Telltale Games, amerykańska firma z siedzibą w stanie Kalifornia, zajmująca się produkcją gier komputerowych. W skład studia wchodzą ludzie pracujący przy tworzeniu takich znanych tytułów, jak: Sam end Max, Grim Fandango, czy Monkey Island. Od jakiegoś czasu deweloper skupia się na tworzeniu gier epizodycznych opartych na komiksach i serialach. Jedną z nich jest Tales from the Borderlands.
Czy ja to znam, czy nie?
Moja przygoda z grami kalifornijskiego studia pewnie wcale by się nie zaczęła, gdyby nie ciekawość i los, który zwykle miesza w moim życiu, jak w garze. Jakieś dwa lata temu nie pomyślałabym nawet, że będę latać z tasakiem i tłuc Zombiaki, czy walczyć z dziwnymi stworami przeniesiony ze świata baśni. Do głowy by mi nie przyszło, że historie opowiedziane w The Walking Dead, czy też w The Wolf Among Us , pochłoną mnie bez reszty. Gdy więc nadarzyła się okazja zagranie w kolejne dzieło Telltale Games, nie zastanawiałam się ani minuty.
W Tales from the Borderlands przenosimy się w świat znany z serii strzelanek FPP, rozgrywającej się na fikcyjnej planecie Pandora. Nie jestem fanem tego gatunku gier, więc temat był mi raczej obcy. Przygotowując się jednak do napisanie tego teksu postanowiłam nieco się im przyjrzeć. I tak po przeczytaniu kilku informacji na temat produkcji, od których wywodzi się opisywana przeze mnie pozycja, wiedziałam już, że historia opowiedziana mi w owej przygodówce toczy się tuż po wydarzeniach rozgrywających się w drugiej części Borderlands i choć pojawiają się w niej nowi bohaterzy, to nie zabrakło też znajomków, jak choćby Przystojniaka Jacka, czy tajemniczego ZerO. Wprawdzie przenosimy się do znanego fanom uniwersum Borderland, to akcja, choć tocząca się niebezpiecznie szybko, skupia się nie na likwidacji wrogów (choć tacy też się trafiają), ale przede wszystkim na opowiadanej nam, niezwykle wciągającej historii.
Życiowe rozterki i zawirowania losu, czyli nieco o fabule
Wcielamy się w dwójkę bohaterów, tym samym mając możliwość zagrania dwoma zgoła różnymi grywalnymi postaciami. Pierwszą w z nich jest mężczyzna, któremu pewnego dnia los zaśmiał się szyderczo prosto w twarz. Rhis, to młody pół człowiek, pół robot, pracujący od zawsze w dużej korporacji Hyperion, osobiście fan Przystojniaka Jacka. Pirat ten był kiedyś szefem Hyperiona, niehonorowym odkrywcą, który zginął chcąc zawładnąć Pandorą i jej skarbcami, ukrytymi gdzieś na jej pograniczach. Względnie spokojne i poukładane życie Rhisa i jego najlepszego kumpla Vaughna, zmienia się diametralnie. Wszystko zaczyna się od domniemanego awansu, który kończy się degradacją do rangi dozorcy, zajmującego się zbieraniem śmieci. Podsłuchawszy część rozmowy nowego szefa korporacji i przejrzeniu ostatniego wpisu na jego komputerze, Rhis odnajduje informacje o tajemniczym kluczu mającym otwierać skarbiec Pandory. Wściekły i rozczarowany młodzieniec, postanawia zemścić się na szefie i przywłaszczyć sobie niecny plan Vasqueza. Z pomocą księgowego i przyjaciółki Yvette zdobywają pieniądze i sprzęt pozwalający dostać się na Pandorę, celem wykupienia owego jakże cennego klucza.
Drugą postacią jest kobieta, rodowita mieszkanka Pandory, przyzwyczajona do życia w tym jakże nieprzyjaznym miejscu. Fiona, to pełna uroku, przebojowa oszustka i naciągaczka. Urodziła się w mieście zwanym Zapadliskiem, w jednej z jaskiń, gdzie przez lata żyła tam razem z siostrą, kradnąc i oszukując. Od niechybnej śmierci, ratuję dziewczyny Feliks, mężczyzna, który przygarnia je, uczy kraść sprawniej, wychowując na przestępczynie doskonałe. W ich głowach rodzi się plan, który krzyżuje drogi Fiony i Rhisa, budując pokręconą, wciągającą i niezwykle zabawną opowieść, której celem jest zdobycie skarbów ukrytych gdzieś w odległych zakątkach Pandory.
Uniwersum Borderland, bogate jest w doskonale zarysowane postacie. Każda z nich jest niezwykle charakterna i zupełnie inna. Wszystkie na naszych oczach przechodzą swoistą przemianę, której poniekąd jesteśmy twórcami. Mamy więc pragmatycznego, nieco bojaźliwego korposzczura Rhisa, który będąc pół robotem może skanować i tym samym dostrzegać to, czego inni nie widzą. Wcielamy się w Fionę, która mądrze operując słowami i roztaczając swój niepowtarzalny urok osobisty, potrafi czynić cuda. Mamy przyjemność natknąć się na wyraziste postacie drugo i trzecioplanowe, jak choćby sprytną, zafascynowaną pandoriańską bronią Sahsę, czy tchórzliwego, acz zaradnego księgowego Vaughna. Nie zabrakło także czarnych charakterów, jak choćby hyperiońskiego arcywróga Rhysa, Vasqueza, czy też samego byłego szefa, Przystojniaka Jacka. Twórcy umiejętnie wpletli także w scenariusz postacie, które trudno nam zakwalifikować do tych dobrych, czy tych złych. Nie mniej jednak przekrój osobowości jest olbrzymi i nie sposób ich wszystkich, w tak krótkim tekście przytoczyć.
Humor i smutek, czyli typowy misz masz od Telltale
Istotą Tales from the Borderlands jest wszędobylski humor i doskonały scenariusz. Historia rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, w teraźniejszości i w przeszłości. W pierwszej z nich, Rhis i Fiona wspominają to co im się wydarzyło, robiąc to w zupełnie różny, odpowiedni dla siebie sposób. Wiąże się z tym wiele zabawnych sytuacji, bowiem poprzez umiejętnie prowadzone dialogi, niesamowitej skądinąd opowieści , mogą przybrać nieoczekiwany, czasami niewiarygodny obrót. Nie mogę Wam ich oczywiście przytaczać, żeby nie psuć zabawy tym, którzy jeszcze nie zmierzyli się z tą grę, ale wierzcie mi na słowo, czeka nas masa zabawnych sytuacji. Zagłębiając się w fabułę wracamy także we wspomnieniach do przeszłości, w której przygoda naszych bohaterów się toczy. Tu pojawiają się kolejne śmieszne elementy, przede wszystkim dialogowe i sytuacyjne. Uśmiech na twarzy pojawia się także, gdy na ekranie migają krótkie przypominające karty komiksów przerywniki opisujące daną postać. Żartobliwy słowny zarys takowej osoby zwykle trafiony jest w dychę. Nie sposób się nie uśmiechnąć. Bo co powiecie na korposzczura - Rhisa; "gościa od kasy" - Vaughna; "naciągaczkę" - Fionę; czy" nie takie znowu zero" - ZerO (postać z drugiej części Borderlands) i wielu innych. Do tego dochodzą jeszcze inne niesamowite postacie, jak choćby Łodobot i mały robocik Gortys, cudowne, wesołe, przezabawne. Całość dopieszczona jest doskonałą pracą aktorką, jedną z lepszych jakie udało mi się do tej pory słyszeć w grach przygodowych, czy przygodówkowo podobnych. Zdecydowanie dzięki zarysowi postaci Rhysa oraz aktorowi ( w tej roli Troy Baker) niemal każda jego wypowiedź jest zabawna i niezwykle wiarygodna. Równie dobrze prezentuje się także Fiona i każda inna postać, mniej lub bardziej ważna.
Studio Telltale Games przyzwyczaiło nas do niezwykle emocjonalnych gier, w których nasze wybory decydowały o życiu, czy śmierci niejednokrotnie ważnej dla nas postaci. Wprawdzie Tales from the Borderlands nieco odbiega od przyjętego przez dewelopera kanonu, bo przede wszystkim jest to gra komediowa, to nie zabrakło w niej także nieoczekiwanych zwrotów akcji i sytuacji wyciskających łezkę z oka. Nie ma tu takich spektakularnych wyborów jak choćby w The Walking Dead ale fabuła potrafi zagrać na emocjach równie precyzyjnie jak w Żywych Trupach.
Interfejs, grafika , muza i takie tam inne...
"Opowieści z Pogranicza" są przygodówką typową dla Tellate, czyli łączącą w sobie elementy znane z tego gatunku, czyli zbieranie przedmiotów i używanie ich w odpowiedni sposób oraz rozwiązywanie prostych zadań, z elementami typowymi dla gier akcji, w tym krótkimi sekwencjami strzelania i tak zwanymi quick time eventami. Krótko rzecz ujmując, łazimy po kolejnych lokacjach, odnajdujemy rzeczy, które odpowiednio wykorzystujemy, a w między czasie powtarzamy ruchy (kliknięcia), które nakazuje nam gra, a które pojawiają się na naszym ekranie. A ponieważ tempo akcji jest w tym wypadku niezwykle szybkie i tylko w jednym z epizodów da nam nieco odsapnąć, czeka nas częste wciskanie klawiszy Q , E a także strzałek, bowiem chwil, w których na ekranie pojawi się napis "koniec gry", jest mnóstwo. Tales from the Borderlands, to pozycja przy której nie sposób się nudzić.
Gra została podzielona na pięć epizodów, przy czym każdy z nich zaczyna się krótkim rysunkowym streszczeniem tego, co działo się w poprzednim. Postaciami kierujemy za pomocą klawiszy WSAD lub strzałek, zaś przedmioty zabieramy i używamy posługując się myszką.
Graficznie nie zmieniono nic (podobno coś w tym względzie zmienić się ma w trzecim sezonie The Walking Dead) więc po raz kolejny oglądamy rysunkowe, przypominające komiks lokacje, bardzo kolorowe i wpasowujące się w klimat planety Pandora. Miejsc zwiedzamy sporo, a każde z nich jest zupełnie inne, niepowtarzalne, czasami zabawne, czasami wręcz przerażające.
Mocną stroną tej przygodówki jest także muzyka. Wraz z niezwykle wartką akcją, doskonałymi dialogami i elementami zręcznościowymi tworzy ona niesamowity i niepowtarzalny klimat, który chce się chłonąć jak gąbka wodę.
Czy to już koniec?
Tales from the Borderlands, to gra, w której podobało mi się niemal wszystko, od cudownej fabuły, po niesamowicie zarysowane postacie, śmieszne dialogi i cudowną muzykę. Nie zniechęcił ani nie odstraszył brak zagadek, a historia wciągnęła od początku aż po zakończenie. Tylko czy na pewno to już jej koniec? Twórcy jak zwykle zostawili sobie furtkę, pozwalającą wrócić na planetę Pandora, by po raz kolejny spotkać się z tymi cudownymi ludźmi i znów zanurzyć się w tę ekscytującą i zabawną opowieść. Liczę, że taka kontynuacja nastąpi, czego Wam i oczywiście sobie życzę. Jeśli jeszcze nie graliście, to nie czekajcie ani chwili dłużej. Bardzo serdecznie polecam! Ja z pewnością zagram po raz kolejny, gdy tylko pojawi się pełne, fanowskie spolszczenie, jakie szykuje dla Nas ekipa Graj Po Polsku.
agusia16
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu
Nie wiem ale jakos nie przekonuja mnie tego typu gry na konsole. Moze dlatego ze nigdy konsoli nie kupie :P