno musimy się udać.
Choć nie ma w grze tradycyjnego, całkowitego poruszania się za pomocą myszki, nie znaczy to, że jej wcale nie będziemy używać. Mysz przyda nam się do zabierania przedmiotów, klikania na nie, by je obejrzeć oraz rozwiązywania zagadek, których w grze nie jest wiele. Głównie skupiamy się raczej na zadaniach typowo przedmiotowych. Z zagadek czysto logicznych, czeka nas otwieranie sejfu i odpowiednie naciskanie pewnych gumowych kaczek, by zagrać na nich kołysankę. Nie mniej jednak zadania te są bardzo proste i znajdziemy w grze do nich podpowiedź.
Podczas rozgrywki zbierać będziemy różnorodne, potrzebne do posunięcia fabuły do przodu przedmioty. Trafiają one do klasycznego ekwipunku znajdującego się na górze ekranu, z tą różnicą, że wszystkie rzeczy po znalezieniu się już w kieszeniach naszego bohatera, stają się czarne. Również czarnego koloru jest ikona ręki, dzięki której ów przedmiot trafia do inwentarza. Niczego nie zrobimy, nie dotkniemy, ani nie użyjemy, zanim nie podejdziemy do przedmiotu, lub postaci dostatecznie blisko, tak by ikona ręki była w czarnym kolorze. Oprócz ekwipunku na górze, w tym samym miejscu, ale po prawej stronie znajdziemy symbol gwoździa, który otwiera nam mapę. Tu zapisywane są miejsca, do których dotarliśmy i te, które już razem z Timem i Budem mamy za sobą. Po otwarciu swoistej mapy, zobaczymy też ikonki (ja nazwałam je otwartych bramek), które wczytują nam określony obszar gry zapisany w save.
Dodatkowo twórcy przewidzieli tradycyjne zapisywanie gry, ale slotów na zapisy jest niewiele, co mnie akurat martwi, bowiem pozycja nie uniknęła tego, co ja w przygodówkach bardzo nie lubię, czyli zadań zręcznościowych. Otóż uświadczymy ich w grze aż, a może na szczęście tylko dwie. Jedna to przeprowadzanie wiązki prądu do pewnego urządzenia, a druga, to przechodzenie przez rozgrzane do czerwoności wiatraki. Zadanie może nie są bardzo trudne, ale osobie takiej jak ja, sprawiły pewne kłopoty.
Pewna innowacją w grze jest nie tylko to, że gramy karaluchami, ale także to, że zachowujemy się jak te właśnie robaki. Otóż jak one wędrujemy po ścianach i sufitach, żadna przeszkoda nie jest dla nas niczym trudnym. Na początku miałam problem z tym, żeby przestawić się na takie łażenie po wszystkim, pamiętając, że dużo przedmiotów zdobędę tylko wtedy jak wlezę na sufit lub na ścianę, ale z czasem doszłam pod tym względem do perfekcji. Niestety czułość kamery jest tak duża, że czasami robiąc nieroztropny krok do przodu lądowałam zupełnie nie tam gdzie chciałam.
Wszelakie braki i wady gry i pewną złość na nią, niwelował wszędobylski humor. Gra jest zabawna, nawet bardzo. Twórcy udowodnili, że nawet bez słowa mówionego można gracza bawić. Niepotrzebne są zabawne teksty, humor słowny. Wystarczą tylko zabawne rysunki i śmieszne animacje.
Całkiem średnio wypada za to muzyka w grze, której jest niewiele i jakoś nie bardzo ją pamiętam. Największą wadą tej pozycji jest jej długość. Niestety gra jest bardzo krótka i wystarcza jedynie na trzy do czterech godzin grania.
Podsumowując ten dziwny miks przygotówki z platformówką jest według mnie pozycją udaną, inną, dość ciekawą i przepełnioną humorem, a karaluszki, którymi gramy, to bardzo sympatyczne i śmieszne istoty, których absolutnie nie mamy powodu się brzydzić.
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Ciekawa 7/10