Ostatnimi czasy zaobserwowałem niepokojący trend polegający na siłowym ingerowaniu w klasyczne franczyzy. Niestety idzie to w bardzo złym kierunku i bez szacunku do oryginalnego materiału. Jako ostatnie i najbardziej rażące w oczy symptomy tego zjawiska mogę przytoczyć elfa-komandosa Garadrielę z „Pierścieni Władzy”, potężne Akolitki z ostatniego niewypału Disneya czy nawet liczne zmiany w serialu „Wiedźmin”, którego nawet nie miałem cierpliwości przez to dokończyć. Dlaczego więc, kiedy podobne zmiany robi Nintendo, nie czuję żadnego dysonansu? Zaznaczę to już na samym początku, polubiłem nowatorskie podejście do serii The Legend of Zelda… w której w końcu gramy Zeldą!
To zresztą nie pierwsza gra Japończyków, w której dali odegrać główną rolę postaci kobiecej. Nie tak dawno temu recenzowałem również udaną produkcję poświęconą księżniczce Peach, czyli „Princess Peach: Showtime”. We wspomnianej produkcji pokuszono się o wymyślenie zupełnie nowego sposobu na rozgrywkę i pomysł ten, czyli wcielanie się przez księżniczkę w różne teatralne role – po prostu wyszedł. Podobnie w „The Echoes of Wisdom” twórcy wymyślili zupełnie nową fabułę uzasadniającą unikalne umiejętności kolejnej księżniczki ze swojego arsenału. Pora więc trochę opowiedzieć o nowej „The Legend of Zelda”!
„Echoes of Wisdom” zaczyna się dosyć tradycyjnie, ponieważ pierwsze kroki w grze stawiamy jako Link. Szybko jednak okazuje się, że przeciwnik jakiego tym razem napotkamy na swojej drodze nie odda tanio skóry. Wróg potrafi bowiem otwierać szczeliny do innego wymiaru, wciągać w nie postaci… a następnie wysyłać ich kopie, aby realizowały jego plany. Ofiarą takiej szczeliny pada w końcu Link i tym razem to Zelda będzie musiała uratować Hyrule i swojego dzielnego rycerza. Z pomocą przyjdzie jej tajemnicza istota Tri. Latająca kula ma moc zamykania szczelin, jak również nauczy naszą księżniczkę kopiować różne przedmioty.
Zdecydowanie najważniejszą mechaniką gry jest właśnie nauka przedmiotów do skopiowania i wykorzystywanie ich w celu rozwiązywania licznych zagadek. Na tworzeniu łóżek, stołów i waz się jednak nie skończy, gdyż potrafimy robić również echa napotkanych przeciwników. Można by zaryzykować nawet stwierdzenie, że Zelda wchodzi tu w rolę całkiem niezłej nekromantki! Nauczymy się też łapać obiekty, aby je przesunąć albo samemu się poruszyć naśladując ich ruch. W końcu przejmiemy też część ekwipunku Linka, co pozwoli wyżej skakać, strzelać z łuku i walczyć mieczem. Te ostatnie umiejętności będą jednak wykorzystywać energię, którą ciężko zdobyć, więc przeważnie będziemy sobie radzić wskrzeszonymi echami. Widzicie już, że wszystko daje poczucie „piaskownicy” i do końca gry pozwala uczyć się nowych zastosowań przywołań. W pewnym momencie robi się ich jednak tak dużo, że muszę wytknąć twórcom mało wygodny system ich wyboru.
Styl graficzny bardzo zbliżony jest do remake’a „Link’s Awakening”. Mamy tu więc izometryczny rzut kamery, głębię ostrości i uproszczony styl przedstawienia postaci. Wszystko to silnie nawiązuje do klasycznych gier z serii i uważam, że ta nostalgia działa tu na plus. To co jednak trudno mi zaakceptować, to wyraźne spadki płynności podczas przemierzania otwartego świata… nawet dużo większe niż w przypadku o wiele lepiej wyglądającego „Tears of The Kingdom”. W niektórych podziemiach kamera zmienia się na 2D, co urozmaica rozgrywkę. Tradycyjnie nie mamy nagranych dialogów, co jednak w grze stylizowanej na retro nie bije tak po oczach. Tradycji stało się również zadość, jeśli chodzi o brak tłumaczenia gry na nasz rodzimy język, co niestety może odstraszyć dużą grupę potencjalnych graczy.
Najnowsza The Legend of Zelda i zarazem pierwsza, w której wcielimy się w tytułową bohaterkę potrafi w otoczce gry retro dostarczyć to, za co kochamy „Breath of The Wild” oraz „Tears of The Kingdom”. Centrum rozgrywki stanowi tu więc pomysłowa mechanika przywoływania ech przedmiotów i przeciwników tak, żeby pomogły nam w przygodzie i rozwiązywaniu pomysłowych, często nieszablonowych zagadek. „Echoes of Wisdom” jest przyjemna dla oka, jednak zupełnie zaskakująco potrafi gubić klatki nawet tam, gdzie nie robiły tego te wspomniane już, większe produkcje z serii. Nie ukrywam też, że po początku gry, gdzie tradycyjnie zyskujemy coraz to nowe, ciekawe umiejętności, produkcja łapie lekką zadyszkę i długo przy dalszym rozwoju postaci jedynie pomniejszamy koszt już poznanych ech. Niemniej, czuć tu dużo nostalgii, ale jednocześnie świeżości, zagadki dają wciąż ogrom satysfakcji. Nintendo znowu udało się dostarczyć bardzo solidny tytuł, którego nikt, nawet po latach, nie będzie się musiał wstydzić!
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy firmie Conquest Entertainment, oficjalnemu dystrybutorowi Nintendo w Polsce.
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu