Przygodówki to taki growy gatunek, który zbacza raz w jedną, raz w drugą stronę, płynnie lawirując między byciem klasyką przygodowo-logiczną, a tytułem filozoficzno-naracyjno-eksploracyjnym. Takich gatunkowych mieszanek powstaje coraz więcej, coraz mocniej zaznaczają się one w jakże przepastnym świecie gier. W większości tworzą je niezależne, niewielkie i często debiutujące na rynku gier studia. Tak też jest w przypadku recenzowanego przeze mnie Call of the Sea, grze debiutanckiego i niezależnego studia Out of the Blue, które wraz z Raw Fury z początkiem grudnia, oddało w ręce graczy opowieść równie logiczną, co i niosącą filozoficzne, a nawet egzystencjalne przesłanie. Grę miałam okazję sprawdzić dzięki uprzejmości GOG.com, za co bardzo dziękuję. A tymczasem zapraszam Was do jej recenzji.
Call of the Sea, to jak wspomniałam przygodówka w głównej mierze narracyjna. Pomijając liczne zadania i zagadki logiczne, na których skupię się w dalszej części recenzji, opowieść ta koncentruje się na dramatycznej historii, która w finale zmusza gracza do odpowiedzi na egzystencjalne pytania o sens życia i ludzkie poświęcenie, którego istotą jest nic innego, jak… miłość.
Bohaterką tej wzruszającej, nostalgicznej i pełnej sentymentów przygody, którą nam w bardzo ciekawym, listowym prologu, przed premierę, serwowało Raw Fury, jest Norah Everhart. W roku 1934 wyrusza ona w podróż na nieznaną, nienazwaną wyspę na Południowym Pacyfiku. Próbuje tam odnaleźć swego męża, Harry’ego, który wiele miesięcy wcześniej wyruszył tam na wyprawę badawczą. Celem podróży ukochanego było znalezienie lekarstwa na tajemniczą, śmiertelną chorobę Norah, objawiającą się dziwnymi plamami na skórze, w początkowej fazie, jedynie na rękach. Dziedziczna przypadłość, która zabiła matkę Norah, z wolna pozbawia także sił witalnych i naszą protagonistkę. Zdeterminowana kobieta, gotowa na poświęcenia, wiedziona miłością, śmiało schodzi na ląd wyspy, która podobno skrywa wielkie, smutne, a nawet przerażające tajemnice. Tak dziwne i niezrozumiałe, że nawet miejscowy lud, może ze strachu, a może celowo, nie nadał temu miejscu, nazwy. Wkrótce Norah odkrywa prawdę nie tylko o ekspedycji męża, jego załodze, ale także o sobie samej, mierząc się z wyzwaniami o jakie sama by siebie nie podejrzewała.
Historia wydaje się być banalna, taka, jakich wiele, zarówno w literaturze, filmie, jak i grach, szczególnie tych przygodowo-fabularnych, już widzieliśmy. Jest jednak jedno ale…… Otóż historia jest zarówno prawdziwa, jak i całkiem z nie z tego świata. Znajdziemy w niej wątki miłosne, elementy dreszczyku, ale i spore pokłady fantasy i to odnoszące się bezpośrednio do samej bohaterki Call of the Sea. Bo choć jest to na pierwszy rzut oka ludzka istota z krwi i kości, to z czasem fabularnego rozwoju, nabiera ona zupełnie innego wymiaru. A ten dzięki temu zmienia nie tylko spojrzenie na wiele wątków akcji, ale także i na samą rozgrywkę.
Wspomniałam iż fabuła zabierze nas w melancholijną, wzruszającą historię, i tak właśnie jest. Dodatkowo, ta mimo dwóch jasno nakreślonych zakończeń, nie daje jednoznacznej odpowiedzi, które z nich jest tym dobrym. Twórcy postawili bowiem na ludzkie, emocjonalne odczucia, pozwalając graczom na samodzielną odpowiedź na dość trudne pytanie, o którym mogę powiedzieć tylko tyle, że dotyczy miłości, związku i samego życia. Odpowiedzi są w tym wypadku zarówno dobre i złe, smutne, ale i gorzko optymistyczne. Jedna tylko moja uwaga. Gdy dotrzecie do końca, gdy staniecie przed wyborem jednym z dwóch możliwych w grze zakończeń, gdy już jedno z nich wybierzecie, poczekajcie nieco dłużej, zaczekajcie aż miną napisy końcowe, bo czeka Was drobna niespodzianka, pewna dodatkowa odpowiedź.
Powiedzieć o Call of the Sea, że jest grą fabularnie optymistyczną, raczej się nie da. To nie jest przygodówka radosna, bo to growe dzieło o zmaganiach się z chorobą, dziwną, tajemniczą i śmiertelną. Ale to gra także o miłości, która daje nadzieje, która szuka rozwiązań i choć czasami nie jest w stanie ich znaleźć, nie poddaje się, daje i bierze, po prostu żyje. I takie jest moim skromnym zdaniem przesłanie fabularne tejże właśnie produkcji.
Fabuła to oczywiście jedynie część rozgrywki, tej bardziej eksploracyjno – narracyjnej, jak określana jest owa produkcja. Jest jeszcze jednak druga strona medalu, a ta skupia się na zagadkach, łamigłówkach i wyzwaniach umysłowych wszelakiej maści.
Tytuł podzielony został na prolog i 6 rozdziałów, które gracz wcielający się w Norah, przemierza, napotykając na wszelakie umysłowe przeszkody. Każdy rozdział to nie tylko inna część wyspy, to także zupełnie nowe środowisko, od opuszczonej polinezyjskiej wioski, przez plażę z zatopionym statkiem, szczyt górki pełen tajemnic, aż po wnętrze oceanu i tajemniczą świątynię. W każdym z rozdziałów kryją się tajemnice do odkrycia, bowiem twórcy skrzętnie pokrywali w rozgrywce nie tylko odpowiednie osiągnięcia, ale i dodatkowe ukryte przedmioty, wszelakie notatki, a nawet ścienne malowidła. To jak i gdzie je znaleźć oraz jak zmierzyć się z zagadkami, znajdziecie oczywiście w naszym poradniku/solucji.
Dodatkowe elementy, to tylko dodatki, można bowiem grę przejść bez osiągnięcia 100% rozgrywki, z pominięciem mniej istotnych, ale rozbudowujących warstwę fabularną, elementów. To co jest najważniejszym, oprócz narracji, członem rozgrywki, jest jądrem, to właśnie rozgrywka iści logiczna. Bo cokolwiek można powiedzieć o Call of the Sea, ta łamigłówkami stoi i te są istotą wideo zabawy. Bez wykonania postawionych przez twórców wyzwań, bez poradzenia sobie z mini grami, zagadkami logicznymi, nie przejdziemy do kolejnego rozdziału.
Jakie są zatem te wyzwania? Ano bardzo różne, od banalnie prostych, na tych bardziej skomplikowanych kończąc. Pewnym problem, nawet sporym problemem są niestety growe bugi, który pojawiają się w niektórych lokacjach, w mniejszym lub większym stopniu. Potwornie uciążliwym stał się dla mnie błąd w rozdziale szóstym, który w niewiadomych dla mnie przyczyn, likwidował postępy w zadaniu w kamiennymi dyskami i gwiazdozbiorami. Irytujący bug, wprawiał mnie w taką desperację, że przechodziłam rozdział cztery razy, nie będąc pewną, czy zdołam go skończyć na potrzeby poradnika. Co ciekawe, przy pierwszym przejściu gry, problem ten nie wydawał się istnieć. Być może kolejne aktualizacje rozgrywki, naprawią problem albo całkiem go zlikwidują.
No ale skupmy się na samej przygodowej, rozgrywkowo-logicznej czynności. Jak nadmieniłam zagadki bywają bardzo różne. Większość z nich skupia się na obserwacji terenu, na zbieraniu notatek, które w fajnej, rysunkowej formie, trafiają do dziennika Norah. Mamy coś na kształt puzzli, czyli tego typu układanek, mini gry, jak choćby odtwarzanie kropek z czarnej mazi, czy tworzenia drogi z gwiazdozbioru. Mamy także zabawę z portalami, której istotą jest wyczucie czasu i trochę cierpliwości. Twórcy w rozgrywkę wpletli także zadanie wieloetapowe, wspomniane już przeze mnie kamienne dyski, w których bawimy się w odwzorowanie gwiazdozbiorów, otwierając kolejne kamienne drzwi i kolejne lokacje. Zadanie w równiej mierze oparte są na spostrzegawczości, uwadze i zdolności wyciągania wniosków. Niestety można doczepić się do czasami zbyt małej klarowności logicznej i niejasności w celach, jakie stawiają przed graczami twórcy. Wielu, szczególnie początkowych graczy, może czuć się w grze nieco zagubionych, co nie jest dobrym rozwiązaniem. Może warto by było do rozgrywki włożyć nieco lekkiej podpowiedzi, może drobne prowadzenie za rączkę, ale sensowniejsze wyjaśnienie pewnych zadań, byłoby tu dobrym rozwiązaniem.
Call of the Sea to produkcja przygodowa obsługiwana za pomocą WSAD-u i myszy. Rozgrywka toczy się tu niespiesznie, przeróżne czynności można wykonywać bardzo indywidualnie, w swoim, dopasowanym do siebie rytmie. Czasami to tempo bywa za wolne, szczególnie dlatego, iż Norah chodzi naprawdę powoli, a nawet ślamazarnie. Co ciekawe, wędrując po kolejnych lokacjach, słyszymy bardzo irytujące człapanie, jakby wędrowała w za dużych o kilka rozmiarów butach. Na szczęście twórcy nie zapomnieli o bieganiu. Te umiejętność bohaterki aktywujemy za pomocą klawisza „shift”. Ważnym elementem rozgrywki jest dziennik, aktywowany za pomocą „Tab”. Ponieważ opisywana przeze mnie przygodówka jest zarazem grą logiczną, skupioną na zagadkach, do których rozwiązania potrzebne są wszelakie wskazówki, więc notatnik ów, stanowi ważny growy element. Poza tym, że trafiają do niego podpowiedzi do łamigłówek, symbole, znaki, obliczenia, to jest on także wzbogaceniem opowieści, pewnym rodzajem pamiętnika, przemyśleń Norah i rozgrywkowych podsumowań. Jest także kolejnym wyzwaniem, gdyż pozwala przejść grę w 100%, tak by cały pamiętnik, tudzież dziennik lub inaczej notatnik, został zapełniony, zarówno „notatkami”, jak i samymi wpisami do działu „dziennik”. Fajnym rozwiązaniem i jednocześnie nawiązaniem do fachu, jakim para się nasza protagonistka – jest nauczycielką plastyki, stało się samo wykonanie wspomnianego dziennika. W notatkach trafiają do niego rysunki, które wiernie przerysowuje z napotkanych na drodze symboli, znaków i wszelakich istotnych elementów.
Call of the Sea nie jest grą, w której coś nam grozi, nie znajdziemy w niej potworów, życiowych zagrożeń czy elementów zręcznościowych. To spokojna, zrównoważona rozgrywka stawiająca na zagadki i przed wszystkim logiczne myślenie i kojarzenie faktów.
Wędrówka toczy się, jak już Wam pisałam poprzez kilka przeróżnych pod względem wykonania, rozdziałów. Każda lokacja, wykonana została w niezwykle kolorowym, urokliwym 3D, pełnym dodatkowych elementów, dziwnych maszyn, przedziwnych symboli i niezrozumiałych, przynajmniej na początku malowideł. Nie można grze pod względem grafiki nic zarzucić, bo kolejne miejscówki, a czasami są one bardzo surrealistyczne, ale i monumentalne i przetłaczające, są zdecydowanie intrygująca, a momentami nawet piękne. Jest ładnie, kolorowo, tajemniczo i często abstrakcyjnie. Problem w tym, że niestety nawet pod tym względem twórcy nie ustrzegli się problemów. Otóż często bywa, że tekstury w lokacjach zbyt późno się wczytują, czego efektem jest to, że na przykład to co znajduje się na malowidle, widzimy kilka sekund później niż to powinno nastąpić w rzeczywistości. Moje, od razu zaznaczam, subiektywne wrażenie jest takie, że gra wyglądałaby dużo fajniej, zyskała by dużo więcej, gdyby cała wykonana została w ręcznie malowanej grafice 2D, jaką widzimy podczas ładowanie się kolejnych rozdziałów lub po wczytaniu gry. Muszę przyznać, że rysunki są prześliczne, a zapowiedź kolejnej lokacji w takim malowanym wydaniu, wydaje się być dużo bardziej tajemnicza. No ale jest to oczywiście rzecz i odczucie bardzo indywidualne, ja po prostu mam sentyment do takowych rysunkowych przygodówek.
Fajnym dodatkiem jest także możliwość przejścia danego rozdziału po raz kolejny i kolejny, co nie tylko pomaga mocniej poznać historię, ale także zmierzyć się z dodatkowymi wyzwaniami, jak na przykład z odnalezieniem ukrytych przedmiotów w danych lokacjach. Część z nich jest dobrze schowana, więc pierwsze przejście rozdziału, może nie przynieść ich odnalezienia.
Jak zapewne wiecie gra, co pisze się jej na duży plus, jest dostępna w polskiej wersji językowej, w formie napisów. Rodzima lokalizacja wypada bardzo dobrze. Podczas rozgrywki, a muszę Wam zaznaczyć, że przechodziłam grę kilka razy, nie zauważyłam ani nie przetłumaczonych dialogów, co niestety zdarza się dość często, ani jakiś poważnych językowych, stylistycznych czy co gorsza ortograficznych błędów.
Jej mocną stroną jest też bohaterka, a właściwie głos aktorki, która wciela się w postać Norah. Jest nią Cissy Jones, znana z takich produkcji jak: Firewatch, The Walking Dead: Season One czy Life is Strange. Postać Norah jest dość specyficzna, bo to niezwykle spokojna, opanowana i pogodzona z losem kobieta. Chciałoby by się powiedzieć, anioł nie kobieta, chciałoby się, będąc kobietą, móc choć troszkę czerpać z tego spokoju. Norah daje nam taką możliwość, właśnie dzięki zaangażowaniu aktorski, wcielającej się głosowo w panię Everhart. Choć emanuje ona spokojem, roztropnością, wydawać by się mogło, typową dla kobiet lat 30-tych ubiegłego wieku, to mimo wszystko szarpią nią emocje, które uwidocznione zostały najmocniej, w końcówce gry. Nie wiem jak Wy, ale ja byłam wzruszona i miałam ciarki na ciele, słysząc i czując rozterki natury egzystencjalnej, emocjonalnej i zwyczajnie ludzkiej, które szarpały tym kruchym, schorowanym kobiecym ciałem. Wow… rewelacja!.
Na plus zaliczyłabym także udźwiękowienie, które fajnie wpisuje się w klimat, nie tylko obrazując dźwiękiem otoczenie wokół nas, ale i postępy w grze. Otóż rozwiązanie, tudzież poprawne poradzenie się z zagadką, wyzwala specyficzny sygnał dźwiękowy, który daje graczom jasny przekaz, że oto poradził sobie w growym wyzwaniem.
W osobne ramy zamknąć należy muzykę, która towarzyszy nam w growej podróży. No i po raz kolejny muszę odnieść się do lokacji wczytywania się, do pięknych rysunkowych wstawek oraz do samego początkowego interfejsu. Zanim włączymy grę, a także w czasie czekania na wczytanie się rozdziału, towarzyszy nam przepiękna linia melodyczna. Melodia jest taka urokliwa, że czasami specjalnie nie robiłam nic, by w skupieniu i emocjonalnej słodkości i spełnieniu, posłuchać uroczych dźwięków. Podczas rozgrywki linia tej samej, ale nie tylko takiej melodii, oczywiście nam towarzyszy, ale nie jest ona tak bardzo rzucająca się w „uszy” czy powiedzieć by lepiej, dominująca. Nie jest rzecz jasna tak, że podczas całej wędrówki jest z nami li tylko jeden muzyczny kawałek. Nie, kolejne rozdziały przynoszą nie tylko zmianę klimatu rozgrywki, ale i jakość, siłę, czy rodzaj muzyki. Jak dla mnie świetna robota.
No cóż, niewielkie, niezależne studio Out of the Blue, zdecydowało się na wydanie gry w dość specyficznym czasie, kiedy to na rynku zrobiło się głośno o Cyberpunk 2077. Mimo medialnego szumu wokół tejże produkcji, Call of the Sea nie zniknęła. Mało tego, udało się grze zebrać wiele pozytywnych ocen, nawet jeśli momentami jest to projekt niedopracowany i mocno widać, że niezależny. Opowieść broni się zdecydowanie historią, która lawiruje między fantastyką, narracją a nawet troszkę stylem grozy, rodem w Lovecrafta. Tajemnica, powolne jej odkrywanie, mnogość zagadek, które ostatnio nie są najmocniejszą stronę przygodówek, świetna muzyka, dobra polska wersja językowa i głos aktorki znanej z innych, świetnych przygodówek. Wszystko to tworzy dobrą, godną poznania grę, twór który czeka na graczy, czeka na zmierzenie się z wyzwaniami, czeka na odnalezienie tego co ukryte, tego co schowane, nieznane, ale prawdziwe i mimo klimatu surrealizmu, jakże ludzkie i prawdziwe. Jeśli nie boicie się umysłowych wyzwań, lubicie powolną, narracyjną rozgrywkę i ciekawą fabułę, to Call of the Sea, może się Wam spodobać. Polecam!
Dziękujemy GOG.com za udostępnienie gry do recenzji!
Grę testowaliśmy w wersji na komputery osobiste PC, na GOG.com.
Spis treści:
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu