Pisząc o autorach Steel Rats, nie sposób pominąć początków, czyli tego, jak zaczynali. Oto zadebiutowali bowiem na polskim rynku, prezentując odbiorcom nic innego, jak znanego i lubianego „Kangurka KAO”, ikoniczną trójwymiarową platformówkę wzorowaną na Raymanie. Tate Multimedia było odpowiedzialnie również za ciepło przyjęte (przeze mnie na pewno) „Na Dzikim Zachodzie: Przygody Lucky Luke’a”, niełatwej, lecz dającej sporo frajdy gry przygodowej dla dzieci.
Warto jednak wspomnieć o jeszcze jednym w ich dorobku dziele. Studio stworzyło również dwie odsłony „Urban Trial Freestyle”, polegające na pokonywaniu motocyklem zróżnicowanych tras i „wykręcaniu” jak najlepszego wyniku.
W planach Tate Multimedia był również dodatek do drugiej części motorowej antologii, który jednak nie ujrzał światłą dziennego w pierwotnie przewidywanej formule. W toku prac twórcy zaczęli dostrzegać potencjał weń drzemiący. Wreszcie postanowiono zerwać z dorobkiem poprzednich tytułów i zdecydowano się zaoferować znajomą już zawartość w odświeżonej i zaskakującej formie.
Tak oto swojemu nowemu-staremu dziecku nadano nazwę „Steel Rats”, które zostało grą 2,5D polegająca na przemierzaniu różnorakich poziomów i pokonywaniu platform. Na samym jeżdżeniu się jednak nie skończyło, gdyż oprócz efektywnej jazdy niezmiernie ważnym elementem jest walka. Nie będzie nam nakazane bezmyślne przejeżdżanie przez kolejne fragmenty plansz. Jak na rasową platformówkę przystało, do celu prowadzi więcej niż jedna droga, którą warto podążyć. Wybór nie sprowadza się jednak do zwykłego wskazania, w którą stronę skręcić. Przyjdzie nam jeździć po ścianach i po suficie, na co pozwoli specjalna konstrukcja motocykla i odpowiednie podłoże.
Fabuła
Wydaje mi się, że głównymi bohaterami wcale nie są postaci w liczbie czterech, którymi przyjdzie nam sterować. Te oczywiście różnią się od siebie i są starannie zarysowane; typowa nerd (nerdka?) brzydząca się bronią palną i do walki wykorzystująca głównie swojego robota, typowego osiłka stawiającego na rozwiązania siłowe i dwoje gibkich, mniej zaakcentowanych – zręczny Randall i gibka Afroamerykanka. Oni rzeczywiście są ważni, każdy z nich ma osobne umiejętności wpływające bezpośrednio na walkę. Właściwymi protagonistami są chyba jednak motocykle – prawdziwe jednośladowe potwory, zdolne poradzić sobie (z pomocą „jeźdźca”) z wieloma przeszkodami; począwszy od zwykłych barierek drogowych, a skończywszy na potężnych, zrobotyzowanych przeciwnikach.
Wbrew temu, co mogłoby sugerować pierwsze wrażenie, nie toczymy bojów z członkami gangów motocyklowych bądź z policjantami, a z przeciwnikami zgoła nieludzkimi w postaci tzw. junkbotów, czyli maszyn powstałych z odpadów metalowych, które postawiły sobie za cel unicestwienie żywych stworzeń. Nie wszyscy jednak pozostają bierni na tragiczne wydarzenia – kształtuje się grupa stawiająca czynny opór najeźdźcy, czyli tytułowy gang motocyklowy Stalowe Szczury.
Kolejność miejsc, które odwiedzimy, jest ściśle ustalona. Ma to swoje uzasadnienie w fabule, gdyż najpierw należy odnaleźć resztę towarzyszy, a później odblokowywać kolejne fragmenty uciemiężonego Coastal City.
Węgielne miasto (może nie jest to zbyt dobre – moje – tłumaczenie, ale chyba dosyć dobrze oddaje jego charakterystykę) atakowane jest przez wspomniane już złomboty. My, grupka motocyklistów chwilowo wyjętych spod prawa rozpoczynamy osobistą krucjatę i ruszamy na pomoc oblężonej miejscowości, starając się jednocześnie ocalić jak największą ilość ludzkich istnień, wykorzystując do tego szeroki wachlarz umiejętności zarówno postaci, jak i tych wbudowanych w motocykl.
Rozgrywka/mechanika
Jeśli już o jednośladach wspomniałem, to te są naprawdę różnorodne. Każdy z nich, oprócz zdolności jechania, wyposażony jest w metalowe przednie koło będące tak naprawdę piłą tarczową, która dodatkowo może być wkręcona na jeszcze wyższe obroty za pomocą odpowiedniego przycisku.
Reszta umiejętności przypisana jest bezpośrednio do kierowców. Tutaj natrafiamy na sporą różnorodność – od latającego w powietrzu pomocnika, przez metalowy chwytak unieruchamiający przeciwników, po „fale uderzeniowe” niszczące maszyny przed sobą. Nie wszystkie są jednak dostępne od samego początku – sporą ich liczbę odblokowujemy w trakcie fabuły. Niektóre dostępne są od razu, za inne przyjdzie nam zapłacić wirtualną walutą – złomem.
Złom zbieramy podczas walki i niszczenia wraków samochodów, barierek etc. Jest on odpowiednikiem złota, za pomocą którego zdobędziemy nie tylko kolejne „ulepszenia” naszych postaci, ale możemy też wpłynąć na wygląd bohaterów oraz kształt maszyn. Oprócz tego zyskujemy także punkty (za, oczywiście, rozwałkę, potęgowaną odpowiednio przez mnożnik), służące potem to odblokowywania umiejętności.
Model jazdy to nie jest coś, co można uznać za pozytywny wyróżnik tej produkcji. Motocykl znakomicie spisuje się przy poruszaniu się na wprost. Trochę bardziej… niesforny jest, gdy chodzi o zawracania bądź skręcania. O ile z tym pierwszym radzi sobie jeszcze nieźle (obrót o 180 stopni wykonuje się poprzez wciśnięcie przycisku), o tyle nakierowanie motoru precyzyjnie na cel potrafi być uciążliwe. Pomimo godzin spędzonych z tą produkcją wciąż mam problemy, by odpowiednio wcelować w leżącą paczkę czy najechać wprost na złombota. Może lepiej byłoby, gdyby gra czasami brała pewnie stery w swe ręce i sama pomagała nam wmanewrować w cel? Mam nadzieję, że zostanie to poprawione w kolejnym patchu.
Bo cały problem ze sterowaniem polega właśnie na tym, że „Steel Rats” jest grą 2,5D. O ile w klasycznych platformówkach nie ma raczej problemu z poruszaniem się (wybór w zasadzie ogranicza się do czterech stron świata – góra, dół, lewo, prawo), to w tym tytule znaczenie ma w jakim miejscu tego wąskiego paska „szerokości” znajduje się nasz motocykl. Praktycznie wszędzie możemy poruszać się w tej dodatkowej płaszczyźnie, co ma niebanalne znaczenie podczas walki z bossami. Sprawy nie ułatwia fakt, że na wszystko patrzy się „z profilu”, co może utrudniać orientowanie się w przestrzeni. Chociaż ma to i swoje plusy – pozwala zwykle ominąć pomniejsze jednostki stojące nam na drodze, gdy już nie chce się nam z nimi użerać.
Całe Steel Rats, a raczej jej miasto, podzielone jest na kilka dzielnic. Każda z nich składa się z kilku–kilkunastu etapów, których pokonanie zajmie od dziesięciu do nieco ponad dwudziestu minut. Jak wspomniałem, w trakcie ich przemierzania zdobywamy złom – mogący ulepszać motocykle i umiejętności oraz punkty, które pozwolą na odblokowanie tej zawartości. Dodatkowo „walutę” zdobyć można, wykonując określone wcześniej zadania, jak np. zniszczenie przeciwników w odpowiedni sposób czy przejeżdżając jak najszybciej przez planszę. Jeśli nie uda się za pierwszym razem – nic nie szkodzi! Gra pozwala podejść do nich dowolną ilość razy, więc nic nie przemknie nam koło nosa.
Oprawa Steel Rats
Czterema bohaterami, wspomnianymi już wyżej, przyjdzie nam poruszać się po każdym z etapów. W dowolnym momencie możemy przełączać się między nimi, by w razie potrzeby wykorzystać odpowiednie zdolności jednej z postaci. Przymusowa zmiana protagonisty nadejdzie również wraz z utratą wszystkich punktów zdrowia. Wszelakie wprowadzone modyfikacje zatwierdzamy za pomocą właściwego przycisku. I tak po raz kolejny muszę rzecz, że w przypadku gier, gdzie poruszamy się pojazdem bądź też bierzemy udział w walce, tak i tutaj rekomenduję granie kontrolerem zewnętrznym. Przy wspomnianych już problemach z precyzją kierowania sprawdza się on zdecydowanie lepiej od mniej dokładnej poczciwej klawiatury.
Za całokształt wyglądu i działania produkcji odpowiada Unreal Engine, czyli bodaj najczęściej pojawiający się silnik w produkcjach niezależnych, zaraz obok Unity. Warto jednak pamiętać, że nie tylko dzieło Epic Games, odpowiada za stronę techniczną tytułu. Do niego twórcy musieli stworzyć niejako „suplement” który odpowiada za fizykę, by m.in. motocykle mogły poruszać się nie tylko w lewo i prawo, ale też w płaszczyźnie pionowej. Oba silniki pozwoliły na uzyskanie
bardzo ładnie zaprezentowanego retrofuturystycznego, mrocznego świata diesepunku i steampunku. Niemal w każdym miejscu na pierwszy plan wybijają się stalowe elementy brudnego otoczenia, często wyłaniają się z cienia płonące samochody oraz czyhające na każdym kroku zabójcze maszyny. Całość przyprawiać może nieco o depresję, ale dzięki temu Steel Rats oddaje przyciężkawy klimat beznadziejności, ostatni raz doświadczony przeze mnie chyba w
„We Happy Few” bądź w
Falloutach od
Bethesdy. Także i soundtrack należy pochwalić za stronę dźwiękową w znacznej mierze odpowiadają Japonki z zespołu
The 5.6.7.8’s, znanego np. z występu w „
Kill Bill” Qentina Tarantino.
Podsumowanie
Wiele emocji towarzyszyło mi podczas mierzenia się z tym tytułem. Czy to walka z opanowaniem niesfornego motocykla, radzeniem sobie z manewrowaniem wśród przeszkód i przeciwników oraz nierzadko wymagająca walka w bossami i innymi, nieożywionymi przeszkodami. Cenię jednak tytuły, które potrafią wzbudzić emocje u grającego. A zwłaszcza te pozytywne!
Pozytywów na szczęście jest co niemiara Oko cieszy przyjemna, lecz mroczna stylistyka, fabuła może nie najwyższych lotów, ale potrafiąca zainteresować oraz różnorodność wśród przeciwników, muzyki i oręża towarzyszącego pojazdom.
W zdecydowanej większości czas spędzony przy tym tytule był naprawdę przyjemny, co nie zawsze mogę stwierdzić, recenzując kolejną pozycję. Kolejne minuty na kolejnych fragmentach rozgrywki mijały mi szybko, chociaż nie raz i nie dwa zmuszony byłem do ich powtarzania, gdy moja zręczność i umiejętność walki nie wystarczyły na poradzenie sobie ze wszystkimi wrogami.
Nie żałuję, że sięgnąłem po tę produkcję. Opinie w serwisie Metacritic oraz Steam sugerują, że nie jestem osamotniony w tym twierdzeniu. Często jednak bywa tak, iż takie perełki przechodzą słabo lub całkowicie niezauważone. Mam jednak nadzieję, że w tym przypadku będzie inaczej i spore grono odbiorców będzie mogło cieszyć się ze swojej kopii.