Spearhead Games, studio pochodzące z Kanady, w połowie maja zaprezentowało swoje nowe dzieło. Omensight, bo to o tym tytule mowa, jest grą akcji ukierunkowaną na rozwikłanie zagadki morderstwa władczyni bajkowej krainy Urralia. Kluczową zdolnością naszego protagonisty jest umiejętność panowania nad czasem, co pozwala nam cofnąć się w niedaleką przeszłość, by wraz z towarzyszącymi wspomnieniom bohaterami na nowo przeżyć ich przygody. Rzeczą zasługującą na wyróżnienie jest bezpośrednie wpływanie na bieg wydarzeń, co umożliwi nam pozyskanie nowych poszlak do śledztwa.
Omensight jest akcyjniakiem 3D posiadającym statyczną kamerę, będącym przemieszaniem niemalże klasycznej gry akcji z rozgrywką skupioną na próbie rozwiązania sekretu, który może zaważyć na losie całej bajkowej krainy. Przyciągająca uwagę oprawa graficzna i interesująco zaprojektowane postacie zaciekawiają niecodziennym połączeniem regularnej walki i baśniowych postaci. Taka fuzja mogła okazać się zbyt ryzykowna, by przypodobać się szerszemu gronu, jednak moim zdaniem opłaciło się to, przez co ta produkcja może pochwalić się ciekawym pomysłem na siebie.
Fabuła Omensight
Wcielamy się w postać Harbringera. Ten legendarny wojownik (wojowniczka?) w podaniach ludowych wiązany jest z pojawieniem się, gdy tylko zaistnieje zagrożenie związane z unicestwieniem całej krainy. Tak jest i tym razem. Nie będzie wielkim spojlerem, gdy zarysuję nieco fabułę, gdyż podstawy tragicznych wydarzeń poznajemy już na samym początku.
Bajkową Urralię ogarniają czarne chmury; dosłownie i w przenośni. Dobra władczyni, Godless-Priestess, zostaje w tajemniczy sposób uśmiercona, a pełnię władzy przejmuje zimny i wyrachowany imperator Ildrick. Brzmi sztampowo? Tylko pozornie.
Zostajemy wezwani przez wiedźmę, która stawia nam za cel uratowanie krainy, która, teraz jest pogrążona w mroku i stoi na skraju upadku, gdyż nie jest pewne, co dokładnie stało się z samą księżniczką i jej duszą. To właśnie będzie stanowiło główną oś fabuły – rozwikłanie zagadki morderstwa.
Pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl, zanurzając się w rozgrywkę, był popularny film z Billem Murrayem. „Dzień świstaka”, bo o tę produkcję mi chodzi, skupiał się na losach bohatera uwięzionego w jednym miejscu i jednym czasie, zmuszonym do przeżywania wciąż tego samego dnia na nowo. Tutaj mierzymy się z podobnym zagadnieniem, jednakże mamy możliwość nieco urozmaicić naszą rozgrywkę, stając u boku kilku wielobarwnych postaci, których punkt widzenia będzie niezbędny przy mozolnym dochodzeniu do prawdy. Jesteśmy jednak ograniczeni, gdyż czasu przeznaczonego na to jest niedużo, mając możliwość tylko przez „tydzień” przeżywania dnia poprzedzającego katastrofę.
Rozgrywka/mechanika
Na pozór mechanika gry niczym się nie wyróżnia – ot, nasze wysiłki skupione są na jak najszybszym i najefektowniejszym rozprawieniu się z wrogami. W tym aspekcie jednak dochodzi pewna odmiana. Poza wachlarzem naszych osobistych, kolejno odblokowywanych umiejętności, czekają na nas różne moce w zależności od planszy, na której przychodzi nam grać. Bezpośrednio związane są z tym towarzyszące nam postaci, które odblokowują nam dostęp na czas trwania etapu do specjalnych umiejętności, których aktywację mamy możliwość przeprowadzić podczas starć z oponentami (jak chociażby chwilowe zwiększenie prędkości czy cios zadający obrażenia obszarowe)
Wspominając o dodatkowych mocach, obowiązkowym jest rzec o naszej protagonistce. Nieco ryzykuję, z góry narzucając określoną rolę płciową naszego bohatera, lecz z powodu ponadprzeciętnego ekwiwalentu włosów w postaci kryształopodobnej narośli na głowie pozwolę sobie określić ją mianem kobiety. Otóż nasza Harbringer posiada dwojaką możliwość rozwijania siebie. Ta ambiwalentność przejawia się w pozyskiwaniu różnego rodzaju „waluty”. Podczas rozgrywki natrafiamy na punkty zdolności pozyskiwane ze zwyciężonych przez nas przeciwników, które pozwalają nam rozwijać umiejętności, takie jak coraz dłuższe zatrzymanie czasu. Z drugiej strony są klejnoty. To zdobywamy wraz z postępami w danym poziomie. Najlepszym sposobem na sukcesywne ich powiększanie jest rozprawianie się z napotkanymi tu i ówdzie beczkami (uważając na te wybuchowe!), który „dropnąć” nam mogą, oprócz jabłek zwiększających nasz poziom zdrowia, wyżej wymienione kryształy. Te za to spożytkować możemy na rozmaite ulepszenia, np. zwiększenie siły i kierunku rażenia naszego ostrza oraz powiększenie pasku zdrowia naszej protagonistki.
Nie to jednak stanowi o wyjątkowości naszej Harbringer. Jej główną mocą jest tytułowy Omensight. Polega on na dzieleniu się uzyskiwanymi przez nas w trakcie trwania akcji wspomnieniami z bohaterami, z którymi spędzamy na nowo ostatnie godziny przed końcem istnienia krainy. Ich nowa wiedza może w znaczący sposób wpłynąć na ich zachowanie, przez co odkryją oni przed nami nowe karty swojej historii, co niewątpliwie przyczyni się do rozwiania przynajmniej niektórych naszych możliwości w związku z toczonym przez nas śledztwem.
Niestety; gra nie ustrzegła się pewnych bolączek. Jej stabilności pozostawia trochę do życzenia. Nie jest źle, ale nagłe spadki płynności dosyć nieprzyjemnie wpływają na rozgrywkę. Zrozumiałbym, gdyby działo się to w bardziej dynamicznych momentach walki przy obecności większej ilości przeciwników, lecz Omensight potrafi „chrupnąć” podczas spokojnej eksploracji kolejnych pomieszczeń. Także, biorąc pod uwagę przemierzania lokacji, mógłbym poskarżyć się na nieco nieprecyzyjny system sterowania przy okazji skoków z jednego miejsca na drugie. Paradoksalnie to właśnie spadając w przepaść najczęściej zdarzyło mi się dokonać żywota. Można by zrzucić to na karb moich lichych umiejętności przy elementach „skakanych”, lecz nawet używanie pada przez większość część rozgrywki nie wpłynęło znacząco na poprawę tego odczucia. Trzeba przyznać, że nie wyobrażam sobie bardziej dynamicznych potyczek, mając do dyspozycji tylko myszkę oraz parę przycisków na klawiaturze. Już na początku gra wita nas komunikatem sugerującym sięgnięcie po kontroler, pod czym całkowicie się podpisuję!
Produkcja ta posiada jeszcze jedną ciekawą właściwość, mianowicie system zapisów. Save dokonuje się na jednym zapisie automatycznie po zakończeniu danego poziomu, więc niemożliwym jest powrót do wcześniejszego miejsca/wydarzenia i zmiany toku wydarzeń. Niestety jest to miecz obosieczny, który, oprócz pozytywnego wpływu na immersję, może przynieść ze sobą coś niezbyt dobrego.
Podczas rozgrywki zdarzyło mi się w jednym momencie, że bohater, za którym miałem podążać zniknął całkowicie i nie miałem możliwości ruszenia dalej. Spróbowałem powróci do poprzedniego checkpointu, lecz i to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Mało tego; po chwili kręcenia się po okolicy i wciskaniu różnych przycisków moja postać zamarła, nie reagując na mniej lub bardziej natarczywe zachęty do ruszenia się z miejsca. Zmuszony przez to byłem do powtórnego uruchomienia gry, by poradzić obie z kłopotem, ale przez to utraciłem zapis ze wszystkich checkpointów i musiałem zacząć tę część dnia od początku, co nie było zbyt miłym doświadczeniem, biorąc pod uwagę, jaki solidny kawałek drogi udało mi się przejść. To jednak tylko wyjątkowe bolączki na tle bardzo dobrej gry, w którą niewątpliwie mamy możliwość zagrać.
Oprawa
Należę do starej szkoły, jeśli chodzi o animacje filmowe, i dla mnie zawsze ręcznie rysowane kadry będą lepiej wyglądały niż bezduszne dzieło programistów, którzy operują tylko na skomplikowanych wzorach matematycznych i fizycznych, modelując za pomocą myszki pożądane przez siebie obiekty.
Strona wizualna Omensight przypadła mi do gustu. Może i postaci nie są rysowane, a obiekty oraz tło przypominają coś z pogranicza animacji komputerowej i rysunkowej, lecz wizualna oprawa stworzona na Unreal Engine 4 naprawdę cieszy oko, gdyż przypomina mi nieco stare dobre animacje Disneya. Minusem jednak jest w pewnym stopniu powtarzalność przeciwników, z którymi musimy się mierzyć. Nie mówię tu oczywiście o bossach, którzy są bardzo dobrze skonstruowani zarówno pod względem graficznym, jak i fabularnym, jednak powtarzalność wrogów niższego rzędu psuje nieco wrażenia z rozgrywki. Na plus jednak śmiało zaliczyć można pracę kamery. Miałem nieco wątpliwości, czy ta poradzi sobie z odpowiednim ustawianiem się podczas starcia czy przy oglądaniu przez nas interesujących miejsc, lecz ta sprawuje się bez zarzutu.
Muzyka także prezentuje się całkiem nieźle. Spokojne, nieco patetyczne kawałki towarzyszące nam podczas rozgrywki pieszczą ucho, stanowiąc przyjemną przeciwwagę dla niewyraźnej wizji krainy pogrążającej się w chaosie.
Podsumowanie Omensight
Omensight to bez wątpienia przyjemna gra. Cieszy oko, a fabuła stanowi odrębną, bardzo przemyślaną całość. Podoba mi się tak mocno położony nacisk na scenariusz, gdzie nic nie przybiera barw czarno-białych, a liczne zaskoczenia towarzyszą nam przy odkrywaniu meandrów historii. Szkoda tylko, że gra nie posiada napisów w języku polskim, gdyż bariera językowa przy grze tak skupionej na fabule może okazać się rzeczą nie do przeskoczenia dla sporej grupy odbiorców.
W grze ciekawi też podejście naszego protagonisty do świata przedstawionego. Co zaskakujące, może to nieco przywodzić na myśl naszego rodzimego Geralta (raczej z kart książek niż z gier), który trzymał się swojej zasady nie mieszania się w politykę. Tutaj, z oczywistych względów fabularnych, nie można tego uniknąć, jednak Harbringer jest całkowicie neutralnie nastawiona do napotkanych przez siebie postaci, dzięki czemu jej i nasz chłodny osąd może tylko pomóc w ostatecznym rozwiązaniu zagadki.
Miecz, magia i manipulowanie czasem – to mieszanka wybuchowa, która poskutkowała całkiem dobrą grą!
Czasem grze, która wydaje się dziwaczna, dać trzeba szansę, by poznać jej zalety.