Bywają w świecie gier przygodowych takie tytuły, które ciężko zakwalifikować do jakieś przygodowej grupy. Nie wiemy właściwie, choć twórcy upierają się przy danym gatunku, gdzie takowa gierka miałaby się znaleźć. Nie bardzo wiadomo czy bliżej jej do klasyki przygodowej, a może to jednak escape room z elementami horroru, który z jakieś przyczyny, jak w tym przypadku, okraszony został wisielczym, czarnym humorem? A może jest to gra indie, która powinna znaleźć na growym rynku swoją własną półkę? Problem gdzie miałabym umieścić króciutki, bo nieco ponad godzinny tytuł Tales from Candleforth wciąż nie został przeze mnie rozwiązany, co sprawia, że ostateczna ocena gry nie jest, a może raczej nie była łatwa. Ale po kolei…..
Tales from Candleforth to jak już wspomniałam gra, której trudno przypiąć jakąś gatunkową „łatkę”. Jeśli chodzi o projekty niezależne nie jest to raczej niczym dziwnym, a podczas mojej wieloletniej pracy z tym gatunkiem, natknęłam się na wiele dziwnych, pokręconych i zagadkowych fabularnie gier. Część z nich przypadła mi swoją innością do gustu, a część została ograna i poszła w tak zwane zapomnienie, nie zdoławszy mnie zaciekawić ani rozgrywką, ani fabułą. Już do nich nie wróciłam.
Opisywana przeze mnie w tej recenzji przygodówka wprawdzie fabularnie mnie nie zachwyciła, ale udało się jej zatrzymać mnie na moment, i do dosłownie, przy dość ciekawych zagadkach. Ale nie o nich teraz mam mówić, a o fabule, z którą coś jakby poszło nie tak. Zgrabnie rozpoczęta historia w finale zeszła na manowce. Zakończenie sprawiło, że opadły mi ręce, a przez głowę przemknęła myśl, że twórcy albo za szybko ją chcieli skończyć, albo zabrakło im pomysłu na ciekawsze, i może mniej dołujące zakończenie.
Dołująca….., takie określenie świetnie pasuje do opowieści, którą twórcy zechcieli w grze opowiedzieć. Historia skupia się na młodej, nastoletniej dziewczynie o imieniu Sara, która jest wychowywana przez swoją babcię Dorotę, w spokojnej wiosce, w tytułowej Candelforth. Dorota, jak i jej córka, a matka Sary, od lat opiekowały się mieszkańcami wioski, przygotowując maści i leki.
Sara była wychowywana przez babcię od momentu, gdy jej matka umarła podczas porodu. Gdy dziewczyna skończyła lat piętnaście, Dorota postanowiła przekazać jej wszystko co związane było z rodzinnym fachem, w którym magia łączyła się z okultyzmem, a świat niszczyła, i nadal niszczy tajemnicze rozdarcie. Niestety babci nie udało się przekazać wnuczce tego co chciała, bowiem zapadła na tajemniczą chorobę, która dość szybko zaczęła trawić jej słabnące ciało. Pewnego dnia postanawiała zostawić jej list, i odejść. I tak nasza bohaterka została sama, w świecie, którego nie mogła, albo nie chciała zrozumieć, w świecie, jak się okazało, spisanym na kartach tajemniczej księgi.
Tales from Candleforth to bowiem dość nietypowa gra, której fabuła toczy się na kartach księgi, którą każdy czytający może interpretować inaczej. Rozpoczynając zabawę z tą niezależną przygodówką, stworzoną przez studio Under the Bed Games, zaś wydaną dzięki Feardemic, ma się pewne przekonanie, że trafiło się do baśni, opowieści idealnej dla młodszego gracza. Ale zaraz pojawia się konsternacja i myśl, że przecież jest to horror, a groza to niekoniecznie najlepszy pomysł dla dzieciaków.
Twórcy postanowili pobawić się formą i gatunkiem, serwując graczowi historię, która zaczyna się od tajemniczego dyniowatego stwora, i pewnej księgi. W niej wchodzimy w świat baśniowego fantasy, który pod przykrywką słodyczy, związanej głównie z uroczymi, ręcznie rysowanymi, statecznymi animacjami, ma do zaoferowania mrok, okultyzm, samobójstwo i zdradę.
Hmm…. Jeśli oczekujecie po grze choć trochę radości, to muszę Was zmartwić. Przez ponad godzinę, bo na tyle przewidziana jest rozgrywka w Tales from Candleforth (jeśli tylko poradzicie sobie z zagadkami), nie uświadczymy w zabawie ani krzty radości. Ta gra jest horrorem, ale dość charakterystycznym, bo grozą nie straszy dosłownie, a pokazuje ją aktami smutku, rozpaczy, desperacji i ogólnie przyjętego przygnębienia.
Zdecydowanie nie powinny mierzyć się z tym tytułem osoby, które mają problem ze stanami depresyjnymi. Nie wskazana jest dla dzieci, ani osoby bardzo wrażliwe emocjonalnie. Krótki cykl rozgrywki ma tu sens, gdyż dołująca fabuła, smutna opowieść o rodzinie i jej ciemnej stronie, nikogo nie będzie w stanie podnieść na duchu, a wręcz zdołuje, może i emocjonalnie sponiewiera. Długie przebywanie w takiej grze byłoby niewskazane.
Wiem, mam świadomość, że taki to rodzaj gry, by opowieść przekuwać na sytuacyjną brutalność, by pobudzać nasze emocje i prowadzić je na depresyjne tory, by rysunkami przedstawiać grozę. Problem w tym, że fabuła i jej styl w pewnym momencie gubi rytm, usilnie starając się być czymś, czym nie jest, czyli słodką historię o miłości, rodzinie i jej ratowaniu.
Tales from Candleforth to gra na jeden raz, bo fabuła nie posiada żadnych smaczków, rozgrywka zajmuje nieco ponad godzinę, a sama historia, choć ma drugie dno, nie jest w stanie zaangażować na tyle, by sięgnąć po tytuł po raz kolejny. Króciutka zabawa za ponad pięćdziesiąt złotych to przyznacie nic zachęcającego. Wprawdzie można ją obecnie kupić w obniżonej cenie, ale to i tak za wiele na tak krótką rozgrywkę.
Jedynym co może zatrzymać nas przy niej na dłużej są zagadki. Gdyby nie klimat, który ewidentnie wieje horrorem, a momentami także makabrą, pomyślałabym, że przygodówka, którą tu opisuje jest grą logiczną, a nawet escape roomem, w którym poprzez zagadki wędrujemy od pomieszczenie do pomieszczania, z lokacji do kolejnej lokacji. To jedna wielka zbieranina zagadek, od tych prostych i wszystkim powszechnie znanych, jak niezawodne „memory” czyli odszukiwanie dwóch takich samym przedmiotów, po puzzle, układanki, zagadki dźwiękowe, otwieranie skrzynek, odnajdywanie symboli i tym podobne.
Z zagadek, w dużej mierze wyłania się makabra i klimat grozy, którym Tales from Candleforth jest przesiąknięta. Atmosferę budują przedziwne, przerażające przedmioty, trupie czaszki, wielkie ćmy, szkielety, strachy na wróble czy wreszcie wisielcy. Śmierć przez powieszenie w jakich sposób zainspirowała deweloperów, którzy postanowili na ten samobójczy akt dość duży nacisk, co mnie akurat nie bardzo się podoba, i nieco dziwi.
Same zagadki, które skupiają się głównie na logice, a do każdej, przynajmniej większości, znajdziemy sensowną podpowiedź i wskazówkę, potrafią w grze mocno zaangażować naszą uwagę, i przyznam się są całkiem przemyślanie, i dobrze wplecione w fabułę. Wśród nich nie brakuje także klasycznie przedmiotowych, polegających na zebraniu danego przedmiotu, i użyciu go w odpowiednim miejscu.
Proste sterowanie, które opiera się na myszy jest tu bardzo intuicyjne, pozwalając nam płynnie sunąć przez rozgrywkę, która przytykana jest, jak już wspomniałam malowanymi, ilustrowanymi, statecznymi animacjami, które przybliżają nam fabułę. W dwóch momentach w grze natkniemy się na rodzaj lalkowego teatrzyku, w równie makabrycznym stylu, którego motywem jest, jak niemal w całej grze, śmierć i zniszczenie.
Zniszczenie, ale za to w mózgu, i to nie przez trudne zagadki mogą wywołać w grze przedziwne dźwięki jakie towarzyszą nam podczas opcji dialogowych, a raczej dialogowych tekstów, które się w niej pojawiają. Tales from Candleforth to przedstawiciel przygodówek niezależnych, który pozbawiony jest dialogów mówionych. Gra nie jest dostępna z dubbingiem, posiada jedynie napisy i są to dialogi w polskiej wersji językowej, co do których nie można mieć żadnych zarzutów, gdyż są poprawne językowo.
Niema gra, niestety w tym przypadku nie oznacza całkiem głuchej rozgrywki. Zabawie towarzyszy ścieżka dźwiękowa, której nie udało mi się zapamiętać, bowiem w głowie świdrowały mi tak przeraźliwie drażniące ucho dźwięki, które sprawiły, że zaczynała mnie boleć głowa, co wiązało się z utratą przyjemności z rozgrywki. Czemu to dziwne udźwiękowienie miało służyć, nie wiem, ale nieźle mnie, przepraszam za kolokwializm „wkurzało”.
Recenzowany tytuł to jak już nadmieniłam klasycznie przestawiająca się przygodówka, niezależna i wpisująca się w styl gier Indie, co potwierdza nie tylko brak dialogów, krótka rozgrywka, prosta obsługa i uproszczony interfejs, ale także graficzny styl.
Sporo przygodówek niezależnych wykonanych jest w grafice 2D, jaką ja osobiście lubię i lubić będę. Gierka pod tym względem prezentuje się bardzo uroczo. Ręcznie malowane tła, jak i postaci, są jednak przeplatane nieco trójwymiarowym stylem papierowego teatrzyku lalkowego. Prezentuje się to całkiem zgrabnie, urozmaica rozrywkę, i nadaje jej makabry, którą gra, jako horror jest przesiąknięta.
Styl grozy, obrazowany jest nie tylko mrocznymi rysunkami, tłem w formie grozy, ale i mrocznymi przedmiotami i elementami z horrorem związanymi, choćby gałkami ocznymi, szkieletami, czy ćmami z główkami czaszki.
Straszne graficzne momenty przeplatają zgoła inne klimatem animacje. Nie są one jednak ruchome, ale jak już wspomniałam narysowane tak jak książkowa ilustracja, w stonowanych, burych, albo czarno-białych kolorach. Nadaje to grze klimatu większej łagodności i niweczy nieco surrealizm niektórych scen, jakich w tej godzinnej gierce nie brakuje.
Tales from Candleforth to typowy przedstawiciel gier niezależnych, Indie tytułów, które starają się przyciągnąć gracza klimatem, zaciekawić ręcznie malowaną grafiką i zatrzymać na dłużej pomysłowymi, różnorodnymi zagadkami. To wszystko niewątpliwie w recenzowanej przeze mnie grze znajdziecie, i myślę, że może się to Wam spodobać.
Problem w tym, że gra nie będzie w stanie zadowolić miłośników produkcji fabularnych, gdyż nie zdoła zaangażować fabułą, która jest prościutka, i bardzo zwykła, a na dodatek w finale zbacza na bardzo niebezpieczne tory. Zakończenie z pewnością wielu z nas rozczaruje. Wielu zada sobie pytanie co z tą fabułą poszło nie tak, bo urwana od tak historia, bez wyraźnego morału, jakoś w baśniową formę tej historii wcale się nie wpisuje. Może zabrakło czasu, może pomysłu na skończenie tej opowieści, a może było jakieś inne zakończenie, które w czasie gry zmieniono. Tych może nasuwa się sporo więcej, ale gdybanie co jest prawdę, nie ma najmniejszego sensu.
Miła dla oka grafika, ręcznie malowana i mrocznie intrygująca może się podobać. Zagadki, które są tu mega różnorodne, mogę przypaść fanom łamania sobie głowy do gustu. Klimat całości, mimo wszędobylskiej śmierci i aktów samobójczych, może pasować do atmosfery grozy klasycznego horroru.
Problem rodzi się jednak jeśli przyjrzymy się udźwiękowieniu tegoż tytułu. Rozumiem, że niezależnie oznacza, choć nie zawsze, brak mówionych dialogów. I przyznam się, że jakoś mi to, w tym wypadku nie przeszkadza, zważywszy, że gra ma polską wersję językową w postaci napisów. Ale nie mogę znieść, i zupełnie nie rozumiem świdrujących mózg dźwięków, jakie towarzyszą niektórym dialogom. To coś okropnego, zupełnie niepotrzebnego, wręcz odrzucającego. Przyznam się, że miałam momenty, że grając w Tales from Candleforth od przeraźliwych dźwięków zaczynała boleć mnie głowa. Nie rozumiem zamysłu twórców. Gra bez dialogów, powinna taką pozostać, i teksty pisane zwyczajnie dźwiękowo pomijać. Tak byłoby dla rozgrywki dużej lepiej, a z pewnością ciszej i spokojniej. Jeśli w zamyśle takie dźwięki miały wywołać grozę, to dały raczej poczucie zażenowania i niepotrzebne odczucia bólu, i nie tylko egzystencjalnego.
Podsumowując, jeśli lubicie zagadki, ręcznie malowaną grafikę, klimat grozy i niezbyt angażującą opowieść, przy której nie trzeba dumać godzinami, i macie wolne jedno popołudnie, to Tales from Candleforth będzie ku temu odpowiednia. Jeśli jednak chcecie mądrej i przesiąkniętej morałem, ciekawej fabularnie historii, i lubicie gry z mówionymi dialogami, to przemyślcie jej zakup, gdyż to zupełnie nie taki rodzaj przygodówki.
Serdecznie dziękujemy Under the Bed Games i Feardemic za udostępnienie klucza gry do recenzji!
Graliśmy w wersję na komputery osobiste PC (Steam).
Spis treści:
Wszelkie Prawa Zastrzeżone.
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu